Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wawel Jagiellonów

Zawsze lubiłam historię, ale z przykrością muszę przyznać, że nigdy nie była moim konikiem. Gubiłam się w gąszczu drzew genealogicznych, plątaninie dat i skomplikowanych, wielopiętrowych zależności. Dlatego z niemałą obawą spoglądałam na gargantuiczne Córki Wawelu. Na szczęście okazało się, że wszelkie obawy były zupełnie bezpodstawne. Od pierwszych stron Brzezińska zachwyciła mnie sposobem opowiadania o minionych czasach. Zamiast nadęcia i popisu podręcznikowej wiedzy zafundowała czytelnikowi pełną anegdot, dygresji i ciekawostek gawędę. Podczas lektury nie zauważamy nawet momentu, w którym kobiety, będące do tej pory niewiele znaczącymi imionami błąkającymi się na kartach historii, stają się dla nas postaciami z krwi i kości. I im lepiej poznajemy ich dzieje, z tym większym smutkiem stwierdzamy, że nie chciałybyśmy dzielić z nimi ich losu, nawet jeśli miały to „szczęście”, że były królewnami.

Na szkolnych lekcjach historia zazwyczaj toczy się do wojny do wojny i od króla do króla. Kobiety pojawiają się na niej raczej sporadycznie i nieszczególnie skupiamy się na ich losach. W naszej świadomości głównie pełnią role matek i żon, ewentualnie spędzają życie w klasztorach lub przedwcześnie umierają. Dlatego, pewnie tak jak i wy, nie miałam bladego pojęcia, że królowa Bona Sforza oprócz tego, że była Włoszką i przywiozła do Polski trochę kulinarnych urozmaiceń, była również wielką wielbicielką karłów. Spore zaskoczenie stanowił dla mnie również fakt, że to właśnie ona zmieniła sposób ich traktowania. Za jej rządów przestały być bowiem tylko błaznami, a stały się częścią politycznych rozgrywek, królowa dopuszczała niziołków nawet do tajemnic o wadze państwowej! Nic więc dziwnego, że to właśnie za jej panowania, przygarnięta na dwór i wychowująca się z trzema królewnami karlica Dosia, stała się uczoną kobietą, która jeśli zaistniała taka potrzeba kontaktowała się najważniejszymi politykami i ratowała swoje ukochane królewny.

Dosia i jej wspomnienia stanowią w Córkach Wawelu pretekst do snucia opowieści o chylącej się ku upadkowi potędze Jagiellonów i o czasach w których panowali. Dzięki niej poznajemy więc m.in. anatomię krakowskiego dworu, alchemików, mamki, czarownice, żony rzemieślników oraz stawianą dziewczętom za wzór Gryzeldę i problematyczną Penelopę. Zaznajamiamy się z istotą cnoty, ideałem małżeństwa, trudami macierzyństwa, znaczeniem kołowrotków i krosen, sposobem postrzegania świata, ówczesnymi rozrywkami, wiedzą astrologiczną, która nierozerwalnie łączyła się z medycyną, ogromnym wpływem kościoła na funkcjonowanie państwa oraz mechanizmami kierującymi ówczesnym społeczeństwem. Przede wszystkim jednak, dzięki Dosi śledzimy losy trzech córek Bony: Anny, Zofii i Katarzyny. I chociaż wiemy, co je spotkało, to dzięki jej spojrzeniu zaczynamy rozumieć dlaczego żyły tak a nie inaczej i dlaczego kultywowanie mitu królewny we współczesnym społeczeństwie jest większym przekłamaniem niż do tej pory sądziliśmy. Zamiast tkwiących w przepychu i dostatku, podziwianych powszechnie szlachcianek, dostrzegamy w nich przede wszystkim uwikłane w rozgrywki męskiego świata pozbawione prawa do samostanowienia reproduktorki. W ich życiu nie było miejsca na miłosne uniesienia i wspaniałe przygody, wydawane młodziutko za mąż, jako żywe rękojmie sojuszy, najczęściej w dniu ślubu po raz pierwszy spotykały „wybranka”. Gorsze jednak od losu, wyprawionej na obczyznę pokornej żony, było staropanieństwo i niemożność wypełnienia swojego podstawowego życiowego celu, czyli urodzenie potomka. Królewny, jak to szesnastowieczne kobiety, były więc uprzedmiotowiane, traktowane jak istoty słabsze intelektualnie, z natury grzeszne i bardziej podatne na rozpustę. Dlatego też, bez względu na to czy taka wizja nam współczesnym się podoba czy nie, trzeba było je na każdym kroku kontrolować.

