Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #42 Uśmiechnij się skurczybyku!

Długo biłam się z myślami czy w ogóle brać się za tekst o tak kultowym – i to nie tylko dla rekinomaniaków – filmie. O Szczękach (1975) powiedziano już przecież wszystko. Tylko, że jak mogłabym spojrzeć wam w oczy mówiąc, że zrobiłam cykl o wszystkich filmach z rekinami, gdybym nie napisała ani słowa o produkcji Spielberga? No jak? Zwłaszcza, że to przecież ten film zmienił nasz sposób myślenia o rekinach i niestety sprawił również, że ludzie zaczęli je bezmyślnie zabijać. Gorączkowe nagonki, podsycane lękiem i niewiedzą, sprawiły, że żarłacz biały pojawił się na liście gatunków zagrożonych…

Pamiętacie wasz pierwszy seans ze Szczękami? Mnie się majaczy, że chodziłam do podstawówki. Można by pomyśleć, że to za wcześnie, ale prawda jest taka, że z jednej strony rodzice byli kiedyś mniej przewrażliwieni na punkcie tego co oglądają ich pociechy, a z drugiej strony, jako dzieci nie siedzieliśmy z nosami wlepionymi w ekrany od rana do wieczora i nie byliśmy z nich bombardowani aż taką ilością wszelakich „śmieci”. Podczas pierwszego spotkania z rekinami, gdy zaczęła zapewne kiełkować widoczna dziś jak na dłoni fascynacja, największe wrażenie wywarły na mnie dwie sceny. Nie był to o dziwo początek, kiedy to pożerana przez rekina dziewczyna wrzeszczy w niebogłosy, ale mimo to jej śmierć pozostaje niezauważona, ponieważ jej rozpaczliwy krzyk zagłuszony zostaje przez ocean. Przyznaję, byłam zbyt młoda by zrozumieć dramatyzm jej agonii. Niespecjalnie poruszył mnie również, tragiczny w skutkach, atak na chłopca (teraz inaczej na to patrzę, i w ogóle inaczej oceniam bezmyślne działania włodarzy). To co mną wtedy najbardziej trząchnęło to:

1 Moment w którym złowiono i zabito niewłaściwego rekina. Jak to większość dzieci miałam silną potrzebę triumfu sprawiedliwości, więc nie podobało mi się, że ucierpiało zwierzę, które nie było ludojadem, tylko niewinnym drapieżnikiem. W moim ówczesnym sposobie rozumienia świata ludojad był zły, złośliwy, okrutny i działał z pełną premedytacją. Nie rozumiałam, że to zwykłe zwierzę, które po prostu znalazło łatwe do upolowania pożywienie. Odczuwałam więc pewien dysonans ponieważ ludzie, którzy zabijali na oślep, wydali mi się także potworami, a nie bohaterami…

2 Druga scena – ta śniła mi się po nocach – to śmierć Quinta. Wciąż rozmyślałam, co mógł zrobić by ocaleć: jak ułożyć nogi by się zaprzeć i nie wylądować w paszczy gigantycznej bestii. Muszę przyznać, że Spielberg wycisnął z tej sceny wszystko co się dało: rozpaczliwa szarpanina człowieka, który wie, że już po nim, jest bardzo przejmująca i ten symbolizm – fatum, które w końcu każdego dopadnie. Do dziś to przeżywam.

A jak to było u was?

***

Fabułę tej niesamowitej produkcji zna każdy, ale żeby tradycji stało się za dość, trzeba ją opisać w kilku słowach. Miejsce akcji to Amity Island, czyli nadmorski kurort, który dobrze prosperuje dzięki turystom. Nic więc dziwnego, że władze próbują ukryć fakt, że w okolicy pojawił się rekin, który zasmakował w ludzkim mięsie. Mimo prób zatuszowania sprawy, giną kolejne osoby i koniec końców trzeba zająć się problemem, zamiast go lekceważyć. Gdy inne sposoby zawodzą, trzej śmiałkowie – nienawidzący wody szeryf Martin Brody, młody oceanolog Matt Hooper i gburowaty łowca rekinów Quint (jego monolog o zatopieniu krążownika amerykańskiego USS Indianapolis to mistrzostwo) – postanawiają dopaść bestię sami i wypływają na kutrze (który na bestię, z jaką przyjdzie im się zmierzyć, jest zdecydowanie za mały) w morze. Niby nic wielkiego ani skomplikowanego, ale film zbudowany na tym prostym szkielecie niezmiennie broni się od 45 lat!

