Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Uczłowieczenie natury

Dialogi zwierząt zapamiętam na długo. Ostatnio tak wiele się u mnie działo, a związany z tym stres i niepewność sprawiły, że zaczęłam balansować na granicy zwątpienia.  A stąd był już tylko krok do tego żeby się poddać. Mózg pracujący na najwyższych obrotach, próbujący poskładać w przejrzystą całość niezrozumiałe elementy nowej codzienności,  potrzebował odskoczni i wytchnienia. Na szczęście właściwa książka zawsze nas znajdzie, gdy jej potrzebujemy. W moim wypadku okazał się nią zbiór literackich igraszek, wręcz psotek, autorstwa Sidonie Gabrielle Colette.

Owe figle niewiele mają wspólnego ze sławną Klaudyną, o którą, jak wiemy, Colette stoczyła batalię ze swoim mężem. Dialogi zwierząt wręcz potwierdzają zakłamanie mężczyzny, który obstawał przy tym, że to on jest autorem przygód niesfornej panny. Kiki (kot rasy kartuskiej) i Toby (francuski buldożek), podejrzanie często podczas swoich rozmów wspominają o tym, że On siedzi całymi dniami i drapie po papierze, a Ona tylko oddaje się marzeniom, podlewa rabatki w ogródku lub leży w wiklinowym fotelu. Colette w ten sposób potwierdziła wersję Willy’ego. Z drugiej strony ten literacki zbiorek był pierwszym jaki Colette wydała pod swoim nazwiskiem,  zdradzając kto tak naprawdę w tym związku ma talent. Dla współczesnego czytelnika całkiem zrozumiała jest więc gwałtowna reakcja bohaterki, która tak przeraziła oddanego jej bezgranicznie Toby’ego podczas lektury gazetowych recenzji: Mam tego dosyć! Chcę…chcę wreszcie robić to, na co mam ochotę! Dla wielu pozostaje zagadką dlaczego w frustrację i ból wplątała swoich ukochanych domowych pupili, pozwalając im potwierdzić kłamstwa męża. Kazimiera Szczuka uważa, że ośmieszyła w ten sposób wizję prawdomówności zwierząt na sądzie ostatecznym. Ja dodałabym jeszcze, że była po prostu kobietą z klasą i niebanalnym umysłem. Przewrotność ukazania sytuacji, w której zwierzęcy bohaterowie to maski nałożone na ludzkie charaktery, paradoksalnie potwierdziła jej wiarygodność.

Willy nie dość, że okradał żonę i nie był wiernym mężem, to trzymał Colette pod kluczem by za/dla niego pisała. Ich małżeństwo trwało od 1893 do 1905 roku. Znamienne, że Dialogi ujrzały światło dzienne w 1904 roku. W dorobku literackim Colette to, jak widać, książka szczególna, bo przełomowa, dzięki niej kobieta przebudziła się i narodziła na nowo, kończąc z żywotem niewolnicy. Dziś Colette jest symbolem kobiety, która nie bała się łamać reguł, tupnąć w końcu nogą i sięgnąć po to, co jej się należy.  Trudno nie dostrzec podobieństw i nie zauważyć, że TĄ, którą Kiki i Toby w kółko obgadują, zdradzając swoją Nią fascynację, jest sama autorka książki.  Podczas, gdy Toby jest bezgranicznie swej pani oddany i skłonny dla niej do wszelkich poświęceń, Kiki zdaje się „należeć” bardziej do Niego. Jednak nikt nie rozumie tak Jej bólu i rozterek jak kocur. Poniekąd mimo zastosowanej w Dialogach... gry płcią, koty w rozumieniu Colette (co zresztą jest mocno ugruntowanym do dziś przekonaniem) są jak kobiety. Dlatego to Kiki wyjaśnia Toby’emu: Nie próbuj zrozumieć. Ona i ja zazwyczaj nie lubimy się tłumaczyć. Zdarza się, gdy czyjaś nieporadna dłoń zaczyna mnie głaskać pod włos, że przerywam spojone, miarowe mruczenie, aby dziko prychnąć: phhhh! I z szybkością błyskawicy pacnąć intruza pazurami…”Co za zdradziecki kocur!” – wykrzykuje ten głupek…Zobaczył pazury, ale nie odgadł mojego najwyższego oburzenia i ostrego bólu, jaki mi przeszył skórę na grzbiecie…Kiedy Jej postępowanie wygląda na szalone, nie powinieneś myśleć wzruszając swoimi kwadratowymi ramionami: „Ona oszalała”. Raczej poszukaj Jej niezręcznej dłoni i tego nieznośnego, ukrytego ukłucia, które wyraża się krzykami, śmiechem i rzucaniem się w przepaść…  Nie zapominajmy, że Colette uważała koty za ucieleśnienie francuskości.

