Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kto zombie wojuje od zombie ginie

Nick Carter (???)….Nick Carter (??)…..Nick Carter (!)…..Gdy zobaczyłam nazwisko scenarzysty wiedziałam, że coś dzwoni. Nie wiedziałam niestety w którym kościele. A potem nagle przyszło oświecenie i załamanie w jednym. Okazało się bowiem, że to TEN Nick Carter z TEGO boys bandu. I nie tylko jest on autorem scenariusza, ale także postanowił obsadzić się w jednej z głównych ról. Do „zabawy” zaprosił również kilku innych członków popularnych niegdyś (wcale nie taka zamierzchła przeszłość) zespołów. Podczas seansu paraliżował mnie więc lęk, że będą musiała oglądać ich wygibańce. Że niczym w musicalu, lub produkcji Bollywoodzkiej, w najmniej odpowiednim momencie zaczną tańczyć! A takiej kombinacji – postapokalipsa zombie na Dzikim Zachodzie (western jak nic), plus wesołe pląsy rodem z lat 90’tych – moja psychika mogłaby nie wytrzymać.

Na wstępie Nick wyjaśnia nam, co takiego stało się na ziemi i dlaczego jest tak źle. Jego słowa podkreśla seria urywanych kadrów, ukazujących pustkowia i pełzające wszędzie zombie. Następnie dowiadujemy się, że zombie to MIEDZIANOGŁOWI (WTF?) i, że mimo iż nie brakuje nam wody, paliwa, broni, jedzenia, alkoholu ani lakierów do paznokci, nagle główną walutę stanowią zęby. Fabuła jest totalnie nielogiczna i nie trzyma się kupy, ale chodzi mniej więcej o to, że nastała apokalipsa i hordy zombie zabijają resztki ocalałych ludzi. Nieumarłymi przewodzi nawiedzona Apocolypta (Debra Wilson), która wymyśliła sobie, że potrafi ich wytresować tak, by byli wobec niej lojalni. Jak to baba uparła się także, że chce podbić pewne miasteczko będące jedną z nielicznych ostoi dla żywych. Wiedźma drze się tak (na dokładkę w nieznanym języku), że nawet zombie wolą zrobić to czego chce, byleby się wreszcie zamknęła. By obronić się przed zagładą władze miasta decydują się wysłać na misję samobójczą do „kwatery głównej” zombie, kilku uzbrojonych ludzi. O dziwo są ochotnicy. I więcej pytań niż odpowiedzi…

Tak więc przeciwko złu powstaje Jack, czyli Nick Carter (boys band: Backstreet Boys), który przez cały czas prezentuje nam zaciętą minę obrażonego chłopca. Może dlatego, że jego brat Billy, czyli Jeff Timmons (boys band: 98 Degrees) zabrał mu dziewczynę Daisy Jane (Carrie Keagan)- typową waleczną, seksi twardzielkę. Tak między nami mówiąc, nie byłabym taka pewna czy dziewczyna nie zamieniłaby chętnie jednego barta na drugiego. Oczywiście cała ta trójka bierze udział w wyprawie. Ramię w ramię walczą z nimi: pijaczyna Whisky Joe (czyli Joey Fantone z zespołu NSYNC), doskonały strzelec Vaquero (czli Howie Dorough z Bacstreet Boys), kowboj-ninja Komodo (Erik-Miachel Estrada z boys bandu: O-Town) i drewniana, indiańska szamanka Sierena (nieznana nikomu partnerka życiowa Nicka – Lauren Kitt). Oprócz nich pojawi się również podróbka szalonego klauna z Domu tysiąca Trupów Roba Zombie – Johny Vermilion. W rolę tego szajbniętego sługi Apocolypty wcielił się kolejny z członków zespołu Backstreet Boys: A. J. MacLean. Pojawią się także Chris Kirkpatric, Jacob Underwood, Dan Miller i Trevor Penick – najwyraźniej propozycji zagrania w produkcji Sy-fy nie godzi się odrzucić.

Nie ma sensu wypowiadać się na temat aktorstwa, bo po prostu go nie ma. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że zaprezentowane nam postacie są już bardzo mocno zakorzenione w popkulturze i stanowią oklepane stereotypy. Whiskey Joe to taki pozbawiony tytułu szlacheckiego Zagłoba, Komodo, to samuraj, Apocolypta urwała się z Mad Maxa, Daisy Jane to blond Lara Croft albo Alice z Resident Evil, a Billy, no cóż, zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych… O ile samuraj nie mający w sobie nic z Azjaty ujdzie w tłoku, to biel skóry rdzennej Amerykanki, szamanki aż boli (tak jak i jej gra). Kto by się jednak przejmował szczegółami…

Nie wiem czy twórcy naoglądali się Tarantino i Roba Zombie, czy za bardzo się upalili, ale trzeba przyznać, że przerysowali co tylko się dało: od postaci, po konstrukcję. Bohaterowie pokonują kolejne questy (kopalnia, burdel, miasteczko itd.), przeskakując na wyższe levele, co upodabnia miejscami film do gry. Nie mogłam również oprzeć się wrażeniu, że Dead 7 ma w sobie coś z komiksu. Ponura sceneria wypełniona groteskowymi lukami (jak motyw z synkiem szeryfa, o którym ten przypomniał sobie po dwóch dniach) stanowi głównie tło dla spektakularnych zgonów. Trzeba przyznać, że trup ściele się gęsto. Za to na efekty nie ma za bardzo co liczyć (głowy zombie eksplodują wciąż w ten sam sposób), ale to przecież nikogo nie dziwi. Szkoda tylko, że nieumrali nie mogą się zdecydować czy bliżej im do krewniaków z Word War Z czy tych z The Walking Dead – i raz poruszają się wolno, a raz zadziwiająco szybko.

Wiele osób wolałoby siedzieć na fotelu u dentysty na leczeniu kanałowym bez znieczulenia niż obejrzeć ten film. Wierzę jednak, że fani kina klasy Z, których nie odstrasza żaden absurd ani idiotyzm, z przyjemnością rzucą okiem na tę tegoroczną świeżynkę. Tego typu filmy po prostu kręci się dla beki, a ta produkcja w ogóle od samego początku była reklamowana jako żart. A skoro kogoś stać na kręcenie takich żartów, to niech je sobie kręci. Bo jak to mawiają: skoro nie chcą cię zaangażować do żadnej roli – to nawet jeśli jesteś jednym z najgorszych scenarzystów na świecie – napisz sobie scenariusz, znajdź jelenia, który ma tak jak ty ochotę zrobić coś głupiego i zaproś do tego jeszcze kilku kumpli. Sukces murowany.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com