Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Aokigahara w Halloween? Kiepski pomysł

Gdy znalazłam tę produkcję ucieszyłam się niezmiernie. Bo owszem pozostaje ona w duchu Halloween – zderzenia światów – jednak nie znajdziemy w niej nic, co w pierwszej kolejności kojarzy nam się z tym dniem. Tym razem nie będzie bowiem dyń, rozświetlających mrok lampionów ani październikowego wiatru unoszącego w powietrzu liście – coraz częściej mokre i ociężałe. Inność wynika nie tylko z umiejscowienia akcji w odmiennej kulturowo Japonii, ale także od panującego w niej klimatu. 31- go października zamiast żółci i czerwieni otoczy nas morze soczystej zieleni. Mimo oprawy niosącej w sobie obietnicę ciekawego widowiska, film Las samobójców jest niestety cieniutki jak „chlipka” podawana pacjentom w polskich, państwowych szpitalach. Co za tym idzie pozostaje kompletnie bez wyrazu. Jedynym jego atutem, który mile połechce podniebienie widza, jest miejsce akcji: istniejący naprawdę las, w którym wielu ludzi postanowiło wydać z siebie ostatnie tchnienie.

Mowa o Aokigahara, lesie znajdującym się w Parku Narodowym Fudżi – Hakone – Izu. Jeśli „wygoglujecie” sobie tę nazwę, waszym oczom ukaże się miejsce majestatyczne i piękne, mające jednak w sobie także coś tajemniczego i złowrogiego zarazem. Coś co  od razu uświadamia człowiekowi, gdzie jest jego miejsce w szeregu i budzi w nim respekt wobec wielkości natury. Nie bez powodu Aokigahara nazywane jest „morzem drzew”, ich ogromne zagęszczenie sprawia, że panuje tutaj bezwietrzna atmosfera i nietypowa cisza. Jak w każdym lesie, łatwo się w nim zgubić. Wszystko tutaj zdaje się być przeciw człowiekowi: nawet szczelnie zarośnięte podłoże (lawa) utrudnia swobodne poruszanie się. Aokigahara od zawsze owiany był złą sławą, podobno mieszkały tutaj duchy i odprawiano w nim tajemne rytuały. Nic dziwnego, że miejsce to upodobali sobie samobójcy. Od zawsze ludzie żegnali się tutaj z życiem. Zjawisko nasiliło się jednak pod wpływem literatury: Seicho Matsumoto napisał Pagoda fal, opowieść o duchu kobiety, która popełniła w lesie samobójstwo oraz Kuroi Jakai, historię kochanków którzy właśnie tutaj, postanawiają wspólnie się zabić; Tom Hunt w Cliffs of Despair opisuje to miejsce jako drugie najpopularniejsze wśród samobójców na świecie (po Golden Gate), pojawia się także ono w The Complete Manual of Suicide Wataru Tsurumi – jakże oryginalnym tematycznie podręczniku dla samobójców. Na terenie lasu często można natrafić na specjalne patrole, które nie tylko odnajdują i zabierają kolejne zwłoki (które niejednokrotnie są nadjedzone przez zwierzęta lub porządnie nagryzione rozkładem), ich zadaniem jest także wyłapywanie i zamykanie potencjalnych samobójców. Ma to swoje racje także ze względów ekonomicznych: chowanie niezidentyfikowanych zwłok na własny koszt obciąża budżet pobliskich miast, trzeba więc zminimalizować ryzyko.

Przyznajcie sami: takie miejsce to samograj, nie można było tego filmu zepsuć.  A jednak, jak nam dobitnie odwodniono – można i to „skopać”: brakiem wyczucia chwili, zbyt czytelnie zapowiadanymi scenami jump i dennymi scenami kolejnych śmierci. Nie pomógł także wpleciony w to wszystko na siłę filozoficzny bełkot – Czasami ty gubisz się w lesie, czasami las gubi ciebie – który nie ukazuje siły zwątpienia ogarniającej bohaterów. Nie udało się w ogóle wykorzystać potencjału miejsca, zarżnięto go bestialsko kiepską fabułą i żenująco czytelną intrygą… Zagadki i tajemnicy nijak tutaj bowiem nie zbudowano. Nawet w momencie, gdy ukazane są „szczęśliwe” wspomnienia głównej bohaterki, widz od razu widzi, co w nich nie gra i w tempie przyspieszonym układa z dostępnych klocuszków całość. Pozostaje tylko czekać kiedy i główna bohaterka zrozumie, co się wokół niej dzieje – a trzeba przyznać, że jest naprawdę oporna.

W sumie tak się rozpisałam wyliczając minusy produkcji, że jeszcze nie przedstawiłam zarysu jej fabuły. Szczerze mówiąc niewiele jest tu jednak do opowiadania. Amerykanie na wymianie studenckiej (to już powinno wszystko tłumaczyć: Amerykanie wyjeżdżający za granicę są skazani na śmierć w męczarniach) postanawiają w ramach pracy semestralnej nakręcić film o Aokigahara. Główną bohaterką owego dokumentu ma być ich koleżanka Maiko (Kaitlyn Leeb), która postanawia znaleźć drzewo (w lesie…), na którym powiesiła się jej biologiczna matka, by dokonać jej duchowego pochówku. Tak więc idą do lasu mając zdjęcia drzewa…. Cóż, trzeba przyznać, że tych konkretnych bohaterów cechuje godna pozazdroszczenia wiara we własne możliwości.

Steven R. Monroe próbował bezskutecznie zbudować klimat podobny do tego, który charakteryzuje japońskie kino. Prawdopodobnie chciał osiągnąć ten efekt odwołując się do symboli, niedopowiedzeń i niejasności.  Niestety nie wyszło. Nie pomogły nawet realistyczne i wręcz namacalne zjawy, podwójne zakończenie i miłe dla oka aktorki.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com