Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Krwawe ferie zimowe

Ilu przerabialiśmy już psychopatów mszczących się za swoje krzywdy? Ile razy już przerabialiśmy siekierę w plecach? Ile już razy ktoś oddzielał się od grupy by sprowadzić pomoc, ile razy kłótnia kochanków doprowadziła do tragedii? A no mnóstwo. Do znudzenia. Zaproponowane rozwiązania fabularne w Hotelu zła (Fritt Vilt, Cold Pray), to kopiuj wklej z amerykańskich produkcji, jednak mimo to – o dziwo – ten norweski slasher się broni.

Na temat fabuły nie ma co się rozpisywać, nie jest skomplikowana. Dwie pary i „piąte koło u wozu”, czyli wesoły, samotny koleżka, mają zamiar spędzić wiosenne wakacje, szusując po górskich stokach. Pech chce, że jedno z nich (zgadnijcie które?) złamie nogę i trzeba będzie gdzieś się z nieszczęśnikiem ukryć przed nadchodzącą nocą. Pada na opustoszały, zapomniany hotel. Młodzi nie za bardzo przejmują się kilkoma sygnałami ostrzegawczymi pod tytułem: „coś tu jest nie tak” i postanawiają się dobrze bawić. Tradycyjnie pojawia się więc alkohol i niezbyt głębokie dialogi. Mimo perspektywy spędzenia nocy w obcym miejscu, bohaterowie rozłażą się po hotelu jak karaluchy, wystawiając się dobrowolnie na cel. Dosyć szybko okazuje się, że w budynku przebywa ktoś jeszcze. Gospodarz hotelu jest o tyle nietypowy, że nie przepada za gośćmi, co manifestuje traktując ich bezwzględnie ostrymi przedmiotami.

Film doskonale realizuje kolejne wyznaczniki gatunkowe slashera, nie siląc się przy tym na oryginalność. Psychopatyczny, zamaskowany jegomość zdaje się upajać władzą, jaką posiada nad przerażonymi ofiarami. Daje im sporo czasu między kolejnymi atakami na wytchnienie i zebranie myśli. Pozostaje jednak czujny i torpeduje każdą kolejną próbę ucieczki czy stawienia oporu. Bohaterowie znowuż, jak przystało na młodzież w sytuacji stresowej, podejmują same kiepskie decyzje i błąkają się chaotycznie to tu, to tam. Twórcy nie wydziwiali, nie bawili się w pogłębioną psychologię, nie przesadzili również ze scenami mordów, które są brutalne, ale wyważone. Fabuła podąża – bez większych dramatycznych zakrętów – w bardzo przewidywalnym kierunku. Ta prostota i przewidywalność bez wątpienia są atutami Hotelu zła.

Na pochwałę zasługuje także dobór miejsca akcji: wąskie, hotelowe korytarze, zagracona piwnica i kliteczki szumnie zwane pokojami dla gości. Hotel sam w sobie budzi grozę i prowokuje odruch ucieczki – to strasznie nieprzytulane miejsce. Założę się, że nawet gdy działał robił paskudne wrażenie na turystach. Poza tym, nie dość, że piątka przyjaciół utknęła w klaustrofobicznym budynku, to jeszcze dodatkową pułapkę stanowi dla nich najbardziej wrogie człowiekowi środowisko: hotel umiejscowiony jest pośród górskich szczytów. Mróz i śnieg raczej nie zwiększają ich szans na ucieczkę z miejsca kaźni. Jak łatwo się domyśleć, nie zabrakło więc tutaj także ujęć ukazujących obojętny na ludzkie cierpienie majestat gór. Zresztą film nakręcono na szczycie łańcucha górskiego Jotunheimen w środkowej Norwegii. Przez większość czasu na planie panowała temperatura poniżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, na minusie. Podziwiam ekipę.

Obraz ten przekonał mnie nie tylko prostotą, widokami i niesamowitą ścieżką dźwiękową, twórcy postawili także na naturalność. Aktorzy wyglądają tutaj jak ludzie. Nie uwierzycie, ale główne bohaterki nie są wytapetowanymi lalkami Barbie po piętnastu operacjach plastycznych. Nie boją się zrobić dziwnej miny i nie poprawiają co sekundę włosów. Podobnie występujący tu aktorzy – nie uciekli wprost z siłowni z toną żelu na włosach. Norwedzy zaskoczyli nasi czymś jeszcze: jedna z aktorek wciela się w rolę – niespotykane – dziewicy! Poza tym bohaterowie mimo, że zachowują się idiotycznie (w slasherach inaczej nie przystoi) są sympatyczni i dają się lubić.

Dla każdego, kto jest fanem gatunku wstęp będzie nad wyraz czytelny. Nie będzie więc zastanawiał się „kto” i „dlaczego”, ponieważ to będzie dla niego oczywiste. Jeśli wam to nie przeszkadza, to powinniście rzucić okiem na produkcję. Roarowi Uthaugowi udało się bowiem stworzyć klimat, który sprawia, że Hotel zła ogląda się naprawdę dobrze. Zresztą produkcja została na tyle ciepło przyjęta, że nakręcono jej drugą (2008) i trzecią (2010) część. Podczas seansu nie mogłam pozbyć się wrażania, że oglądam norweskie, zimowe wcielenie Michaela Myersa. Chociaż jeśli chodzi o dobór broni, to schwarz charakterowi bliżej do Harry’ego Wardena z Krwawych walentynek.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com