Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Dokądś, lecz nikt nie wie dokąd

Otwarto bramy piekieł, moi przyjaciele.

Ale przy pomocy nie nagich dziewic i krwi pozbawionych głów kurcząt, lecz fizyki.

 

Otóż to moi mili, nasza ciekawość i chęć odkrycia nieodkrytego kiedyś sprowadzi na nas zagładę. Zwłaszcza, gdy zupełnie przypadkiem otworzymy drzwi do świata istot, które niekoniecznie będą zainteresowane nawiązaniem przyjacielskich stosunków z naszym gatunkiem.

 

Przekona się o tym na własnej skórze Ian Borouhgs – wiodący do tej pory raczej spokojne życie – nastolatek. Matka i ojczym starają się jak mogą by był szczęśliwy i bezpieczny, ale wiadomo, jak to jest w tym wieku – postawa chłopaka więc w ogóle nas nie dziwi. Zupełnie naturalna jest również jego chęć do rozliczenia się z przeszłością. Zwłaszcza, że kryje ona wiele tajemnic – i to tajemnic, które dotyczą go bezpośrednio! Chłopak podejmując prywatne śledztwo odkrywa, że jego ojciec wiódł podwójne życie, a matka kłamała na temat tego jak zginął. Na dokładkę Ian odziedziczył po nim pewne umiejętności, których objawy opiekunowie i lekarze chcieliby leczyć farmakologicznie. Niestety o tym, jaką w tym wszystkim odegrał rolę dziadek chłopaka, kim jest tajemniczy zleceniodawca, który „poluje” na pacjenta numer 5 i co się tak naprawdę dzieje (czym lub kim są duchy) niestety się nie dowiemy. Powieść, którą miałam okazję czytać okazała się bowiem – cóż za rozczarowanie – pierwszym tomem serii, której następnych części w Polsce nie wydano. Informacja o tym, że jest to pierwsza część została „ukryta” na skrzydełkach obwoluty. Nie tylko ja dałam się nabrać…

 

Ian i jego przyjaciel Bpm, bez dwóch zdań, są głównymi bohaterami książki, ale nie jedynymi. Derek Mesiter równolegle do głównej opowieści, prowadzi jeszcze dwie poboczne historie o Chyio i Danielu. Chyio to nastoletnia Japonka, która zajmuje się chałupniczym konstruowaniem robotów i drobnymi kradzieżami. Potrafi także, niczym James Bond, znaleźć wyjście z pozornie beznadziejnych sytuacji. W prawdziwe tarapaty wpadnie jednak dopiero wtedy, gdy w graciarni babci znajdzie tajemniczy hełm (jak się domyślamy, ma on coś wspólnego z naszymi niebezpiecznymi „duchami”). Daniel znowuż to naukowiec, który na stacji polarnej na Antarktydzie prowadzi badania nad neutronami. Aby znaleźć źródło anomalii, która oślepia sondy (domyślamy się, że chodzi o nasze świetliste stwory) gotowy jest nawet „pożyczyć” bez zgody przełożonego, robota kosztującego kilka milionów dolarów. Oprócz tej czwórki, mamy jeszcze dwóch zbirów – typowe zapchaj dziury fabularne: Zacharego, który jak na zbira, jest całkiem w porządku i Tana, psychola bez – ujmijmy to łagodnie – hamulców moralnych. Postacie to niestety najsłabsza strona powieści Meistera: toporni, z niejasnymi i naciąganymi motywacjami, zostali „wyprodukowani” od sztancy. Każdy tutaj lubi ryzyko, brawurę, działa impulsywnie i łamie prawo – co pewnie ma wywołać u czytelnika dreszczyk emocji. Ian i Bpm kradną motocykl i karty kredytowe, włamują się także do domu, Chiyo regularnie kradnie i wciąż ucieka policji, Daniel – w imię ideałów – łamie prawo (bo przecież jego przełożony to burak i gbur). Pozbawieni indywidualnych cech są całkowicie nijacy i zlewają się w jedną nieciekawą masę. I pewnie nawet nie zwróciłabym na to w ogóle uwagi, gdyby zwyczajnie dało się ich polubić. (No dobra, Zero było ok – ale akurat ten bohater miał cztery łapy).

 

Meister nastawił się głównie na napisanie powieści akcji (raczej młodzieżówki). Jej tempo podkręcają krótkie rozdzialiki, dzięki którym wciąż „przeskakujemy” z miejsca na miejsce i od postaci do postaci. Na nudę nie możemy więc narzekać. Niestety to zdecydowanie za mało, by tekst uratować. Nie pomogło nawet nawiązanie do zdarzeń z Rendlesham z 1980 roku (pisałam już o filmie, który nakręcono inspirując się tamtym incydentem: Tutaj). Miałam nieprzyjemnie wrażenie, że autor rzucił nam w ramach wstępu kilka głodnych kawałków i nic z tego nie wynikło. 

 

Pomysł na połączenie wątków teorii spiskowych z zagadnieniami  fizycznymi są, póki co, dosyć intrygujące, dlatego tym bardziej szkoda, że Światło, które zabija jest powieścią boleśnie przeciętną i nijaką. Pewnie właśnie z tego powodu nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem i kolejne tomy się u nas nie pojawiły. Możliwe jednak, że jako całość seria GhostHunter się broni, możliwe także, że kiedyś będzie nam dane się o tym przekonać. Swoją drogą oby następnym razem wydało ją wydawnictwo, które zainwestuje w porządną korektę.

 

Nikogo już nie zabiją.

Ian zacisnął pięści.

Wytropię je.

Dopadnę.

Zniszczę.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com