Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


By przetrwać, od zarania dziejów ludzie robili to co musieli

W książce o enigmatycznym tytule 21.12.12 w haniebnej roli schwarz charakterów występują PRIONY. Zapewne każdemu z nas ta nazwa obiła się już o uszy, ale wątpię czy wiemy co dokładnie oznacza. Mózg broniący się przed natłokiem informacji, którymi jesteśmy codziennie bombardowani, działa niestety na zasadzie sita i wiele z nich ignoruje. Trudno mu się w sumie dziwić: nie jest w stanie przetworzyć i zapamiętać każdego bodźca, który dotrze do niego z radia, telewizji czy Internetu. Na szczęście dla nas, wynaleźliśmy książki, które porywają ten nasz skołatany i rozedrgany umysł do osobnego świata, gdzie każą mu się koncentrować na wybranym zagadnieniu. To najczęściej dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, jak głęboko utknęliśmy w wieku informacji (a nie wiedzy). To, że o czymś słyszeliśmy nie oznacza bowiem, że cokolwiek o tym tak naprawdę wiemy.

Zdarza się więc, że nawet tak banalne, rozrywkowe czytadełko jak 21.12.12 sprawia, że się czegoś uczymy. Dowiadujemy się na przykład (a dociekliwi weryfikują i szukają dalej), że priony to białkowe cząsteczki, które mimo braku metabolizmu i kwasów nukleinowych są zdolne do samopowielania się. Jeśli zmutują wywołują śmiertelne zwyrodnienia tkanki nerwowej mózgu, tzw. encefalopatie gąbczaste (scrapie, kuru, rodzinna śmiertelna bezsenność, choroba Creutzfelda–Jakoba). Niestety wywołane przez nie choroby są zakaźne, a zarazić można się spożywając zakażone mięso (w powieści nawet inaczej, bo to okropieństwo jeszcze bardziej zmutowało). Na szczęście bariery międzygatunkowe ograniczają zasięg infekcji. Choroba przenosi się głównie (chociaż nie tylko) pomiędzy osobnikami tego samego lub blisko spokrewnionego gatunku. Nie trzeba być geniuszem, żeby wyciągnąć z tego wnioski: skoro krowa choruje to oznacza, że nakarmiono ją inną krową – i to zapewne jej mózgiem. Niestety, to co dzieje się w masowych hodowlach woła o pomstę do nieba. Człowiek nie ma skrupułów i jest chyba skonstruowany tak, by dokonać autodestrukcji. Nie bez powodów więc Thomason nie szczędzi nam w swojej powieści pewnych obrazów:

Podążali (…) obok pasów transmisyjnych, które transportowały głowy i kopyta należące niegdyś do świń, bydła, koni, a także poddane eutanazji psy i koty. Mężczyźni z kolorowymi chustami na szyjach , w okularach ochronnych i maskach pokrzykiwali do sienie po hiszpańsku, spychając buldożerami odarte ze skóry i pozbawione mięsa szczątki do wielkiego dołu, gdzie krowie kończyny mieszały się ze świńskimi pyskami, sierścią i kośćmi. (…) Na wszystkich pasach piętrzyły się niezidentyfikowane organy, skrwawione kawałki sierści, pomieszane kości, połamane zęby.

Po tym przydługawym wstępnie przejdę do konkretów. Główny bohater książki Gabriel Stanton to naukowiec, który poświęcił życie na badanie prionów. To z czym przyjdzie mu się zmierzyć będzie prawdziwym testem dla jego wiedzy, która – co odkryje nie bez przerażenia – okaże się niewystarczająca. W grudniu 2012 roku, w Los Angeles wybuchnie bowiem epidemia czegoś przypominającego śmiertelną bezsenność. Nie bez powodów zdarzenie to zbiegnie się w czasie z zapowiadanym przez Majów końcem świata (a jednak mieli rację) i odkryciem starożytnego kodeksu. Najwyraźniej współczesnym przyjdzie zapłacić za błędy starożytnej cywilizacji. Gdy ściany dzielące te dwa odległe światy stają się niebezpiecznie cienkie i wydaje się, że znikąd nie nadejdzie ratunek, na pomoc bezradnej medycynie przychodzi: historia, archeoastrologia i językoznawstwo (i niech ktoś jeszcze powie, że humaniści nie są nikomu potrzebni!). Chel Manu, specjalistka od języków starożytnych ludów Ameryki Środkowej, podejmując dramatyczną walkę z czasem, ustali drogę zakażenia prionami i rozwikła zagadkę upadku cywilizacji Majów. Oczywiście – żeby nie było – ramię w ramię ze Stantonem.

