Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Narodziny Lalki Samo Zło

Jako, że o oryginalne pomysły coraz trudniej, powstają kolejne spin offy, prequele, sequele i remaki. W efekcie producenci nastawieni na zysk, zarzynają kolejne historie. Nie inaczej stało się w przypadku pewnej upiornej lalki. Gdy pojawiła się w 2013 roku w Obecności, okazała się na tyle intrygująca, że zasłużyła na osobny film. Rok później mogliśmy więc podziwiać na srebrnym ekranie prequel pt. Annabelle (2014). Teraz postanowiono wycisnąć z tematu jeszcze trochę kasy i nakręcono prequel prequela czyli, Annabelle: Narodziny zła (2017). Produkcja, wbrew szumnym zapowiedziom, okazała się tworem do bólu przeciętnym. Zaprezentowana w niej geneza przebudzenia zła, sprawia wrażenie spisanej na odwal na kolanie. W moim odczuciu pozbawiona polotu treść stanowi tylko pretekst do atakowania widza, niekończącymi się sekwencjami jump scen.

Jak już zasygnalizowałam, główna oś fabularna nie jest zbyt odkrywcza. Bee (Samara Lee), córeczka państwa Mullinsów ginie w tragicznym wypadku. Rodzice pogrążeni w rozpaczy dopiero po 12 latach decydują się na to, by w ich domu powtórnie rozbrzmiewał dziecięcy śmiech. Udzielają schronienia szóstce sierot, którymi opiekuje się siostra Charlotte (Stephanie Sigman). Dziewczynki są w siódmym niebie i nie przeszkadza im nieco ponura aura domostwa, na którym tragedia wyraźnie wyryła swoje piętno. Zresztą nie tylko dom, ale także państwo Mullinsowie nie są w najlepszej kondycji. Esther (Miranda Otto) nosi maskę, w ogóle nie wstaje z łóżka i nie chce nikogo widzieć – czym wzbudza niepokój dzieci. Pan domu (Anthony LaPaglia) za to snuje się po korytarzach z surowym i zatroskanym wyrazem twarzy, starając się wyznaczyć nowym mieszkankom jakieś granice. W momencie, gdy zabrania im wchodzić do tajemniczego pokoju na piętrze, domyślamy się, że właśnie tam musi ukrywać się zło i według horrorowych prawideł dziewczynki i tak tam wejdą. Szybciutko okazuje się, że obecność sierot zamiast ukoić ból i pomóc odkupić winy (o których dowiadujemy się później i to w ogromnym skrócie) otwiera puszkę Pandory. Fabuła jak po sznurku toczy się do nieuchronnego końca, który nie ma większej szansy na to by nas zaskoczyć. Chyba, że ktoś liczył na powtórkę z Obecności i przesłodzone, szczęśliwe zakończenie. Tym razem takiego nie będzie.

„Prawdziwa” Annabelle była niegroźnie wyglądającą szmacianką, która terroryzowała swoje właścicielki do czasu, aż nie zajęli się nią słynni Warrenowie. Niewinna kupka gałganków jednak raczej nikogo by nie przeraziła więc na potrzeby filmów nadano jej bardziej demoniczny wygląd. Z ekranu złowieszczo gapi się więc na nas kukła przypominająca Chucky’ego po niezbyt udanej operacji zmiany płci. I ok, do horroru taki wizerunek pasuje jak ulał, ale nie wiem co trzeba mieć w głowie, by zrobić taką lalkę dla własnego dziecka. O gustach się jednak nie dyskutuje, poza tym moda kiedyś była inna, więc jakoś to sobie jeszcze można wytłumaczyć i wybaczyć scenarzyście. Nie kupuję jednak motywu według, którego [początek spoilera] Mullinsowie (i kościół!) byli świadomi tego z jaką mocą mają do czynienia i: po pierwsze trzymają jej źródło w domu, po drugie zapraszają do siebie dzieci [koniec spoilera].

Nie zwracając na takie drobnostki uwagi, reżyser Narodzin zła skupił się przede wszystkim na zabawie w kotka i myszkę, którą demon podejmuje od samego początku filmu. Najczęściej czeka na to aż ktoś zostanie sam by móc go wystraszyć: trzaskając drzwiami, przybierając dziwne kształty, także pod prześcieradłem, bawiąc się prądem, zostawiając błotniste odciski stóp i szeptami (zbytnio pomysłowy to on nie jest). Z czasem podobnych emanacji jest coraz więcej, ale zamiast nakręcać napięcie zaczynają nużyć. Na ich niekorzyść działa także nadmiar klisz – mamy zabawę w chowanego, stracha na wróble, studnię, skrzypiące bujane krzesło, przeciąg i domek dla lalek – które stanowią pozbawioną sensu wyliczanką klasycznych horrorowych „gagów”. W tym wszystkim gubi się najważniejsze: upiorna Annabelle i jej opowieść.

Mimo iż żadnej z postaci nie poznajemy bliżej to i tak budzą one naszą sympatię – szczególnie chorująca na polio Janice (Talitha Bateman) i walcząca o nią przyjaciółka Linda (Lulu Wilson znana m.in. z Ouija: Narodziny zła). Aktorzy, w szczególności dzieci, są autentycznie przerażeni i świetnie dopasowali się do złowrogiej aury, która otacza odizolowany na peryferiach dom. Dziwiło mnie jednak z jaką łatwością z początku sieroty zapominają o niepokojących wydarzeniach i wracają do beztroskiej zabawy. Na szczęście, z czasem, gdy napięcie zaczyna być nie do zniesienia, coraz częściej otwarcie wyrażają swoje obawy. Gdy jednak w końcu rzeczy mają zostać nazwane po imieniu, oczywiście jest już za późno. Co należy także potraktować na plus produkcji, nie mamy wątpliwości, że demon jest gotowy naprawdę krzywdzić i nie jest dla niego szczególnie ważne ile jego ofiara ma lat.

Pewnie jestem w mniejszości, ale bardziej przemówił do mnie klimat pierwszej części. Nie twierdzę, że była o niebo lepsza, ale, gdy ją oglądałam nie miałam jeszcze aż takiego przesytu tego typu produkcjami. Niedoskonałości filmu Davida F. Sandberga bowiem to kwintesencja obecnych problemów mainstreamowych horrorów.  Jeśli więc macie ochotę na typowy, zapewniający podskoki w fotelu starszak, to nie będziecie zawiedzeni. Jeśli oczekujecie ciekawej, mrocznej historii, która pozwoli wam dotknąć istoty zła i spróbuje przybliżyć jego ideę, nie będziecie zachwyceni. Tak czy siak to nie koniec uniwersum Annabelle-Obecność, w trakcie seansu bardzo zręcznie przemycono bowiem zapowiedź spin offu pt. The Nun. Ciekawe w którą stronę podążą jego twórcy.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com