Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Jedenastki

Gdyby nie fatalne zakończenie i dłużyzny, które zapewne miały budować niepokojącą atmosferę, film nie byłby taki zły. A tak niestety zamiast wzbudzić w widzu irracjonalny lęk i pobudzić go do refleksji, reżyser – Darren Lynn Bousman (tak, znacie go z Piły) – zafundował mu pospolity zabijacz czasu, będący zarazem świetnym remedium na bezsenność.

Jedną z bolączek filmu są przydługie wstępy. W pierwszych scenach widz zostaje wrzucony w sam środek nawracającego wciąż koszmaru, który nie daje wytchnienia głównemu bohaterowi – Josephowi (Timothy Gibbs). Wciąż śni mu się pożar, w którym zginęli jego żona i syn. Wiedząc już z czym przyszło się zmagać mężczyźnie, obserwujemy go, gdy miota się, próbując posklejać swoje życie na nowo. Niestety ewidentnie brakuje mu do tego motywacji. Poza tym, Jospeh jest słynnym pisarzem, a wiadomo czas to pieniądz – jego agent próbuje „wycisnąć” z niego kolejną książkę, namawia więc przeżywającego traumę mężczyznę na uczestniczenie w spotkaniach  grupy wsparcia. Josephowi nie jest jednak dane dochodzenie w spokoju do siebie, nie dość, że słyszy szepty, to jeszcze ma wypadek samochodowy i dostaje informację, że jego ojciec umiera. Wyjeżdża więc do Barcelony by się z nim pożegnać. Gdy dociera w rodzinne strony, do znienawidzonego domu, mamy nadzieję, że zaczynie się w końcu jakaś sensowna akcja. Początkowo jesteśmy nawet zadowoleni. W momencie, gdy poznajemy skomplikowane relacje łączące Jospeha z bratem Samuelem (Michael Landes) i ojcem (Denis Rafter), Bousman sprawnie wyprowadza nas w pole, pokazując tylko tyle, by wzbudzić ciekawość i zmusić do zastanowienia się nad tym, o co w tym wszystkim chodzi. Coś/ktoś atakuje braci, a my mamy wątpliwości czy to aby nie tylko wytwór nafaszerowanego psychotropami umysłu Josepha. Potem niestety karty zostają wyłożone na stół, a my z zażenowaniem odwracamy wzrok. Przewrotne zakończenie, mające odwrócić wszystko na lewą stronę, delikatnie mówiąc rozczarowuje.

Miałam nadzieję, że wciąż utykamy w mieliznach, po to by w końcu dać się zaskoczyć i porwać gwałtownemu nurtowi. Myślałam, że film wzbudzi we mnie emocje dla których warto było przejść tak nużącą drogę. Liczyłam na to, że reżyser budując fabułę na fundamencie niedopowiedzenia, nieznanego naznaczonego obsesją, stworzy coś naprawdę wartego zapamiętania. Zwłaszcza, że postawił naprzeciw siebie dwóch braci, mających skrajne podejście do wiary: Joseph zaprzecza istnieniu boga, jego brat jest księdzem chcącym wskrzesić swój kościół. Niestety moje nadzieje prysły jak bańki mydlane. Film jest całkowicie przeciętny – nawet aktorsko: nikt się tutaj nie wyróżnił ani nie zapadł mi w pamięć.

A co z tą jedenastką, zapytacie? No cóż, jako liczba przeznaczenia często ukazuje się „jedenastkowcom”. Gdy zbije się zegarek, to o 11:11, gdy przebudzisz się z niepokojem i spojrzysz na buzer – jest 11:11, gdy pojawią się zakłócenia na nagraniach z monitoringu – to zawsze o 11: 11 itd. Podobno istoty z innego świata – tzw. Posłańcy – chcą się w ten sposób z nami komunikować. Liczba ta stanowi także zapowiedź tajemniczego „czegoś”, które ma nadejść jedenastego listopada – nie bez powodu więc akurat dziś piszę o tym filmie. Jeśli jednak nie chcecie dowiedzieć się, co ma się wtedy stać i nie obejrzycie filmu, to niczego nie stracicie.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com