Poza bardzo ludzkim punktem widzenia, który prezentują podczas swoich rozmów domowe pieszczochy, ich dialogi wzbogacone zostały o elementy, które nie pozwalają nam ani chwili wątpić, które kwestie wypowiada który zwierzak. Kocur to zdystansowany cwaniak obserwujący ze spokojem rzeczywistość, pozwalający się łaskawie wielbić byt chodzący własnymi ścieżkami. Toby to wieczny, rozemocjonowany szczeniak z „sercem na łapie”. Swoją wyrazistość zwierzęce postacie zawdzięczają niesamowitej błyskotliwości i zmysłowi obserwacji autorki. Poprzez uwypuklenie różnic między jednym a drugim bohaterem Colette pokazała, jak wiele ich łączy (chociażby to że posiadają i wady i zalety) i jak nawzajem siebie potrzebują. To wspaniały przekaz na temat tego, jak mogą żyć pies z kotem (i człowiek z człowiekiem): jeśli nie zaszczepi się w nich uprzedzeń, one po prostu nie zaistnieją. Kiki i Toby to nie jedyni bohaterowie opowiastek (będących właściwie scenkami dramatycznymi), jednak to do nich się głównie przywiązujemy. Przyznam szczerze, że nagła zmiana bohaterów nieco wybiła mnie z rytmu czytania. Zabrakło mi jakiegoś wyrazistego przejścia do pozostałych dialogów.

Colette zakotwiczona silnie w świecie przyrody kochała zwierzęta. To głównie temu dała wyraz w tej uroczej, pełnej humoru książeczce. W niecodzienny i dowcipny sposób przekonywała czytelnika, że zwierzęta mają uczucia, nie kierują się tylko prymitywnymi popędami. Biorąc pod uwagę czasy w jakich tworzyła: poglądy te były dosyć odważne. Dla jej współczesnych pogarda wobec innych gatunków, odbieranie im prawa do odczuwania bólu była normą. Ona jednak głosem kocura upomina się o prawa (?) zwierząt: Kot jest gospodarzem, a nie zabawką. Prawdę mówiąc, nie wiem, w jakich my czasach żyjemy! Czyżby dwunożni, On i Ona, byli jedynymi istotami mającymi prawo  do smutku, radości, i wylizywania talerzy, złoszczenia się snucia po domu w złym humorze? Ja również miewam swoje kaprysy, swoje smutki, swój zmienny apetyt, swoje godziny samotności poświęconej marzeniom, kiedy odgradzam się od świata…

W świecie Colette zwierzęta mają się jak pączki w maśle: buldożek dostaje rycynę na przeczyszczenie, kot ma swój koszyczek podróżny (bo jak to by być mogło, żeby nie pojechał wypoczywać na wieś z rodziną), oboje zajadają się smakołykami i przyjmują nawet gości. Światy człowieka i zwierząt bezkonfliktowo się przenikają, a nawet uzupełniają. Podkreśla to także poetyckość używanego przez czworonożnych języka. Czytając ich rozmowy zastanawiałam się, jak smutny jest postęp ekonomizacji języka, jak bardzo oszczędzając czas skracamy współcześnie swoje myśli, niszcząc gdzieś po drodze ich piękno. A tutaj wynurzenia Toby’ego i Kiki są tak kwieciste, pełne metafor, że pozazdrościć im umiejętności wyrażania siebie powinien niejeden człowiek. Poza tym ich rozmowy są tak plastyczne, że chciałoby się zasiąść obok nich w salonie, tuż przy kominku i przyłączyć się do dyskusji, albo chociaż tylko słuchać ich celnych spostrzeżeń… Muszę przyznać, że niezobowiązujące rozmowy bohaterów niesamowicie mnie wyciszały i budziły radość z życia. Kot i pies potrafią cieszyć się chwilą, trzaskającym w kominku płomieniem, spacerem, pełną miską, drzemką. Żyją naprawdę tu i teraz. My ludzie, niejednokrotnie mający się za istoty lepsze, powinniśmy się tego od nich nauczyć, bo zapomnieliśmy zwyczajnie „jak się to robi”.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com