Pomysł na powieść okazał się niezwykle trafiony. Wizja nadchodzącej katastrofy, którą sprowadzą na ludzkość praktycznie niezniszczalne priony, została całkiem przekonująco przedstawiona. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś zdecydował przenieść powieść Thomasona na srebrny ekran. Nie dość, że przedstawione w niej wydarzenia są ciekawe, to jeszcze fabuła stanowi świetny scenariusz. Na początku zapoznajemy się z enigmatycznym prologiem, który niczym aperitif pobudza naszą ciekawość. Następnie zostajemy błyskawicznie wprowadzeni  w życie bohaterów i nawet nie zauważamy kiedy pędzimy wraz z nimi w wir zdarzeń. Wartka akcja w pewnym momencie zostaje stonowana zapisami tłumaczenia starożytnego kodeksu. To wtedy napięcie przysiada i pojawia się trochę dłużyzn i zapchaj dziur. Mocne uderzenie pojawia się znów na końcu powieści – koniecznie typowo hollywoodzkim. Jak to zwykle bywa, wszystko rozstrzyga się bowiem „na żyletki”, tuż przed godziną zero. Mimo, że wiele elementów z których została zbudowana fabuła jest mocno naciągniętych, dynamika sprawia, że dobrze się tę książkę czyta. A ogólne przyzwoite wrażenie pozwala przymknąć oko na nieścisłości. Dla kogoś, kto nie jest jednak laikiem, zna się trochę na biologii i pooglądał trochę programów dokumentalnych o starożytnych zwojach, kodeksach itd, pewne zaproponowane przez autora rozwiązania (np. motyw z niemowlętami i sposób tłumaczenia kodeksu) będą niestrawnymi bzdurami na kiju.

O bohaterach nie możemy powiedzieć zbyt wiele: są po prostu sympatyczni. Kolejne postacie poznajemy pobieżnie, tylko na tyle by miło było nam z nimi spędzić czas. To głównie specjaliści we własnych dziedzinach, oddani bez reszty pracy. To co kompletnie się pisarzowi nie udało, to oddanie tragizmu sytuacji. Tak suchej i bezemocjonalnej katastrofy jeszcze nie widziałam. Jakoś nie czujemy, że w Los Angeles są zamieszki, że ludzie masowo umierają w męczarniach. Odniosłam wręcz wrażenie, że tak bardzo skupił się na „wskrzeszaniu” Majów, że zapomniał o grozie współczesnej sytuacji. W pewnym momencie autor chyba uświadomił sobie, że jednak czegoś tej historii brakuje i chciał nas „rozmiękczyć” zapoznając nas z tajemnicą rodziny Chel. Wyszło to jednak tak nieporadnie, że w sumie mógł sobie to darować.

Lektura przy odrobinie chęci mogłaby wzbudzić w nas głębszą refleksję nad tym, że to co nas naprawdę wykończy to właśnie kanibalizm. Może nie dosłownie, ale przecież wciąż pożeramy się nawzajem. W sumie tak bardzo zatraciliśmy się, że dokonujemy nawet autokanibalizmu. Spójrzmy bowiem na głównych bohaterów, którym, brakuje w życiu równowagi i „pożerają” samych siebie. Dopiero w obliczu katastrofy coś się zmienia – dostają drugą szansę i postanawiają z niej skorzystać. Nie łudźmy się jednak, że rzeczywistość jest tak samo hojna jak fikcja literacka, więc może warto się opamiętać zanim będzie za późno? Wydarzenia opisane w książce można odczytać także jako ostrzeżenie o ekologicznym wydźwięku. Czy na co dzień zastanawiacie się bowiem, jak traktowane i karmione jest „mięso”, które ląduje na waszych talerzach? Mam nieokreślone uczucie, że to co w tej kwestii robimy, nas ludzi w jakiś sposób definiuje…

Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com