Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Jak to pewnego razu miś urządził ludziom psychologiczną rozgrywkę

Jak zepsuć animal attack z miśkiem w roli głównej? Instrukcji dostarczy nam film pt. Niedźwiedź z 2010 roku, w reżyserii Johna Rebela (jego pierwszy samodzielnie reżyserowany film, chociaż wcale go to nie tłumaczy). Produkcja ta naprawdę sięgnęła dna. A właściwie to przebiła się przez dno, trzy metry mułu i dopiero osiadła. To niskobudżetówka z serii tych kręconych na serio, czyli takich, w których nikt nie puszcza oczka do widza, jak np. w filmach klasy „Z”, albo chociażby hybrydzie horroro-komediowej Grizzly Park. Jest za to śmiertelnie poważnie, nudno i traumatycznie dla widza…

Fabuła nie powala. Dwóch braci i ich partnerki jadą na jakieś spotkanie, oczywiście skrótem. A jak wiadomo skrót dla bohaterów w tego typu produkcjach nigdy nie oznacza niczego dobrego. Pech chce, że samochód psuje im się pośrodku niczego i bezmyślnie zabijają niedźwiedzicę. Niedźwiedzi samiec, trawiony bolesnymi wspomnieniami, postanawia zaleczyć traumę mszcząc się na katach swojej: matki, babki, siostry, kochanki (zakreśl właściwe). Bohaterowie, po podjęciu bezsensownych prób ucieczki, wpadają na to, że misiek się na nich mści. Z wrażenia aż się ręce same podrywają do braw. Olśnienie przychodzi w momencie, gdy jeden z chłopaków przypomina sobie, że oglądał film, w którym mówiono o wierzeniach Indian. Ci przypisywali niedźwiedziom ludzkie uczucia – uznaje więc, że ten konkretny misiek jest żywym dowodem na to, że mieli rację. Pomiędzy kolejnymi atakami, w trakcie których ludzie wrzeszczą, a niedźwiedź porykuje, nasze uszy zamęczają mniej więcej takie jałowe wynurzenia bohaterów. Dowiadujemy się rzeczy, które kompletnie nas nie interesują np. o braku pożycia w związku, muzycznej karierze, żalu do rodziców, kryzysie finansowym itd. Pewnie twórcom chodziło o to, by widz zaczął współczuć bohaterom, gdy lepiej ich pozna, zrozumie i doceni targające nimi wewnętrzne rozterki. Efekt jest jednak odwrotny. Zamiast się martwić, miałam ochotę krzyczeć: GIŃ wreszcie! Misiek załatw ich! Niech się to już skończy! Podsumowując więc obejrzałam film praktycznie nie mający akcji, pozbawiony zwrotów, ciekawych fabularnych rozwiązań i jeszcze na dokładkę o nędznym, ckliwym zakończeniu. Czy mogło być gorzej?

Jeżeli miałabym sporządzić listę wad tego filmu, zaczęłabym od tego, że niesamowicie trzeba wytężać wzrok i zamęczyć oczy, żeby cokolwiek tutaj dojrzeć. Mimo iż, film nie jest found footage, to obraz i tak się porządnie „telepie”, kamerzysta chyba miał ostrą delirkę. Było mu też najwyraźniej wszystko jedno, co łapie się w kadr: czy będzie to akurat dźwiękowiec, jeszcze ktoś z ekipy filmowej albo elektryczny pastuch, grunt, że nie będzie to to, co widz miał oglądać. Ujęcia są po prostu fatalne. Możliwe, że trzęsawka miała ukryć braki w funduszach, bo prawie cała kasa poszła na wynajęcie niedźwiedzia, ale… Niestety, pech chce, że gdy obraz się na chwilę uspokaja, to widzimy akurat coś czego nie powinniśmy: scena w której pan w kostiumie z okrąglutkim, puchatym ogonkiem odciąga na bok zwłoki jest bezcenna.

Gra aktorów w takim przypadku nie mogła być gorsza od całej reszty. Niczym specjalnym się więc nie wyróżnia. Bohaterowie za to, tradycyjnie już, średnio wykazują się instynktem samozachowawczym, podejmują więc durne decyzje. Na czele stoi hasło „Pobiegnę po pomoc, przecież biegam wyczynowo!”. Po pierwsze: natura tak chciała, że niedźwiedzie są szybsze od ludzi, po drugie: w przyciasnych dżinsach? Powodzenia. Kolejne godne odnotowania sformułowanie: „Nie ma czasu na myślenie!” Moje pytanie brzmi: a próbował ktoś w ogóle dokonać tej trudnej sztuki, bo nie zauważyłam? Jednak szczyt idiotyzmu został osiągnięty pod koniec filmu. Nie mogłam strawić zachowania bohatera, który przeżył starcie z misiem wewnątrz samochodu (pomijam fakt, że dwójka innych bohaterów przewraca auto, w którym tkwi kilkutonowy niedźwiedź) – bestia go poturbowała, ale jemu w głowie tylko rozmowy o zdradzie i bracie. Jeżeli w ogóle dało się słuchać tego co mówią bohaterowie, to od tej sceny dialogi już kompletnie nie trzymają się kupy i wypalają mózg.

Jest w tym obrazie jednak coś pięknego i godnego uwagi: niedźwiedź. Żadne CGI, żadne kostiumy (no tylko kilka razy) tylko żywy, prawdziwy misiek. Brawa dla niego, że utrzymał nerwy na wodzy i dla tresera (Scott Handley), dzięki któremu nikt z ekipy nie ucierpiał. Pamiętajmy bowiem o tym, że w tym filmie występowało oswojone bo oswojone, ale jednak nadal niebezpieczne zwierzę, którego siłę i majestat powinniśmy uszanować. Jeśli się zmusimy, możemy doszukać się w filmie przekazu: tak naprawdę nie jesteśmy panami Ziemi i nie powinniśmy igrać z naturą. Niedźwiedź bowiem, z całą pewnością, pokazuje tutaj człowiekowi jego miejsce. Sposób w jaki przedstawiono nam, ciekawą tak naprawdę treść, pozostawia jednak wiele do życzenia i niestety ją okrutnie uśmierca, bo widzowi nie chce się nad nią zastanawiać. Po seansie bolą go bowiem i oczy i uszy…

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com