Mój jest ten kawałek podłogi….
Na początku swojej opowieści Filip Springer zaprasza czytelnika do przedwojennej Warszawy (animacja komputerowa Warszawa 1935). O zmierzchu, w świetle neonów miasto prezentuje się przepięknie. Mieszkańcy muszą być dumni z wspaniałych kamienic, sklepowych witryn, przepychu i górującego nad ulicami, majestatycznego Prudentiala. Wspomnienia o Perle Północy budzą w czytelniku tęsknotę za bezpowrotnie utraconą arkadią. Żebyśmy się jednak nie zapomnieli w sentymentalnych wyobrażeniach, autor szybko wylewa nam kubeł zimnej wody na głowę i pisze wprost: nasz „Paryż Wschodu” tamtych lat zwyczajnie śmierdział. To miasto było głodem, szczurem, wszą, ciasnotą i ubóstwem. Ten przepych który nam pokazano to tylko wycinek historycznej prawdy. Szacuje się, że w na ulicach malowniczo przedstawionej Warszawy, wegetowało około 40 000 bezdomnych (z tego tylko 20 000 było zarejestrowanych). Dla żadnego z nich w głośnej animacji nie znalazło się miejsce, bieda zwyczajnie nie zmieściła się w kadrze…
Już wtedy budowano głównie dla bogatych, podczas gdy biedni gnieździli się (bo trudno powiedzieć, że mieszkali) w wykopanych w ziemi norach. Na połyskujących w światłach reflektorów chodnikach rozgrywały się dramaty, niejednokrotnie uwieńczone samobójstwami tych, którzy wyrzuceni na bruk nie mieli już sił walczyć o przetrwanie. Zestawiając obie części książki Springera (reportaż historyczny i reportaż społeczny) warto zastanowić się, dlaczego chcąc opowiedzieć nam o współczesnej sytuacji mieszkaniowej Polaków, cofnął się on aż do przedwojnia. Pozornie te dwa punkty na mapie czasu łączy z sobą niewiele. Obecnie mamy nieporównywalnie lepsze warunki higieniczne i lata postępu medycznego za sobą. Internetu nie zalewają informacje o fali samobójstw z przyczyn ekonomicznych i mamy przepisy, które nie pozwalają ludziom mieszkać „gdzie się da”. Mimo to, coś te czasy łączy: to postawa rządzących, którzy nie budują dla obywateli, bo im się to zwyczajnie nie opłaca. Problem wciąż zamiata się pod dywan i stosuje krótkotrwałe środku zaradcze. Sprytna wyprawa w czasie do lat dwudziestych i trzydziestych pokazuje dobitnie, że szukając źródeł problemów nie należy zasłaniać się wojną. Pod względem mieszkalnictwa, Polska była ruiną niestety zdecydowanie wcześniej.
O tym jak próbowano poradzić sobie z narastającym problemem w czasach kryzysu nie sposób czytać bez emocji. Nie można również zachować dystansu do tekstu, gdy wkraczamy wraz z autorem w czasy współczesne. Podczas lektury wciąż zadajemy sobie pytanie: dlaczego tak trudno Polakom zaznać bezpieczeństwa i stabilizacji? Autor przeanalizował sytuację z każdej możliwej strony i próbuje nam na to pytanie odpowiedzieć. Niestety to co usłyszymy raczej nas nie uszczęśliwi, bo trudno myśleć o sobie jak o kowalu własnego losu, gdy nie ma się alternatywy ani możliwości wyboru.
Według Springera i jego rozmówców Polacy dali sobie wmówić, że jedyna droga do sukcesu i szczęścia to kredyt – on stał się ważnym etapem w ich życiu, świadczącym o dojrzałości i odpowiedzialności. W sumie to miało nawet sens. Przecież rynek wynajmu to jakaś dzicz: ceny są z kosmosu, warunki nieraz fatalne i brak pewnego jutra (warto jednak spojrzeć na sytuację także z innego punktu widzenia: nie każdy lokator wynajmowanego mieszkania jest uczciwy). Mając kredyt i kupując mieszkanie na własność (słowo klucz z dziada pradziada) nie narażamy się na to, że ktoś nas z niego wyrzuci (póki będziemy spłacać). Możemy je także urządzić tak jak chcemy. Dopiero z czasem okazało się, że to tylko złudzenie, bo ludzie niejednokrotnie rezygnowali ze wszystkiego – wakacji, czasu wolnego, jakichkolwiek przyjemności – by mieć pieniądze na ratę. Poza tym jeśli cokolwiek się stało – rozstanie, strata pracy, choroba – kredytobiorcy tracili wszystko. Chcąc spełnić marzenia wiele osób uległo zbiorowej halucynacji.
Nie tylko w tej kwestii system stoi na głowie. Ogromnym problemem jest także sprzedaż lokali tym, którzy chcą na nich tylko zarobić za wszelką cenę. Kto nas nie słyszał jeszcze o czyścicielach i o tym do czego są zdolni by wykurzyć mieszkańców z budynku? Prawo nie chroni obywateli tzw. mięsnej wkładki, do tego stopnia, że nawet mordercy Jolanty Brzeskiej – działaczki ruchu lokatorskiego spalonej żywcem – do dziś nie zostali złapani i skazani. Chciwość, korupcja i cwaniactwo mają się wciąż dobrze.
Springer pnąc się po kolejnych piętrach bezsilności i rozpaczy dociera w końcu do szczytu, gdzie czekają możliwości i rozwiązania. O dziwo są wciąż możliwości na zaspokojenie głodu mieszkań, nie polegające na dojeniu najsłabszego ogniwa. Może świadoma opinia publiczna mogłaby wywołać na rządzących presję? Aby jednak tak się stało społeczeństwo trzeba w tej kwestii wyedukować. Ta publikacja może stanowić pierwszy krok w tym kierunku. Strach pomyśleć, że to prawda, że rząd za to co dopłacił swego czasu do kredytów (kiełbasy wyborczej) zbudowałby mnóstwo mieszkań. Pieniądze z czynszów wracałyby do budżetu i były powtórnie zainwestowane. To byłby jednak czasochłonny proces, zaplanowany na dłużej niż czteroletnia kadencja – której partii miałoby się to więc opłacać? W efekcie wciąż zarabiają deweloperzy, banki i cała rzesza powiązanych z nią rozmaitymi sposobami ludzi.
13 pięter to literatura faktu, jednak czyta się je jak thriller czy kryminał. Zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, my jesteśmy tutaj bohaterami – osadzonymi w źle zagospodarowanej, chorującej przestrzeni i nie mamy możliwości zaspokojenia jednej z podstawowych życiowych potrzeb (a potem się narzeka, że jako naród jesteśmy zgorzkniali). Springer ma niesamowity talent do wywoływania w czytelniku skrajnych emocji. Warto byśmy – bez względu na poglądy polityczne – podeszli do tematu z otwartym umysłem, wsłuchali się w jego wielogłosowość. A przede wszystkim byśmy zaczęli dostrzegać problemy tkwiące tuż przed naszymi oczami i zaczęli szukać rozwiązań. Pierwszym krokiem na tej wyboistej drodze powinna być odpowiedź na pozornie łatwe pytanie: czym jest dla mnie dom? Tak jak dla rozmówców reportera: cukiernicą, łóżkiem, samodzielnie wbitym w ścianę gwoździem czy czymś zupełnie innym?
Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za atramentowym królikiem