Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #78 Gdy rekiny kradną bobrom robotę…

Dziś mamy piątek 13-go więc wybrałam taki a nie inny film, ponieważ jeden z „występujących” w nim rekinów, zdenerwował się ludzką opieszałością na tyle, że aż obudził się jego wewnętrzny Jason Voorhees, no i zrobił, to co zrobił…

Było już o rekinach śnieżnych, piaskowych, lawinowych, atomowych, lodowych, elektrycznych, latających, toksycznych, eterycznych, „kukurydzianych”, rekinach-zombie, wielogłowych i hybrydach… Czy coś może nas więc jeszcze zaskoczyć? Czy pośród zalewu bzdur i dziwactw, poczciwe Rekiny tamowe (Dam Sharks, 2016) mogą okazać się na tyle ciekawe, by zapaść nam na dłużej w pamięć?

I tak i nie. Wszystko zależy od tego w jakiej kolejności oglądacie tego typu filmy. Jeśli Rekiny tamowe wybierzecie na jeden z pierwszych seansów, będziecie go traktować jako dziwactwo godne polecenia i obśmiania ze znajomymi. Jeśli jest to wasz kolejny już do odhaczenia na liście film, możecie poczuć ukłucie rozczarowania i lekkie znudzenie. Jak zwykle więc: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a przede wszystkim od ilości rekinofarmazonów, jaką mieliście już okazję wchłonąć.

W gwoli wyjaśnienia: rekiny tamowe, nie są niestety przedstawicielami nowego gatunku rekinów wymyślonego na potrzeby filmu – a szkoda, bo w tym wypadku aż prosiło się o porządną krzyżówkę rekinów z bobrami –, to zwyczajne żarłacze tępogłowe, które w wyniku nagłego przypływu, znalazły się w rzece i zaczęły dawać upust swoim twórczym pasjom. Musicie bowiem wiedzieć, że to co wyróżnia ja na tle innych płetwiastych, to to, że są na tyle inteligentne, że wpadły na pomysł zbudowania tam na rzece. Musicie przyznać, że to dosyć anormalne zachowanie, zwłaszcza, że te szczwane bestie używają do tego ludzkich zwłok. Na brak tak makabrycznego budulca nie mogą narzekać, bo przy wodzie, na swoje nieszczęście, kręci się sporo wędkarzy i turystów.

Trzeba przyznać, że od pierwszych minut filmu (pierwszą ofiarę mamy już w we wstępie i to złapaną w locie) na ekranie sporo się dzieje, bo akcja nie dość, że toczy się dwutorowo, to na dokładkę poprzeplatana jest dodatkowymi epizodzikami. Z jednej strony obserwujmy działania Kate (Jessica Blackmore jako oficer ds. przyrody) i miejscowego ekscentryka Carla (w roli zdziwaczałej wersji Kapitana Quinta, Robert Craighead), którzy planują zlikwidować zagrożenie wysadzając tamy. W międzyczasie nasz superduet strzela do rekinów – na oślep, ale celnie – i ratuje kogo się da. Niestety z miernym skutkiem. Z drugiej, poznajemy, w większości zblazowanych, członków grupy survivalowej, którzy przez większość filmu, snują się po lesie, strzelają z łuków i grają w paintballa. Dopiero pod koniec wycieczki zostają zmuszeni do wejścia do wody, a to wiadomo czym w tym konkretnym przypadku grozi…

Co jakiś czas na parę minut pojawiają się na ekranie turyści i wędkarze, którzy mają urozmaicić rekinom bufet, a nam seans niewybrednym żartem. Jeden z epizodów, daje nam także jasno do zrozumienia, że rekiny nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ponieważ budowanie tam, nie jest szczytem ich możliwości. Wykształciły bowiem nową umiejętność: odławiają ludzi na hak. Taki drobny ukłon w stronę Jasona. A skoro już jesteśmy przy Ester Eggach znajdziecie tutaj także kilka odniesień do Szczęk i Sharknado.

Tamowe rekiny to przede wszystkim rozrywkowy i tandetny film o rekinach, które bezlitośnie pokazują ludziom, gdzie jest ich miejsce i kto tak naprawdę znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego. O dziwo można jednak doszukać się w nim czegoś głębszego. Mamy tutaj bowiem wyraźną satyrę na korporacyjne wycieczki integracyjne, podczas których wszyscy powinni się świetnie bawić, byleby szef był zadowolony (Jason London w roli antypatycznego dyrektora Tannera). Za terrorem sukcesu i wesołymi fotkami w mediach społecznościowych, kryje się jednak bezsilność, rezygnacja, wypalenie i brak satysfakcji z życia (np. Pullman, w tej roli Matt Mercer i Stella, w tej roli Neka Zang). Nie wiem czy celowo, czy raczej przypadkowo, ale twórcom filmu udało się przemycić w nim zgrabną metaforę o świecie wielkich pieniędzy, w którym rekiny biznesu budują swoje imperia, prąc do przodu po trupach.

Jak na kino klasy Z, w Tamowych rekinach CGI jest przyzwoicie tandetne, a aktorstwo – co za szok! – całkiem dobre. Kanał SyFy po raz kolejny udowodnił, że nie ma pomysłów tak głupich, by nie dało się ich zrealizować. I chwała mu za to.

Film dla każdego, kto:

– chce zobaczyć do czego zdolne są rekiny wypchnięte w górę rzeki;
– chce się dowiedzieć, dlaczego bobry straciły robotę i zostały zombiakami;
– lubi oglądać filmy, w których główną rozrywkę stanowi typowanie, kto przeżyje, a kto zginie i w jakiej kolejności;
– lubi, gdy w filmie o rekinach trup ściele się gęsto;
–  nie lubi wyjazdów integracyjnych i szuka wiarygodnych wymówek by na nie nie jeździć;
– nie lubi swojego szefa;
– uwielbia kanał SyFy i to, że nie cofa się przed wypuszczaniem największych głupot;
– obejrzy film o rekinach nawet jeśli nie ma w nim golizny.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com