2022. ROK Z KINEM GROZY: Nosferatu – symfonia grozy
„HISTORIA UCZY, ŻE LUDZKOŚĆ NICZEGO SIĘ Z NIEJ NIE NAUCZYŁA” G.W.H. Hegel
Trudno nie zgodzić się ze słowami, które na czwartkowej prelekcji przypomniała słuchaczom Paulina Kwas. W kontekście obecnych wydarzeń, jeszcze dotkliwiej dokucza świadomość tego, jak niewiele się przez ostatnich 100 lat w naszym „ludzkim byciu” zmieniło…
Dlaczego akurat 100 lat? W 2022 roku swoje setne urodziny obchodzi – premiera miała miejsce 04.03.1922 – filmu „Nosferatu – symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua. Z tej okazji Kino Kosmos zorganizowało cykl: 2022. ROK Z KINEM GROZY. Przegląd, jakże mogłoby być inaczej, zaczął się właśnie od pokazu „Nosferatu”: produkcji, która jest nie tylko jednym z pierwszych filmowych horrorów, najważniejszym dziełem niemieckiego ekspresjonizmu, jednym z pierwszych obrazów grozy, w którym pojawia się postać wampira, ale także dziełem mocno osadzonym w realiach swoich czasów, w niezwykły wręcz sposób przepowiadającym nadejście tyrana – nazistowskiej osobowości autorytarnej.
Tak, zło jest nieśmiertelne.
____________
Jeśli ciekawi was, jak powstał film otwierający epokę horroru w światowym kinie, zapraszam do lektury.
POMYSŁ
NOSFERATU?
Badacze są raczej zgodni, że w żadnym z bałkańskich języków nie istnieje słowo nosferatu. Emily Gerard, etnografka, badaczka transylwańskiego folkloru popełniła błąd i zniekształciła rumuńskie słowo necuratul (nieczysty) lub nesuferitul (nieśmiertelny). Z napisanej przez nią monografii korzystał, tworząc swojego „Draculę”, Stoker. Najprawdopodobniej więc Grau zaczerpnął to słowo właśnie z jego książki – wnioski wyciągnijcie sami (dodam jeszcze tylko, że miejscowość w której miała mieć miejsce wspomniana wyżej ekshumacja nie istnieje – mogła oczywiście zostać przez jakąś wojenną zawieruchę wymazana z mapy, ale…).
CZY W GRAFA ORLOKA WCIELIŁ SIĘ PRAWDZIWY WAMPIR?
BUDŻET I EKSTRAWAGANCJA
Jak już wspominałam powyżej: fundusze na film były niewielkie. Większość pieniędzy Grau i tak wydał na promocję (i bankiet po premierze, który spowodował, że było to bardziej wydarzenie towarzyskie niż artystyczne). Nie przeszkadzało to jednak zrobić twórcom „Nosferatu” czegoś, jak na tamte czasy i warunki, szalonego: podróżowali po kilkadziesiąt a nawet kilkaset kilometrów przez całą Europę Środkową, często tylko po to by nakręcić pojedyncze ujęcie.
Podobno nie było ich stać na atelier i dlatego wyszli z kamerą w plener (chociaż Murnau robił, to już wcześniej), ale gdy już to zrobili, to musicie przyznać, że z rozmachem. Podczas seansu możecie więc podziwiać: Wismar, Lubekę, Roztokę i Lauenburg, zamek Orawę i Streczno, rzekę Wag, panoramę Małej Fatry, szczyty Tatr Wysokich i piaszczyste wybrzeże wyspy Heligoland na Morzu Północnym.
MURNAU
Murnau (pisałam o jego ostatnim filmie pt. „Tabu” przy okazji mojego cyklu o rekinach), chociaż był niezjednanym i cynicznym dyktatorem planu – współpracownicy wołali na niego Herr Doktor – niewątpliwie był także geniuszem.
Początkowo chciał być aktorem, potem zaczęło go ciągnąć w stronę reżyserstwa. Na ostatecznej decyzji zaważyło doświadczenie pilota bojowego. Gwałtownie zmieniająca się perspektywa w walce zachęciła go do eksperymentów z ruchomą kamerą. To jemu „Nosferatu” zawdzięczał swoją innowacyjność: ruchomą kamerę, odważne wyjście w plener i niesamowitą grę światłem (szczególnie nocne sceny, które na stałe zapisały się w historii kina) oraz wkomponowanie w siatkę filmu negatywów (białe drzewa na tle czarnej nocy). To on wpadł na pomysł, w jaki sposób wywołać atmosferę niepokoju i lęku poprzez pojawienie się Innego: nienaturalne, sztywne ruchy Orloka, jako postaci jawnie odhumanizowanej, zderzył z konwencjonalną i ekspresyjną grą reszty aktorów.
Murnauowi doskonale udało się uchwycić istotę Nosferatu, jako irracjonalnej siły, monstrum należącego do porządku natury, z której wywodzi się wszelkie zło, pragnące zniszczyć uporządkowany świat cywilizacji. Ucieleśniona przez niego zwierzęcość (a także przez pająki, szczury, mięsożerne rośliny) odsyła nas w bardzo czytelny sposób do mrocznej części ludzkiej natury. Tej lubieżnej, perwersyjnej, okrutnej – która kpi ze społecznych konwenansów – tej nie dającej się oswoić, chociaż jednak „swojej”. Co istotne wraz z jego unicestwieniem, symbolicznie zostaje „zabita” inność – prawo do swobodnego wyrażania siebie (warto w tym miejscu dodać, że reżyser był osobą jawnie homoseksualną, czym łamał ówczesne prawo).
REKONSTRUKCJA I NIECHLUBNY PROCES
Wiele, bo blisko jedna trzecia prac Murnau zaginęła bezpowrotnie, reszta przetrwała uszkodzona lub niekompletna. Los nie oszczędził również „Nosferatu”, który z powodu procesu o pogwałcenie praw autorskich, miesiąc po premierze został wycofany z dystrybucji. Przetrwał w drugim obiegu, a dokładniej – jego kopie. To co mamy okazję dziś oglądać jest efektem żmudnej, wręcz archeologicznej pracy, dzięki której udało się dokonać ostatecznej rekonstrukcji w 2008 roku. Dlatego też całkiem słusznie remake „Nosfertu”, nakręcony przez Wernera Hercoga w 1979 roku, nazywany jest „kopią bez oryginału”.
Sytuacja finansowa Florence Stoker była na tyle fatalna, że zależała wyłącznie od procentów ze sprzedaży „Draculi”. Wdowa po pisarzu bez wahania wytoczyła więc Pranie proces, który doprowadził wytwórnię do bankructwa. Kiedy po wygranej, okazało się, że nie otrzyma satysfakcjonującego ją finansowego zadośćuczynienia, zażądała zniszczenia wszystkich istniejących negatywów. Podobno nigdy nie zgodziła się na to by obejrzeć chociaż fragment filmu. Nadal popularną jest opinia, że twórcy „Nosfertu” chcieli „oszukać system” i nie mogąc uregulować sprawy z prawami do nakręcenia adaptacji, zmienili personalia bohaterów, przenieśli akcję z roku 1897 do roku 1838 i zmodyfikowali zakończenie (zamiast obławy, dobrowolna ofiara krwi). Coraz więcej pojawia się jednak głosów, że taki osąd nie jest prawdziwy. Grau i Murnau nie kryli się z tym, co było ich inspiracją, zdradzili to nawet na początku filmu. Nie przypuszczali po prostu, że z tego powodu dotkną ich jakiekolwiek konsekwencje. Proces, który przegrali ustanowił więc precedens.