Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #90 Kiedy „Szczęki” wprowadzają się do „Amityville House”

Wyobraźcie sobie sytuację w której okazuje się, że wasz dom jest nawiedzony, ale nie przez demoniczną istotę z innego wymiaru, tylko przez REKINA. Rekina, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych: bo potrafi cichcem przemieszczać się w ścianach, przyczajać się w kanalizacji a zarazem bezczelnie i w całej okazałości przechadzać po pokojach. Acha, i z laserów potrafi strzelać, bo ma działko, ten rekin…

A dlaczego tak? Według zapomnianej, prastarej legendy, którą ustami rdzennego mieszkańca Ameryki przypomina nam reżyser Ron Bonk: niegdyś stada rekinów wędrowały po tych ziemiach. Działo się tak dopóki indiańscy myśliwi nie zmusili ich do odejścia w morze. W tym wypadku mamy więc do czynienia z jednym z ostatnich lądowych rekinów, który najwyraźniej bardzo dobrze przystosował się do życia w XXI wieku. I to wiele wyjaśnia.

Jeśli miałabym porównywać ten film z inną rekinią produkcją, to do głowy przychodzi mi tylko Commando Shark. House Shark (2017) nie jest co prawda tak dobry, ale to naprawdę kawał fajnej parodii z kapitalnym rekinem w głównej roli.

Będziesz potrzebował większego domu!

Film zaczyna się od mocnego uderzenia. Były policjant Frank (Trey Harrison) wybiera się na pierwszą od dłuższego czasu randkę. Niestety ma pecha, bo zostaje na niej niecnie wykorzystany przez podstarzałą lafiryndę. Tymczasem w domu z jego synem zostaje atrakcyjna, zaczytująca się w Moby Dicku, opiekunka Nancy. Nie wiedzieć czemu dziewczyna przed skorzystaniem z toalety, rozbiera się do rosołu. Zanim więc zginie w paszczy rekina, będziemy mogli przyjrzeć się jej w pełnej krasie, nawet od kiblo-pupo strony. Te pierwsze dwa akty, trafnie oddają specyfikę filmu i dosyć wyraźnie sugerują, że poziom humoru z jakim będziemy mieć tutaj do czynienia będzie raczej kloaczno-obleśny. Jeśli nie jesteście na takie wyzwania odporni, zapewne po takim wstępie zaniechacie dalszego oglądania. Trochę szkoda, bo ten film, to naprawdę ciekawe doświadczenie na drodze kinomaniaka.

Po tragicznej śmierci opiekunki, którą uznano za „toaletowy wypadek”, w przeciwieństwie do większości bohaterów horrorów, Frank wykazuje się instynktem samozachowawczym i wyprowadza się do namiotu w ogrodzie. Oczywiście nikt nie wierzy w istnienie domowego rekina więc nasz bohater zostaje uznany za świra. Od tego momentu film zaczyna się nieco ciągnąć: mamy sceny z poranną ogrodową toaletą, przygotowywanie posiłków, rozmowy z byłą żoną, a także – na szczęście całkiem owocną – wyprawę do biblioteki. Żebyśmy nie umarli z nudów, w porę wkracza do akcji bank, który postanawia sprzedać zadłużony dom. Gdy giną pierwsi zwiedzający, zaczyna się w końcu coś dziać. Do walki z bestią zostaje wysłany rdzenny Amerykanin, posiadający moce niczym wojownik z Mortal Kombat. Następnie do Franka przyłącza się specjalista od pozbywania się domowych rekinów Zachary (Michael Merchant) i były agent nieruchomości Abraham, będący zarazem parodią Quinta (Szczęki) i Ahaba z Moby Dicka (na swój sposób genialny i spójny miszmasz, ale wcielający się w tę rolę Wes Reid, trochę mnie irytował). Bitwa jaką te trio stoczy w domu z uzbrojoną czterometrową rybą jest epicka. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.

To się nazywa parodia pełną gębą!

