Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #41 Spróbujmy nie umrzeć, siostro

W 2018 roku powstał film przez który wystukałam sobie na czole guza, nie mogąc wprost uwierzyć w głupotę bohaterów…

Historia rozpoczyna się naprawdę nieźle i przez pierwszych parę minut dajemy się nawet nabrać, że Frenzy będzie produkcją „na poziomie”. Na wstępie poznajemy bowiem grupę popularnych vlogerów-podróżników przygotowujących się do kolejnej szalonej wyprawy. Są roześmiani, podekscytowani i, jak to młodzi napędzani adrenaliną, przesadnie pewni siebie. Ich entuzjazm jest nawet zaraźliwy, ale tylko do momentu, w którym ich samolot CGI (serio nie dało się wstawić ujęcia PRAWDZIWEGO samolotu?) rozbija się pośrodku oceanu. Potem jest już tylko równia pochyła i facepalm za facepalmem… Cierpliwość widza zostaje po raz pierwszy wystawiona na próbę w chwili, gdy nasi ocaleli bohaterowie odkrywają, że mają ponton, ale jedno z nich i tak postanawia popłynąć parę kilometrów wpław do najbliższej formacji skalnej (jakby wysepka w kształcie brokułu). Żeby było zabawniej druga osoba postanawia płynąć za tą pierwszą, żeby ją powstrzymać, również wpław. No cóż, szybko okazuje się, że sensem istnienia rekinów są właśnie takie ludzkie, nieprzemyślane dramaty.

A trzeba przyznać, że nasi bohaterowie mieli pecha trafić na nie byle jakie bestie. Trzy gigantyczne rekiny poruszają się w wodzie z taką prędkością, jakby były napędzane silnikami odrzutowymi przyczepionymi do pleców – ale bez obaw główna bohaterka, Lindsey (Aubrey Reynolds), i tak jest od nich szybsza i zwinniejsza. Na dokładkę ryczą, warczą, są wredne, złośliwe i chyba po prostu nie lubią, jak im ludzie zaśmiecają rewir. Wkurza je to do tego stopnia, że są w stanie „ściągnąć” z pokładu załogę statku, który przypłynął rozbitkom z pomocą. Na szczęście istnieje coś co jest w stanie ich gniew powstrzymać: gumowy ponton. Gdybyście widzieli to komiczne, miotające się na ich pyskach rozczarowanie, gdy się od niego bezwładnie odbijają. Długo rozkminiąją, jak go sforsować, oj dłuuugo…

Od tragicznego montażu i żenujących efektów specjalnych, jak wspomniany już samolot i przypominające orki, warczące rekiny, gorsze są tylko dialogi oraz pełna nieścisłości i głupotek fabuła (np. złamanej nogi nie można wyprostować, ale inne cuda już się z nią da robić). Na dokładkę, absolutnie nikt nie potrafi tutaj grać (ciekawi mnie czy się płaci ludziom za takie występy?), co raczej nie sprzyja temu, żebyśmy komukolwiek współczuli i kibicowali. O ile jeszcze reszta ekipy stanowi tło i da się na ich nikłe umiejętności aktorskie przymknąć oko, to wcielająca się w główną bohaterkę Aubrey Reynolds, która spina się, jęczy i PRZESADZA w każdej scenie, działa na nas jak płachta na byka. Ewidentnie wzorowała się na Blake Lively (czyli Nancy z The Shallows) i Mandy Moore (czyli Lisie z 47 Meters Down), tylko, że niestety: nie dorasta im do pięt.

Żeby trochę urozmaicić nam seans, scenarzysta Graham Winter zdecydował się – zupełnie niepotrzebnie – na wprowadzenie retrospekcji. Zapewne miała ona nadać filmowi głębi, sprawić, że lepiej zrozumiemy motywacje postaci i je polubimy, efekt jest jednak odwrotny. Wspomnienia niczego ciekawego do całej akcji na morzu nie wnoszą, ludzie których „poznajemy” już i tak nie żyją więc historyjki z nimi w rolach głównych ani nas ziębią ani grzeją. Jedyne co znajduje tutaj jako takie uzasadnienie, to rodzący się konflikt na linii: liderka grupy Paige (Gina Vitori) i jej młodsza siostra Lindsey. Pokazany między nimi zgrzyt tak naprawdę nie jest jednak jakimś niezbędnym filarem fabuły: osamotnione dziewczyny walczące na tratwie z trzema żarłaczami mają już wystarczająco przerąbane.

Niedociągnięcia i głupotki w filmie Jose’a Montesinosa nie raziłyby tak bardzo, gdyby była to produkcja nakręcona z przymrużeniem oka, a nie na poważnie (śmiertelnie poważnie). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że pomysł oparty na mieszance Rafy, Oceanu strachu, 183 metrów strachu i Podwodnej pułapki nie był zły, zabrakło po prostu wyobraźni i umiejętności by go zrealizować. W efekcie Frenzy, to film nadęty, kulawy, boleśnie przewidywalny i śmieszny na wielu płaszczyznach, co nie zmienia faktu, że mimo wszystko pod względem „znośności” plasuje się on na granicy tolerancji. Każdy kto twierdzi, że to jeden z najgorszych filmów o rekinach, po prostu nie widział ich jeszcze zbyt wiele.

To film dla każdego kto:

– chce zobaczyć nietypowe sposoby na zabicie rekinów, jak np. zatłuczenie jednego skałą złapaną na lasso, podpalenie drugiego w wodzie i załatwienie trzeciego torpedą, produkcji której nie powstydziłby się MacGyver. Zaznaczam, że torpeda nie rozwaliłaby rekina, gdyby nie była „uzbrojona” w mały kozik – to kluczowy element mający wpływ na powodzenie akcji;
– wierzy, że niespecjalnie wysportowana dziewczyna może być szybsza i zwrotniejsza pod wodą od rekinów na dopalaczach;
– chciałby zobaczyć jak wygląda superponton, od którego odbijają się trzytonowe rekiny;
– chciałby zobaczyć jak SyFy rozprawia się z hitami takimi jak: Rafa, Ocean strachu, 183 metry strachu i Podwodna pułapka;
– zastanawia się czy zakładanie podróżniczego vloga ma sens.

 

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com