Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


2022. ROK Z KINEM GROZY: Wilkołak

Mimo majówkowych klimatów, słoneczne plenery zastąpi dziś ciemna sala kinowa. W czwartek byłam bowiem na niecierpliwie wyczekiwanej, kolejnej odsłonie cyklu: ROK z KINEM GROZY w Kinie Kosmos. Seans poprzedzała prelekcja filmoznawczyni Karoliny Kostyry.

Dzisiejszą, poranną kawę wypijecie w towarzystwie WILKOŁAKA z 1941 roku.

__________________

„Wilkołak” w reżyserii George’a Waggnera, to przede wszystkim kino rozrywkowe, klimatyczny horror ze zgrabną fabułą i dobrze skrojonymi postaciami. Dzięki rewelacyjnemu scenariuszowi Curta Siodmaka, stał się filmem kanonicznym, który pozwolił wilkołakowi, na równi z wampirem, funkcjonować w zbiorowej świadomości widzów aż po dziś dzień – ze wszystkimi jego atrybutami. Całe szczęście, że twórcy nie porzucili tego motywu, zniechęceni brakiem komercyjnego sukcesu, wcześniejszego „Wilkołaka z Londynu” (1935 rok) i dali włochatej bestii kolejną szansę. Dla wytwórni zmagającej się z problemami finansowymi, okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Jeśli i wy zdecyduje się na seans, powinniście na wstępie wiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze to film w całości nakręcony w studio. Posiadłość rodziny Talbotów, miasteczko i katedra udająca lokalny kościół, to makiety (Bartłomiej Paszylk twierdzi, że ziejące tandetą, według mnie cudnie urocze). Po drugie, mroczny las tworzą tutaj prawdziwe, ale martwe już drzewa. Producenci zdecydowali się bowiem wykorzystać na planie efekt wycinki prowadzonej przez jakiegoś dewelopera. Po trzecie charakteryzacja, autorstwa Jacka Pierce’a, mająca zamienić aktora w wilkołaka, trwała około sześciu godzin (a następne trzy trwało jej usuwanie). Trzeba to poświęcenie zdecydowanie docenić. Po czwarte, na ekranie pojawia się wyśmienita aktorska śmietanka, która zachwyca nawet osiemdziesiąt lat później. Po piąte, momentami opowiadana przez Siodmaka historia może wydać się wam przebrzmiała i naiwna, a także zbudowana na wyświechtanych stereotypach i groteskowa (białogłowa z gracją uciekająca nocą przez las na obcasikach i w garsonce – majstersztyk). Trzeba jej jednak oddać to, że nadal jest niezwykle intrygująca i zaskakuje dynamizmem – gdy na ekranie pojawiły się napisy, naprawdę byliśmy w szoku, że to już koniec, bo seans przeleciał nam jak z bicza strzelił.

Nie zmrozi wam więc krwi w żyłach, ale będziecie bawić się przednio.

PROSTA HISTORIA

Larry Talbot (Lon Chaney Jr), po latach spędzonych w Stanach, postanowił wrócić do rodzinnego domu w mglistej Walii. Sir John (Claude Rains), który niedawno pochował drugiego ze swoich synów, nie chce chować urazy, więc wita swojego marnotrawnego dziedzica z otwartymi ramionami. Nasz bohater od samego początku zachowuje się dosyć niestandardowo, zanim bowiem zdąży się rozpakować i zadomowić, zaczyna podglądać przez okno prześliczną Gwen Conlif (Evelyn Ankers). Trzeba przyznać, że Larry ma naprawdę niezłe tempo i talent do pakowania się w kłopoty, bo jeszcze tego samego dnia odwiedza dziewczynę w sklepie jej ojca i zaprasza ją na wieczorny spacer.

Gwen podobają się najwyraźniej jego aroganckie i nieco nachalne zaloty, bo zgadza się na wspólną wycieczkę do obozu Cyganów, by ci przepowiedzieli im przyszłość. Taka wieczorna wyprawa z ledwo poznanym mężczyzną byłaby oczywiście bardzo niepoważnym posunięciem, więc zabiera ze sobą przyjaciółkę. Nikogo, kto zna twardą, filmową  logikę, nie zaskoczy fakt, że robiąca tutaj za przyzwoitkę Jenny, ginie podczas przechadzki po lesie pogryziona przez wilka. Próbujący ją bohatersko ratować Talbot, również zostaje zaatakowany, ale on na swoje szczęście ma do obrony laskę ze srebrną głownią, którą udaje mu się roztrzaskać łeb krwiożerczej bestii. Gdy miejscowa policja przybywa do lasu, gdzie miał miejsce ów straszny incydent, nie znajduje jednak śladu po groźnym wilku. Obok zwłok nieszczęsnej Jenny, leży ciało Cygana Beli (Bela Lugosi) i…porzucona laska Larry’ego. Nikt nie rozumie, co tu się stało, a biedny Talbot zaczyna wątpić w swoje zmysły, gdy o poranku odkrywa, że po groźnych ranach nie ma nawet śladu…

