Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #55 Szukacie życia w kosmosie, a nie wiecie co kryją dna oceanów

No dobra, przyznaję, dopiero przy czwartym podejściu dałam radę dooglądać ten film do końca. Podczas wcześniejszych seansów wciąż mnie coś rozpraszało, a to pobrzdękująca w kółko ta sama muzyczka, a to niepasująca do sytuacji mina aktora, a to wygenerowane sztucznie WSZYSTKO. Zaczynałam więc traktować film jak radio i w trakcie „oglądania” ogarniałam sobie inne rzeczy. W efekcie zaskakiwały mnie napisy końcowe, a wraz z nimi  bezlitosna świadomość, że będę musiała zaczynać wszystko od początku… Podczas ostatniego podejścia byłam już bardzo zdeterminowana. Założyłam więc, że nie wstanę sprzed szklanego ekranu (choćbym miała się przywiązać do fotela, jak to uczyniono bohaterowi filmu Uciekaj) i będę nieprzerwanie patrzeć, nawet gdybym miała przytrzymywać sobie siłą powieki. Najdziwniejsze w tym wszystkim nie jest jednak to, że udało mi się tym sposobem obejrzeć film do końca, ale że z ulgą stwierdziłam, że nie był aż tak tragiczny, jak mi się początkowo wydawało. To już chyba kwestia wprawy, w końcu nie takie produkcje się oglądało. W porównaniu z innymi można nawet zaryzykować stwierdzenie, że Bestia z otchłani (2002) naprawdę trzyma poziom –  ociupinkę ponad dnem, ale jednak.

Mimo ewidentnych luk i niedociągnięć fabuła nie jest tutaj najgorsza, niestety nie jest również nazbyt odkrywcza i oryginalna. Cała akcja kręci się właściwie wokół tego, że w poszukiwaniu złóż ropy naftowej koncern Nexecon CEO zbudował w pobliżu Grenlandii Colossusa – największą i najnowocześniejszą platformę wiertniczą na świecie. Środowisko ekologów oczywiście jest przerażone jej możliwościami technologicznymi, które mogą doprowadzić do katastrofalnych zmian w ekosystemie. W odpowiedzi na niepokoje opinii publicznej, znana dziennikarka Christen Giddings (Leighanne Littrell), ma zdać relację z tego, jak pracuje Colossus i ocenić czy rzeczywiście stanowi on zagrożenie (co warto podkreślić: dziennikarka, nie sztab naukowców). Pech chce, że akurat podczas jej wizyty na platformie, w wyniku odwiertów dochodzi do pęknięcia skorupy ziemskiej i otwiera się przejście do groty (taki ocean pod oceanem), w której żyją prehistoryczne istoty. Jedną z nich jest MEGALODON. A jak wiecie, są takie drzwi, które raz otwarte nigdy już nie dadzą się zamknąć.

Prehistorycznego rekina podejrzewano o to, że wyginął, co stanowi całkiem słuszne i logiczne założenie. Okazało się jednak, że ON nie dość, że ewidentnie na złość naukowcom, przetrwał, to jeszcze posiada niezwykłe umiejętności adaptacyjne. Bo jakoś nie przeszkadza mu, że z niezanieczyszczonego podakwenu trafił do oceanu do którego ,od około dwustu lat, wpompowujemy codziennie hektolitry ścieków. Żadnego szoku, zatrucia. Nic.

Mimo, że w Bestii z otchłani wszystko w miarę trzyma się kupy, to, jak się już pewnie domyśliliście, film zdecydowanie nie porywa. Minusów jest wiele: muzyka, która nie buduje napięcia, bezsensowne dialogi, naiwne rozwiązania fabularne, sztampa, schematyczność, sztucznie rozdęte dramatyzmem sceny. Najgorsze jest jednak to, że z tego filmu ktoś chciał zrobić produkcję śmiertelnie poważną, a uratować mógł ją tylko humor. W efekcie więc ponad połowa seansu stanowi przydługi i pozbawiony klimatu wstęp do sceny finałowej, która i tak nie robi na widzu większego wrażenia. Końcowe wyczyny bohaterów ewentualnie można skwitować uderzeniem otwartej ręki w czoło. Obraz ostatecznie dobija fakt, że co tylko się dało zostało wygenerowane komputerowo. Ja rozumiem, że platforma wiertnicza i megalodon to plastikowe CGI, ale śnieg, deszcz, helikopter, motorówka? Ukazywanie tej rażącej sztuczności na okrętkę (i w pełnej krasie, jakby ktoś był z tego wręcz dumny) zdecydowanie nie działa na korzyść filmu.

Aktorstwo, jak na ten typ produkcji, jest całkiem niezłe. Występujący tutaj Robin Sachs, Leighane Littrell, Ross Eliott, Mark Sheppard, nie należą do pierwszej ligi, ale i tak dali radę wkomponować się dosyć znośnie w całość. Wszystkim zdarzały się momenty w których emocjonalnie przeszarżowali i nadmiernie „wczuli się” w głupoty, które opowiadają, ale szczerze mówiąc i tak nic już nie mogło Bestii… zaszkodzić. Jeśli chcecie wesoło zabijać czas, to jednak lepiej zróbcie to jakąś inną kiczowatą i absurdalną produkcją. Jeśli macie ochotę bardziej na smutno i gorzko: Bestia z otchłani jest dla was.

P.S. Muszę przyznać, że w motyw związany z ekologią i niepohamowaną ekspansją człowieka, chociaż okrutnie oklepany, jest najciekawszą składową tej produkcji. Biznesmen, Peter Brazier (Robin Sachs), zarzuca eklogom, że przyjeżdżają dieslami oprotestować jego ropę i stwierdza, że porozmawiałby z nimi, gdyby przyjechali na rowerach. Zauważcie, że w 2019 roku podczas strajków klimatycznych słyszeliśmy podobne hasła. Nic a nic się nie zmieniamy. Mniejsza jednak o to. Najsmutniejsze jest pozbawione złudzeń podejście jednego z głównych bohaterów Rossa Elliota (Al Sapienza), który to spędził podobno pod wodą więcej czasu niż niektóre ryby. Twierdzi on bowiem, że dawno już pokpiliśmy sprawę i nie ma dla nas ratunku. Bo dla spokoju własnego sumienia walczymy o pojedynczy śmieć i drzewo, nie zwracając uwagi na to, że już zabiliśmy planetę. Straszne, ale zarazem boleśnie prawdziwe i warte przemyślenia.

Film dla każdego kto:

– tak jak ja cieszy się, że ten okropny tydzień dobiegł nareszcie końca;
– zarazem chce przedłużyć całotygodniowe cierpienie i dokopać sobie filmem w piątkowy wieczór;
– lubi eko przekazy w filmach o prehistorycznych potworach;
– chce się pośmiać z tandetnych efektów specjalnych, z których twórcy byli najwyraźniej dumni;
– zrozumie esater egg o morderczym dorszu;
– zauważy sporo podobieństw między Bestią z otchłani, a Meg i zeszłoroczną Głębią strachu;

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com