Spielberg, gdy kręcił Szczęki skończył tylko 26 wiosen, ale już wtedy objawił się jego geniusz. Nie da się ukryć, że film zawdzięcza sukces jego niesamowitej intuicji i temu, że uparł się, iż przestraszy widzów – za wszelką cenę i bez względu na koszty. Wyobraźcie sobie, że gdy podczas pokazów przedpremierowych widownia krzyczała zbyt cicho, dokręcił przerażającą scenę z odgryzioną głową; kazał także jedną czwartą zdjęć realizować w częściowym zanurzeniu, by widzowie łatwiej wczuwali się w ofiary (woda była lodowata, ale statyści musieli udawać, że jest gorące lato). Doskonale zobrazował sceny paniki, bezsilności, gniewu, bezsensownego polowania nakręconych testosteronem mężczyzn, doskonale podsycał lęk niewiadomą – długo nie pokazał nam potwora w pełnej krasie, przez większość filmu jego obecność jest nam tylko zasugerowana (a to płetwa, a to atak, a to beczki). Wielki ludojad był oczywiście atrapą (na planie wołano na niego Bruce, bo tak miał na imię prawnik Spielberga), kierowaną przez 13 nurków, która ciągle się psuła (słona woda mu nie służyła), tonęła, a nawet zatopiła na planie kuter, z którego ekipa filmowa musiała się w panice ewakuować! Po wszystkim okazało się, że nagranie z tego wypadku jest świetne, więc wykorzystano je w filmie (teraz już wiecie dlaczego ta scena jest taka realistyczna). Mechaniczny żarłacz spowodował podobno, że zdjęcia do filmu wydłużyły się z 55 do 159 dni. Koszty musiało to generować spore, ale – sami przyznajcie – było warto.

Nie tylko mechaniczny rekin płatał na planie figle i miał wpływ na ostateczny kształt filmu. Według scenariusza, to zamknięty w klatce ichtiolog Hooper miał zabić ludojada, a nie Brody tkwiący na tonącym statku. Do sceny nagrywanej w pełnym zanurzeniu potrzebne było jednak żywe zwierzę, a nie atrapa na platformie. W tym celu zwrócono się do Rona i Valerie Taylorów, małżeństwa zawodowo zajmującego się badaniem życia rekinów, by pomogli nakręcić scenę z atakiem prawdziwego drapieżnika. Problemem okazał się jednak rozmiar bestii: książkowy żarłacz miał ponad siedem metrów, a normalny osobnik ma maksymalnie cztery. Żeby oszukać skalę, do, o połowę mniejszej od zwykłej, klatki wszedł drobniutki kaskader Carl Rizzo – ale zdjęć z nim w filmie pojawiło się bardzo niewiele. Resztę dokręcono w basenie z mechanicznym rekinem i kaskaderem Richardem Warlockiem. Na dokładkę zadziałał przypadek – nikt nie planował ujęć z wplątanym w liny drapieżnikiem. Ale rekin się zaplątał, i ta scena spodobała się na tyle Spielbergowi, że błyskawicznie postanowił zmienić scenariusz i zakończenie: postanowił, że Hooper ucieknie. A my możemy sobie zobaczyć jak żywy rekin zrywa klatkę i odpływa.

Peter Benchley, autor książki na podstawie której nakręcono Szczęki, wymarzył sobie, że główne role zagrają: Robert Redford, Paul Newman i Steve McQueen. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale dobrze się widać stało, bo aktorsko film i tak stoi na wysokim poziomie. Pisarz miał podobno niezły ubaw z wybuchowego zakończenia, które Spielberg zmienił w stosunku do książkowego, całkowicie. I w sumie trudno mu się dziwić, jego rekin, zachowywał się bardziej naturalnie i w zgodzie z instynktem. Spielberg wiedział jednak lepiej, co zrobi większe wrażenie na widzach. Skoro już jesteśmy przy ciekawostkach zdradzę wam jeszcze, że Richard Dreyfuss (czyli filmowy Hooper) i Robert Shaw (czyli Quint) prywatnie się nie znosili, dlatego ich filmowe kłótnie są tak wiarygodne.

Za co uwielbiam Szczęki? Nie tylko za Hoopera, który kocha rekiny, odwołanie do historii, potęgującą grozę muzykę ani wzorcowy sposób budowania napięcia, który może z powodzeniem służyć za gotowy podręcznik dla reżyserów. Patrzę na niego z ogromnym sentymentem, ponieważ tamtego świata już nie ma. Zauważcie, że Brody nie szuka informacji o rekinach w google, tylko otwiera książkę (tak sam z siebie), nie ma telefonów komórkowych ani dronów i trzeba korzystać z budek telefonicznych oraz krótkofalówek, nie zobaczycie tutaj także tylko pięknych, ponętnie upozowanych, młodych ciał na plaży – zamiast tego napatrzycie się na PRAWDZIWYCH ludzi, z przeróżnymi figurami, obwisłościami w każdym wieku i z cellulitem. Szczęki, tak bez nadęcia i przerysowania, zachwycają zwyczajnością, za którą tęsknię.

P.S. To jeden z najbardziej dochodowych filmów w historii kina, pierwszy, który przekroczył barierę 100 mln dolarów. I jakby ktoś nie wiedział: zdobyły 3 Oscary.

To film dla każdego kto:

– chce zobaczyć najlepszy film o rekinie jaki do tej pory powstał (a jak sami widzicie, jest ich sporo);
– chce wybić z głowy ukochanemu/ukochanej nocne harce w morzu;
– nie jest zbytnio przywiązany do książkowych pierwowzorów;
– tęskni, jak i ja, za „starymi czasami”;
– chce zobaczyć, jak na ekranie wyglądają prawdziwi ludzie;
– nie jest zainteresowany „biologiczną prawdą”.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com