KRÓTKO I NA TEMAT

Jak się zapewne po tym krótkim opisie domyślacie, Siodmak w swoim scenariuszu za bardzo się nie rozdrabniał.  Skupiał się na kilku fabularnie istotnych punktach i pozostawił wiele spraw niedopowiedzianych, zaznaczając tylko, że miały miejsce (np. wiemy, że Talbotowie byli skonfliktowani, nie wiemy jednak o co). Akcja pędzi więc do punktu kulminacyjnego, niejako „na skróty”. Z jednej strony ma to swoje minusy, bo wydaje nam się, że bohater – który co prawda nie miał czasu oswoić się z tym, co mu się przytrafiło – nadmiernie dramatyzuje. Także emocjonalna relacja Gwen i Larrey’ego jawi nam się jako karykatura kiełkującego romansu. Z drugiej strony, taka konstrukcja ma swoje plusy: sugestie o chorobie psychicznej, nieoczywistości zła mają rację bytu i nie kłują aż tak w oczy; policja nie ma zbyt wiele czasu na śledztwo, co pozwala tajemnicy nieskrępowanie napędzać akcję; a bohater ze swoimi nerwowymi tikami i podwiniętymi nogawkami daje się lubić (wytwórnia Universal była najwyraźniej zadowolona z roli Lona Chanya Jr, bo zagrał wilkołaka jeszcze cztery razy).

INTERPRETACJE

Zgodnie z tym, co swego czasu pisał Alfonso M. Di Nola nie istnieje kultura, która nie znałaby zjawiska przemiany ludzi w zwierzęta. Chociaż współcześnie nie wierzymy już, że jest to fizycznie możliwe, to wyobrażenie to zostaje do dziś powszechnienie znane, jako swego rodzaju „żywy relikt” i nadal szeroko wykorzystywane przez pop kulturę. W naszym kręgu kulturowym, jedną z najbardziej popularnych metamorfoz obok wampira, jest ta w wilka. Obrazuje ona oczywiście w bardzo czytelny sposób dwoistość ludzkiej natury. Wilkołak reprezentuje tę jej nieucywilizowaną, nie potrafiącą zapanować na popędami część. Nie bez powodu też w niektórych starożytnych kulturach likantropia była traktowana jako klątwa/kara za złamanie tabu (to oczywiście tylko jeden z aspektów, ponieważ wilkołakiem można było też stać się tylko dlatego, że ktoś miał pecha urodzić się w Boże Narodzenie albo inne święto – ciekawych zachęcam do przeczytania Petoi).

Omawianego dziś „Wilkołaka” można odczytać na kilka sposobów: jako opowieść o ciemnej stronie ludzkiej natury (rodem z „Doktora Jekylla i Pana Hayde’a”), wierni Freudowi stwierdzą, że film opowiada o spuszczonych ze smyczy męskich pragnieniach (scena podglądania kobiety przez okno i chęć zdobycia jej, mimo, że była zaręczonej z innym). Sam Siodmak mówił natomiast, że likantropia w jego wykonaniu, to metafora Nazizmu (był niemieckim Żydem). Szczerze mówiąc, trudno nie zgodzić się poniekąd z każdym z tych podejść. Warto jednak mieć przy tym świadomość, że film Waggnera nie jest traktatem filozoficznym i nie wyczerpuje tematu, tylko się o niego trochę „ociera”.

P.S. W „Wilkołaku” kilkukrotnie możecie usłyszeć słowa: „Even a man who is pure at heart, and says his prayers by night, may become a wolf when the wolfbane blooms and the autumn moon is bright.”. Wbrew temu co opowiadali producenci, jakoby był to wywodzący się z mitologii germańskiej wiersz, scenarzysta Curt Siodmak wyznał, że sam tę rymowankę wymyślił.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com