Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Ala ma kota. Kot ma Alę

Muszę się wam do czegoś przyznać: zarzekałam się, że już nigdy nie sięgnę po książki Katarzyny Bereniki Miszczuk, bo uznałam, że zupełnie mi nie po drodze z jej twórczością. Tak pod względem sposobu realizacji podjętych tematów, jak i stylu oraz języka, które mnie nie urzekały. Życie jednak lubi płatać nam figle. Gdy zobaczyłam książkę o tytule Ja cię kocham, a ty miau z KOTEM na okładce i jeszcze okazało się, że to właśnie KOT jest jej głównym bohaterem i narratorem, byłam ugotowana. Jako zdeklarowana kociara musiałam ją przeczytać. I wiecie co? Nie żałuję.

Mieszka ze mną już tyle lat i jeszcze się nie nauczyła, że najzdrowiej jest przytulić się do kogoś, kogo się kocha (znaczy do mnie) i po prostu przestać myśleć o czymkolwiek.

A wszystko to przez Lorda, który sprawił, że pochłonęłam książkę błyskawicznie. W gwoli wyjaśnienia: Lord to kocur, z punktu widzenia którego opowiedziana została cała historia. Poznajemy go, gdy jego ukochana Ala, w końcu pozbywa się niezasługującego na nią „chłopaka” i zanim zdąży pochłonąć ją otchłań rozpaczy, odkrywa, że została zakwalifikowana do nietypowego konkursu. Pewien ekscentryczny milioner, Stefan Śmietański, nie mający spadkobiercy, stwierdził bowiem, że nie chce by po jego śmierci, majątek trafił w ręce państwa. Postanowił więc, że zaprosi do swojej rezydencji dziesięcioro najbardziej utalentowanych, według niego, artystów i spośród nich wybierze swojego dziedzica. Ala jest TYLKO ilustratorką książek dla dzieci i wprost nie może uwierzyć, że los się do niej w końcu uśmiechnął, dając jej taką szansę. Poza tym jej wiara w siebie do największych nie należy, dlatego cała ta sytuacja budzi w niej wiele obaw. Lord, to co innego. On doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w pełni zasługuje na życie w luksusie i nie ma najmniejszych wątpliwości, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki, a raczej łapki. Ach, żeby to było takie proste! Nie wszystko pójdzie niestety, tak jak sobie nasz rozpieszczony Lord wymarzył. Podczas, gdy artyści będą zajęci tworzeniem dzieł, mających zachwycić sarkastycznego i cynicznego starca, on odkryje, że w rezydencji dzieje się coś niedobrego i jego miłość jest w niebezpieczeństwie!

Jak dla mnie może być i nawet nekrofilem, byleby tylko przepisał na nas spadek i umarł w miarę szybko.

Mamy do czynienia z komedią kryminalną, więc znajdziemy w tej powieści nie tylko spore pokłady humoru, ale również trupy. Jako, że nasz główny bohater jest kotem – i to obibokiem i darmozjadem, a nie żądnym przygód kocim herosem – nie podąży on tropem zbrodni, tylko będzie z bezpiecznej odległości, wciąż marząc o majątku i służbie, obserwował rozwój wypadków. A my, czytelnicy, podsłuchując i podglądając wraz z nim, będziemy próbowali odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi, czyli kto morduje i po co w ogóle Śmietańskiemu cała ta afera z konkursem. Mnie nie udało się rozwikłać tej zagadki, więc do samego końca dałam się autorce zaskakiwać, co nie ukrywam, jest dla mnie dodatkowym – obok kota – atutem powieści.

Jak się okazuje, wytworny Śmietański był tak naprawdę wrednym, zgryźliwym, cynicznym człowiekiem, który uwielbia robić innym na złość.
Byłby doskonałym kotem!

Fabuła nie jest za bardzo rozbudowana, więc aby akcja nie toczyła się zbyt szybko, czas umilają nam liczne przerywniki, takie jak np. malowanie aktu, do którego pozuje wkręcony w to podstępnie, nieśmiały model; wizyta u kociego oprawcy, czyli weterynarza, gdzie w oko Lordowi wpada pewna marchewkowa piękność; pacyfikowanie kota klamerką na pranie; lub, niepozbawione sarkazmu i czarnego kociego humoru, komentarze na temat ludzkiej rzeczywistości i psiej głupoty. W efekcie wątek kryminalny gdzieś nam po drodze ginie z oczu, ale na szczęście wraca pod koniec powieści z przytupem i w dobrym stylu.

Psy są głupie, każdy kot wam to powie. Trzeba je wyprowadzać na sznurku, bo inaczej by się zgubiły. Nie to co koty. Koty nigdy się nie gubią. Koty po prostu czasami nie chcą się znaleźć.

 Ja cię kocham a ty miau, to lekkie, przyjemne i, co najważniejsze, wciągające czytadełko, które skutecznie oderwie nas od codziennych trosk. Autorka, nie dość, że udowodniła, że jest świetną obserwatorką, to najwyraźniej nauczyła się czytać w kocich myślach. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że Lord ma w sobie coś z Garfielda i każdy szanujący się kociarz, uwielbiający książki o sierściuchach, powinien wiedzieć o jego istnieniu. Co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło: od strony warsztatowej również jest dobrze. Jedyne do czego tym razem się przyczepię, to efekty „pracy” chochlika, który złośliwie nabroił podczas korekty.

P.S. Poza tym z książki dowiedziałam się, czym różnią się akwarele od gwaszy i dlaczego grafika komputerowa to oszustwo a nie sztuka.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com