Mamy to szczęście, że o istnieniu Dosi i jej poczynaniach donoszą nam kroniki i listy (chociaż nie zachował się, żaden jej wizerunek). Niestety do naszych czasów nie zachowała się pamięć o większości minionych wydarzeniach ani osobach. Dlatego też miejsca, w których zabrakło faktów autorka wypełniła swoistymi literackimi „plombami”, które, co trzeba z uznaniem przyznać, tak misternie wkomponowała w epokę, że w zasadzie nie odczuwamy w ogóle ich fikcyjności. Przykład takiej wiarygodnej „plomby” stanowi opis losów matki Dosi, o której tak naprawdę nie wiemy nic, nie znamy nawet jej imienia. Brzezińska opowiedziała nam więc historię, która miała ogromne szanse się wydarzyć, była bowiem wspólnym losem wielu kobiet, które przybyły do Krakowa by pracować.

Połączenie wiedzy, wyobraźni, niesamowitego języka i gawędziarskiego stylu, w wykonaniu Brzezińskiej sprawia, że wielka historia przepływa przez nasze palce bez przeszkód. Co ważniejsze, opisując dzieje społeczeństwa czasu Jagiellonów, autorka nie piętnuje ani nie ocenia. Spodziewając się emocjonalnych reakcji czytelnika, niejednokrotnie podkreśla, że w szesnastym wieku zupełnie inaczej postrzegano świat, dlatego też inaczej postępowano. Tutaj rzeczywistość i alegoria nieustannie się przeplatały i, co dziwniejsze, zamieniały miejscami, zależnie od tego jaki aspekt świata musiały tłumaczyć. Muszę jednak przyznać, że bardziej od ówczesnych „mądrości”, bardziej przeraził mnie fakt, iż mimo rozwoju nauki, technologii i szeroko rozumianego postępu, w niektórych kwestiach nasz sposób myślenia niewiele się tak naprawdę zmienił. Córki Wawelu oprócz tego, że stanowią ciekawe, naszpikowane faktami – przekazanymi w bardzo przystępnej formie  – źródło historycznej wiedzy, zmuszają także do refleksji. Książka nie tylko więc uświadomiła mi bezmiar mojej historycznej ignorancji, ale pozwoliła również z większym dystansem spojrzeć na współczesność.

Wytyczona w rytm wspomnień karlicy, szarpana chronologia, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie czyni lektury trudną w odbiorze. Co prawda nie każdy rozdział „połykałam” w takim samym tempie i z takim samym zainteresowaniem, zdarzały się bowiem i nieco nużące partie tekstu (wybitnie do gustu nie przypadła mi wspomniana już Gryzelda), ale przez większość czasu nie mogłam się od czytania oderwać. Jedynym, co tak naprawdę zmuszało mnie do odkładania książki, były jej gabaryty. Znalezienie wygodnej pozycji z ponad ośmiuset stronicowym tomiszczem do najłatwiejszych bowiem nie należało. Całe szczęście, że kolejna kunsztowna opowieść Brzezińskiej pt.  Wodna na sicie, jest mniej monumentalna, bo mam zamiar lada moment po nią sięgnąć.

Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com