Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Godzina duchów

Rozwój nauki i cywilizacji zabezpieczył nasz byt na tyle, że pozbawił nas większości lęków, które nieustannie dręczyły naszych przodków. Chociaż współcześnie lepiej rozumiemy już świat i nie musimy wciąż z niepokojem rozglądać się wokoło, nie oznacza to oczywiście, że przestaliśmy się całkowicie bać. Zmieniły nam się tylko – w większości – do tego powody, napędzane przez kolejne, nękające społeczeństwa kryzysy. Żeby już zanadto się nad tym nie rozwodzić (zdaję sobie sprawę z tego, że analiza tematu, dla każdego kto widzi w horrorze coś ponad zwykłą rozrywkę  – tak, nieświadomość gatunkowa, to coś nad czym wciąż ogromnie ubolewam – to źródło fascynujących i długich dyskusji), chciałabym przede wszystkim zwrócić waszą uwagę na to: jak wszelkiej maści strachy i demony dziarsko drepczą z duchem czasu. Jakie ma bowiem szanse skontaktować się dziś z nami duch na seansie spirytystycznym, poprzez kasetę VHS lub wydzwaniając na stacjonarkę? Taki retro styl raczej nie wróży mu sukcesu. Sprawa wygląda zgoła inaczej jeśli skorzysta z demonicznej aplikacji lub najprościej: z internetu.

I to jest to, co spodobało mi się już na samym początku najnowszej powieści Krzysztofa Zajasa. Znamienny ukłon w stronę YouTuba, z delikatnie przemyconym wątkiem możliwości zakłamywania rzeczywistości za pomocą sztucznej inteligencji. Motyw ten nie dominuje pod żadnym względem fabuły, ale trudno nie zwrócić na niego uwagi. Stanowi bowiem świetny punkt wyjścia do rozmów na temat tego, z jak zawrotną prędkością zmieniają się wykorzystywane w konwencji grozy atrybuty i jak zgrabnie można pożenić je z tradycyjną realizacją tematu duchów i swoistej zemsty zza grobu.

Bohatera powieści poznajemy w momencie, gdy z uporem maniaka próbuje odnaleźć w „archiwum ludzkości”, czyli internecie, film, który oglądał w dzieciństwie. Doskonale wiecie jak to jest: umysł podrzuca wam jakieś szczątkowe obrazy i niepasujące do siebie urywki scen, i w pewnym momencie nie macie już pewności czy, to faktyczne wspomnienia czy tylko efekt działania ukierunkowanej  wyobraźni. Wiktor nie jest nawet pewien czy dobrze pamięta tytuł. Nie to jest jednak najistotniejsze. Najważniejsze dzieje się później. Okazuje się bowiem, że wpisywana w wyszukiwarkę fraza „Duch z wyspy” w odpowiednim czasie działa jak zaklęcie i sprawia, że faktycznie znajduje coś interesującego – niewiele ma to jednak wspólnego z poszukiwanym filmem, a bardziej z miejscem w którym się wychował. W efekcie, ściągnięty podstępem przez nadnaturalną manifestację wraca do rodzinnego domu. Jak się okazuje w porę. Bo nie dość, że coś się tam złowrogiego obudziło, to jeszcze u siostry (ta pozostała na ojcowiźnie) bardzo źle się dzieje.

I tak wychodząc od technologii, autor prowadzi nas do starych obrzędów krwi i do ruin kaplicy na wyspie, która już nie istnieje. Zabiera nas w rzeczywistość namacalnej grozy, gdzie bohater musi się ubrudzić mierząc się nie tylko z duchami przeszłości, ale także z tajemniczym mnichem, degemogonem. Co trzeba przyznać autor konsekwentnie ogranicza sprawczość mężczyzny  pokazując w ten sposób, jak niewiele zależy od nas, gdy w grę wchodzą siły, których nie pojmujmy. A pojmujemy, wbrew temu, co nam się wydaje, bardzo niewiele.

Oprócz motywów rytualno-obrzędowych i lekcji o tym, że mądrości ludowych nie należy ignorować, w „Duchu z wyspy” odnajdujemy także ciekawie zarysowaną warstwę obyczajową. Rzeczywistość mieszkańców małego miasteczka daleka jest od sielanki, jaką lubimy sobie wyobrażać. Zamiast cukierkowatych obrazków dostajemy brak perspektyw, postępującą dziadowiznę, kumoterstwo i nienadążająca za transformacją karykaturę rodziny.

Przyznam się wam, że uległam pokusie i, tak jak bohater, wielokrotnie szukałam w sieci „Ducha z wyspy”. Umyślałam sobie bowiem, że taki film musi faktycznie istnieć. Niestety, albo stety, nie trafiłam na żadnego mnicha. Wyszukiwarka w kółko wypluwała mi informacje  o książce Krzysztofa Zajasa. Może to znak, że jeśli już film o tym tytule, to na podstawie tej konkretnej powieści. Może to właśnie szansa na świeży powiew i nowa nadzieja dla polskiej horrorowej kinematografii (aż jestem ciekawa realizacji ektoplazmy). Pomarzyć zawsze można, zwłaszcza przy dobrej książce. Może nie jakoś specjalnie odkrywczej czy nowatorskiej, ale solidnej, konstrukcyjnie przemyślanej i po prostu dobrze napisanej.

[współpraca reklamowa barter]

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2025 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com