Wyzwę na pojedynek każdego, kto nazwie tę produkcję głupim, byle jakim gniotem. Widziałam już zbyt wiele źle zrealizowanych filmów, by nie docenić „kunsztu” House Sharka. Nie ma tutaj przypadkowych scen, scenariusz nie został napisany na kolanie, a praca kamery jest po prostu doskonała. Jeśli coś wyda się wam pokraczne, to jest takie celowo. Film Bonka bawi się bowiem kliszami i ideą karykatur, skutecznie je wyśmiewając.

Zaserwowane nam przez Marcusa Kocha i Matthew Asha efekty specjalne może i są groteskowe, ale w tak wyjątkowy sposób, że nie można mieć im tego za złe. Na słowa pochwały zasługują nie tylko sceny gore, ale także zrealizowane z pomysłem (świetny sposób na poradzenie sobie z brakiem budżetu) sceny w zatopionym domu. Na obraz nałożono zwykły, wodny filtr z bąbelkami, „pływające” przedmioty unoszą się na sznurkach, a bohaterowie zabawnie udają podwodną walkę. Po prostu majstersztyk. Trudno nie wspomnieć także o fenomenalnie wykonanej z lateksowej pianki ponad czterometrowej kukle rekina. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy zaparło mi dech z zachwytu (chcę taką!), a moment, w którym zaatakowana kreatura sięga po laserowe działo, by dać odpór trzem łamagom sprawił, że spadłam z krzesła, rechotając z niedowierzaniem.

Aktorzy dali z siebie wszystko by osiągnąć satysfakcjonujący poziom drewna w drewnie. Swoje przerysowane role wystrugali perfekcyjnie – ich energia jest wręcz zaraźliwa. Przypuszczam, że musieli mieć przy tym niezłą frajdę i nie wiem, jakim cudem byli wstanie nie pękać ze śmiechu podczas odgrywania niektórych koślawych scen. Wierzcie mi, chwile w  których Frank i Abraham udają np. regał z książkami albo lampę lub stolik i dzięki temu gigantyczny rekin ich nie widzi, rozkładały mnie na łopatki. Nie chciałabym dociekać dlaczego, ale bawił mnie także widok Franka przebranego za samicę rekina w różowym fartuszku…

Nie wszystko się jednak Bonkowi udało

To do czego można się przyczepić to nie zawsze celne żarty i nabijanie się z rzeczy, o których ma pojęcie tylko wąskie grono osób. Chodzi mi o sytuacje w których zgrana ekipa przyjaciół nawiązuje do jakiejś, znanej tylko im, sytuacji a osoba z zewnątrz, domyśla się, że pewnie chodzi o coś śmiesznego, ale zupełnie nie czuje tematu. Na minus przemawia też niestety długość filmu: prawie dwie godziny. Znalazło się w nim za dużo przeciągniętych i przegadanych momentów, a nadmiar żartu i kpiny przytłacza. Dobrze jest więc rozbić sobie seans na dwa razy, w przeciwnym wypadku może was fragmentami znużyć, a naprawdę warto dotrwać do zakończenia ze „świeżą głową” i bez poczucia „przesytu”.

Wisienka dla fanów tego typu kina

Jeśli lubicie wszystko, co związane z rekinami, macie ochotę obejrzeć parodię Szczęk, rozgrywającą się w podmiejskiej dzielnicy z transmutowanym rekinem, który terroryzuje domostwo z poziomu toalety, jeśli macie ochotę porechotać z głupot, poczuć czasami zażenowanie: musicie to koniecznie obejrzeć. House Shark, to jeden z tych filmów, który uświadamia nam, że ludzka wyobraźnia naprawdę nie zna granic, a to co niedorzeczne lubi chadzać krętymi ścieżkami.

Film dla każdego kto:

– lubi zabawne wyprawy do królestwa filmów o rekinach;
– jest znudzony filmami, które traktują siebie poważnie;
– ma ochotę na coś nakręconego z podobnym rozmachem i fantazją jak Commano Shark;
– lubi patohumor i sprośne, żenujące żarty;
– jedna scena rozebranej do rosołu babki wystarczy mu za wszystkie rekomendacje;
– chce zobaczyć jak się walczy pod wodą, nie będąc pod wodą;
– doszuka się w House Shark parodii nie tylko Szczęk, ale także Gwiezdnych wojen;
– chce się dowiedzieć jakie kołysanki śpiewa się gigantycznym rekinom;

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com