Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Jest taki samotny dom…

Podczas, gdy ja w połowie seansu się kimnęłam, to moja horroroNIElubna druga połówka dooglądała, ze względnym zainteresowaniem, film do końca. Przypuszczam, że duża w tym zasługa zgrabnych pośladków Belli Thorne, które ze sporą częstotliwością znajdowały się w centrum kadru. Oczywiście z punktu widzenia fabuły był to zupełnie zbędny dodatek, ale biorąc pod uwagę inne niedostatki produkcji, dobrze, że widz mógł zawiesić na nich oko. Wdzięki Belli nie okazały się jednak na tyle przekonujące by moja połowica zechciała obejrzeć Amityville: Przebudzenie (Amityville: The Awakening) po raz drugi. Seans uzupełniający spędziłam więc niestety samotnie.

Produkcja osiemnastej odsłony Amityille przypominała orkę na ugorze: realizacja trwała pięć lat, zmieniano w międzyczasie scenariusz i wielokrotnie przekładano premierę. Niestety, gdy wreszcie pierwszy film wyprodukowany przez The Weinstein Company ujrzał światło dziennie, okazało się, że wydarzenie to zbiegło się w czasie z  wybuchem seksskandalu z Harveyem Weinsteinem. W pierwszy weekend wyświetlania horror zarobił więc „aż” 742 dolary. Najnowszemu filmowi o nawiedzonym domu nie pomogło również to, że najzwyczajniej w świecie, okazał się przeciętną produkcją. A szkoda, bo owiany złą sławą, stojący przy 112 Ocean Avenue w Amityville dom, to co by nie mówić wdzięczny i nośny temat. Zamiast jednak czerpać garściami inspirację z miejsca, które przeszło do historii popkultury i zafundować widzowi coś wgniatającego go w fotel, twórcy ograniczyli się do zaserwowania mu odgrzewanego kotleta.

Początek filmu był obiecujący, wydawało się nawet, że producenci dadzą radę odczarować zgrany już motyw. Na wstępie zostajemy poinformowani o wydarzeniach z 1973 roku, kiedy to pewnej listopadowej nocy o 3:15 nad ranem, Ronald DeFeo Jr. wymordował swoją rodzinę, twierdząc że kazał mu, to zrobić zamieszkujący jego dom demon. Następnie bez zbędnych ceregieli przenosimy się o czterdzieści lat w przód i poznajemy nowych mieszkańców opętanego domu. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach rodzinę przyciąga m.in. okazyjna cena. Dom jest spory i usytuowany w spokojnym i malowniczym zakątku nad jeziorem – nad czym się więc zastanawiać? Okazuje się, że Joan (Jennifer Jason Leigh) ma tak naprawdę kilka ważnych powodów dla których wybrała ten dom, a oszczędności potrzebne na leczenie syna Jamesa (Cameron Monaghan), to tylko jeden z nich. Co ważniejsze kobieta jest w pełni świadoma historii, która kryje się za zadziwiająco niską kwotą, za którą kupiła nieruchomość. Postanawia jednak nie informować o tym fakcie swoich córek. O ile w przypadku kilkuletniej Juliet (Mckenna Grace) jest to całkiem słuszna decyzja, o tyle pogarsza tylko, i tak już napięte, stosunki z nastoletnią Bellą. Oczywiste było bowiem, że dziewczyna o wszystkim prędzej czy później dowie się w szkole. Co gorsza dom ma wyraźny wpływ na Jamesa, który w cudowny sposób zaczyna wracać do zdrowia. Co się za tym kryje i do czego to doprowadzi, nie trudno się domyśleć. Wszak filmów o Amityville było już całkiem sporo.

Już na wstępie dowiadujemy się więc, że nie będziemy mieli do czynienia z remakiem, ale z bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z horroru z 1979 roku. Trzeba przyznać, że sam pomysł nie był zły i wprowadził, przynajmniej z początku nieco świeżości. Dobrze zrobiło fabule przeniesienie ciężaru wydarzeń na nastolatkę i jej chorego brata bliźniaka. Tłumione przez dziewczynę poczucie winy, oskarżenia matki i nieme cierpienie Jamesa, stanowiły ciekawą przeciwwagę dla motywu opętania. Obsesja Joan na punkcie syna, chociaż wymaga współczucia, budzi w widzu niechęć. Kobieta postępuje egoistycznie i pozostaje ślepa na fakt, że jej postawa jest źródłem cierpienia nie tylko dla syna, ale także dla córek. Niestety dramat zdeformowanego i „zasuszonego” Jamesa jest w tym wszystkim ledwie zauważalny, jego zmagania nie zostają nadmiernie uwypuklone. Właściwie jego rola ogranicza się do tkwienia między dwoma kobietami, z których jedna chce utrzymać go przy życiu za wszelką cenę, a druga uznaje jego prawo do śmierci. W Amityville widz zostaje z potrzebą takiego wyboru skonfrontowany (dlatego też zakończenie jest takie a nie inne), motyw ten nie stanowi jednak dominującej treści filmu.

Niestety nie stanowi jej także przebudzenie opętanego domu. Zabrakło w nim napięcia i autentycznego poczucia zagrożenia. Nawet temat piwnicy i umieszczonego w niej pokoju jest ledwie liźnięty, także Belle nie zadaje sobie trudu by dojść do prawdy, bo wszystko zostaje podane jej na tacy. Swoją drogą pomysł na to by bohaterowie dowiadywali się z filmów o tym, gdzie mieszkają jest naprawdę ciekawy. Zwłaszcza, gdy podczas oglądania kultowego, oryginalnego Amityville z 1979 roku o 3:15 wysiada im prąd i muszą wejść do piwnicy by sprawdzić korki…Twórcy nie wychodzą niestety poza taką grę z oryginałem, co powoduje, że Amityville: Przebudzenie nie ma tak naprawdę własnego głosu. W efekcie mamy wrażenie, że całą historię opowiedziano nam na skróty. Minimalizm sprawdził się tylko w przypadku ograniczenia ilości jump scen i oszczędnego budowania klimatu.

Oczywiście Amityville: Przebudzenie nie jest jakąś kompletną klapą, niestety pod żadnym względem nie wychodzi także ponad przeciętną. To, mimo ukrytej w tle dramaturgii, lekki, nastrojowy horror z wygładzonym i ugrzecznionym zakończeniem. Od biedy można sobie „dziełem” Francka Khalfouna umilić leniwy wieczór.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com