Panna Mayfield „wiecznie dziewica” kontra prastara magia
Czy można wyobrazić sobie bardziej urokliwe i spokojne miejsce, niż sielska, angielska wieś? Nastrojowe, pozostające nieco na uboczu, Walwyk nie jest wyjątkiem. Kanonik Thorby jest całkowicie świadomy asów, jakie chowa w rękawie, dobrze wie, że malownicza wiosna w Walwyk oczaruje nową nauczycielkę. Niczym paw oprowadza więc po swoich włościach pannę Mayfield, obserwując, jak ta nie może nasycić się widokiem ogrodów pełnych prymulek, żonkili, tulipanów i róż. Nowej mieszkance nie przeszło nawet przez myśl że ta ujmująca arkadia może być niebezpiecznym miejscem. Nie można się jej dziwić – kto porażony pięknymi okolicznościami przyrody i tak hojnie obdarowany przez nowego pracodawcę mógłby przypuszczać, że coś złego kryje się w cieniu starego kościoła, w koronach drzew i ciekawskim spojrzeniu, a powściągliwie uprzejme zachowanie mieszkańców to tylko karnawał obłudy…?
Czar pryska, gdy panna Mayfield dostaje anonimowy donos o tym, że jedna z jej uczennic – eteryczna Ethel – jest maltretowana. Nie pozostając obojętną na tę przykrą sytuację pakuje się w nieliche kłopoty. Budzi się w niej rasowy detektyw i szybko odkrywa, że sprawa, którą chce zbadać ma zbyt wiele ślepych zaułków, by był to tylko przypadek. Nie daje zbić się z pantałyku nawet wtedy, gdy celowo robi się z niej niepoczytalną osobę, a tym którzy są jej przychylni przytrafiają się nieprzyjemne wypadki. Aż dziw bierze, że w obliczu wyzwania taka drobna, skromna kobieta okazała się tak niezłomna. Kanonik zatrudnił właśnie ją uznając, że będzie nieszkodliwa i nie ulegnie pokusie dociekania prawdy. Nie docenił jej. Czy kobieta, która da się łatwo zastraszyć i ucieka, gdy na jej drodze pojawi się pierwsza przeszkoda dałaby rady przetrwać 12 lat w Afryce? Thorby zignorował ten fakt i bardziej skupił się na tym, że panna Mayfield jest bogobojną starą panną, która szuka ciepłej posadki i uznał, że dla świętego spokoju przymknie oko na diabelskie praktyki. Muszę jednak przyznać, że czytelnik śledząc myśli nauczycielki, też nie podejrzewa jej o taki hart ducha. Więc i dla niego jej postawa w pewnym momencie jest niemałym zaskoczeniem.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że postać głównej bohaterki była wzorowana na pannie Marple. Dlatego też z początku czyta się powieść Curtis jak kryminał. Dopiero z czasem, w niespiesznie rozwijającej się akcji, zaczynamy dostrzegać coraz więcej elementów charakterystycznych dla gotyckiej powieści grozy: małomiasteczkową wspólnotę, duchownego, który zawarł niepisany pakt ze złymi siłami, niewinną dziewicę w opresji i mroczną tajemnicę. Atmosfera ze strony na stronę owszem gęstnieje, jednak to za mało by wywołać u współczesnego czytelnika niepokój. Powieść czyta się raczej jako ciekawostkę, nie po to by poczuć nieprzyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Punktem kulminacyjnym Czarownic z Walwyk jest odprawiony w Halloween o północy sabat. Chociaż wprowadza on ożywienie – tempo akcji niejednokrotnie spadało do zera – to szczątkowy i oszczędny sposób w jaki został opisany nie sprawia, że stanowi on soczysty kąsek.
Chociaż mamy tutaj czarownice ze wszystkimi ich atrybutami: wyrachowanie, okrucieństwo, bluźnierczy sabat w kościele, orgię, nekromancję, ofiary, klątwy i uroki, a także czarnego kota – to wątek nadprzyrodzony nie został mocno w powieści wyeksponowany. Autorka bardziej skupiła się na zarysowaniu postaci i oprowadzaniu nas po miasteczku niż istocie zła. Walwyk okazuje się być po prostu ostoją przedchrześcijańskiego dziedzictwa i folkloru. Członkowie sekty odprawiającej rytuały czarnej magii, w której władzę sprawują bezwzględne i diaboliczne morderczynie są naszej bohaterce właściwie obojętni. Panna Mayfield niejedno w życiu już widziała, ma także szerokie horyzonty i uważa, że każdy może dokonać wyboru, w co chce wierzyć i w jaki sposób to czcić. Jest jednak jeden warunek, ta dowolność kończy się w momencie, gdy komuś dzieje się krzywda. Tą granicą staje się los szewca i małej Ethel.
Powieść Petera Curtisa (pseudonim literacki Norah Lofts) powstała w 1960 roku. W podobnym czasie osadzona jest akcja powieści i muszę przyznać, że było to dla mnie sporym zaskoczeniem. Miałam wrażenie, że przedstawione tutaj czasy są dużo wcześniejsze. Ze stylem prowadzenia dialogów, grzecznością, taktem i opisami gryzły mi się „szybkie” samochody, kamera, maszynki do ostrzenia ołówków i niektóre, używane przez bohaterów sformułowania. Uczucie dysonansu pozostało ze mną do ostatniej strony. Poza tym, nam współczesnym, wydaje się, że lata 60 XX wieku to czas, gdy ludowe obrzędy i magia nie mają już większego znaczenia, są pozbawionymi mocy wspomnieniami dawnych obrzędów. Z „automatu” więc świat przedstawiony umieszczamy w innym przedziale czasowym.
Wydawnictwo strzeliło straszną gafę dobierając do powieści okładkę z atrakcyjną kobietą w pelerynie, która eksponuje biust i zalotnie się nam przygląda. Sugeruje to raczej powieść młodzieżową, coś o córach nocy, coś co na kilometr zalatuje tanim romansem, a nie klasyczną powieścią detektywistyczną z elementami grozy. Główna bohaterka to przecież skromna, dojrzała kobieta, która z jednej strony walczy ze swoimi demonami z przeszłości, z drugiej szuka zmian i odkrywa samą siebie na nowo. Z pewnością nie jest to powieść do której będę wracała. Z chęcią sięgnę jednak po inne książki jej autorstwa. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się również obejrzeć ekranizację powieści pt. The WItches z 1966 roku (wytwórnia Hammer).
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem.