Chciałbym oczu twoich chmurność ocalić od zapomnienia…
Nie potrafię się po tej książce pozbierać. Rozbiła mnie na kawałeczki, które trudno mi teraz skleić z powrotem w całość. Odebrałam ją bardzo emocjonalnie. Podczas lektury na przemian szarpały mną gniew, smutek, rozpacz, żal, rozgoryczenie, rozczarowanie, odraza i lęk. Dotknęła mnie świadomość straty, którą każdy z nas prędzej czy później będzie musiał ponieść. Po raz kolejny przypełzło do mnie widmo przemijania, śmierci i samotności. Książka wstrząsnęła mną dogłębnie także z innego powodu: z całą stanowczością piętnuje ludzkość za to, że ta niczego się nie uczy. Przypomina, że ludobójstw dokonuje się cyklicznie, a świat za każdym razem bagatelizuje symptomy. Po wszystkim znowuż udaje zdziwienie i nie potrafi przyznać, że wszyscy jesteśmy winni temu, co się stało.
Jedną z najistotniejszych, a najmniej uznawanych przyczyn zła, poza głównymi sprawcami, protagonistami krzywdy, jest milczący chór, który patrzy i nie widzi, który słucha i nie słyszy / Philip Zimbardo/
Jest życie po końcu świata stanowi zapis niebanalnej rozmowy, którą Aleksandra Pawlicka przeprowadziła z Joanną Kos-Krauze. To wywiad rzeka, w którym obie kobiety zanurzają się w jądrze ciemności. Osobiste rozmowy przeplatają się z reportażami z Rwandy, która w 1994 roku zatonęła w krwi. Tematy odległe od siebie, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego, łączą się w nieoczekiwanym punkcie przekonując czytelnika o sile miłości, determinacji i przebaczenia. To dzięki nim znękany wojną domową kraj może podnieść się po masowej traumie ludobójstwa, a człowiek żyć dalej po utracie najbliższej w życiu osoby.
Obie płaszczyzny, wywiad i reportaż, zostały rozróżnione nawet na poziomie czcionki. I chociaż początkowo poszatkowana forma wydała mi się nieco niezgrabna, z czasem ją doceniłam. Opowieść o Rwandzie i przeżywaniu żałoby są silnie nacechowane emocjonalnie. Gdyby nie fragmentujący je zabieg, każda z osobna stałaby się nazbyt przytłaczająca.
Wierzę w piekło na ziemi
Bo filozofia tego ludobójstwa nie pozostawiała wyboru: albo zabijałeś, albo byłeś zabity. Nawet jeśli byłeś Hutu. Obojętni automatycznie stawali się zdrajcami narodu i też szli na rzeź.
O tym co Hutu zrobili Tutsi (a tak naprawdę to co Europa i instytucja Kościoła zrobiła i Hutu i Tutsi) napisano już wiele. Skala ludobójstwa, które dokonało się w Rwandzie do dziś jest niewyobrażalna. Tak skuteczni jak Hutu nie byli nawet Hitlerowcy, Ci zabijali bowiem statystycznie w 20 minut 1000 osób. Masowej zagładzie towarzyszyły okaleczania, odcinanie kończyn, podpalanie żywcem, nabijanie na pale, odcinanie genitaliów, wydłubywanie oczu dzieciom, wyrywanie płodów z brzuchów ciężarnych, masowe gwałty (specjalnie powołano do tego – przez wykształconą kobietę sukcesu – bataliony gwałtów, złożone chorych na AIDS mężczyzn) i gwałty zaostrzonymi palami wbijanymi ofierze aż do mózgu. Bestialstwa, które napiętnowało ludzkość w 1994 roku nie sposób opisać. To krzywdy, których nie da się rozliczyć. Zwłaszcza, że większość odpowiedzialnych za to zaplanowane ludobójstwo uniknęło kary i więzienia. „Biały” świat udawał, że nie może nic zrobić, stacjonującym na miejscu wojskom ONZ praktycznie związano ręce, Watykan odwrócił wzrok. Zabrakło głośnego sprzeciwu. Zamiast tego było tuszowanie zbrodni i obrona morderców. Po politykach człowiek nie spodziewa się niczego dobrego, ale duchowni na czele z Janem Paweł II zawiedli na całej linii. Dlaczego dopiero Franciszek kazał biskupom przeprosić, tym samym każąc przyznać się kościołowi do winy? Nie dziwię się, że „Afryka” jest wściekła. Może Joanna Kos-Krauze ma rację i Europa zasłużyła sobie na terroryzm? Przerażająca perspektywa.
Dziś najważniejsze w Rwandzie jest odzyskanie wiary w człowieka.
Dlatego tak ważna jest pamięć
Chcesz więc czy nie, musisz przestać zajmować się wyłącznie w własnymi emocjami. Nie przeleżysz życia w żałobie. Ono toczy się dalej.
Rwanda nie przestała istnieć w 1994 roku. To państwo, które mimo wszystko przetrwało, chociaż żałobę ma dziś wpisaną nawet w politykę. To malowniczy i przepiękny kraj tysiąca wzgórz, w którym zakochali się Krzysztof i Joanna. Właśnie tutaj postanowili nakręcić – jak się okazało – swój ostatni wspólny film. Ptaki śpiewają w Kigali Joanna właściwie wyreżyserowała już sama. Jej męża po ośmiu latach heroicznej walki pokonał rak.
Wprawdzie są ludzie, którzy potrafią uprawiać zawód reżysera usługowo i bez szkody dla siebie, ale myśmy nigdy do nich nie należeli. Uważaliśmy, że kręcenie czegoś wbrew sobie to łamanie kręgosłupa, umysłu i serca.
Ich wspólna wędrówka przez życie niewątpliwe była artystyczną podróżą. W ich twórczości chodziło o przekraczanie samego siebie. Traktowali film w kategoriach sztuki, a nie rzemiosła. Kręcili po coś, nie dla pieniędzy. Chcieli żeby ich dzieła łamały schematy, niosły w sobie treść. Bolesną i brutalną, ale cenną bo dotykającą prawdy o wykluczeniu, samotności, wyobcowaniu i śmierci. Joanna zabiera czytelnika za kulisy i opowiada o tym jak powstawały ich kolejne, wspólne filmy: Dług, Mój Nikofor, Plac Zbawiciela, Papusza. Zdradza nam wystarczająco wiele byśmy nie mieli wątpliwości, że to, co łączyło ją z Krzysztofem było prawdziwą miłością. Dojrzałą, świadomą relacją.
Reżyserka opowiadając o swoim osobistym końcu świata, cierpieniu, upływie czasu i nieuchronnych rozstaniach jawi nam się jako silna, dojrzała, niezależna i niezwykle mądra osoba, która wie czego chce od życia i o to walczy. To jedna z tych kobiet, w których głos w Polsce powinniśmy się wsłuchać.
***
Gdy zaczęłam wynotowywać interesujące mnie cytaty, przyłapałam się nad tym, że najchętniej przepisałabym całe wypowiedzi artystki. Oczywiście jej śmiało wyrażane poglądy na temat straty, relacji, zawłaszczania, prawa do śmierci, instytucji kościoła nie każdemu przypadną do gustu. Nie ze wszystkim trzeba się jednak w życiu zgadzać. Inność jest cenna. Od różnic zaczyna się przecież wymiana poglądów a tym samym poszerzanie perspektywy. Tylko otwartość na taki dialog może pomóc nam zmienić świat.
Lektura sprawi, że nie tylko zagotuje się w was ze złości krew, wydaje mi się, że niejednemu czytelnikowi, podobnie jak i mnie, żołądek zapląta się w supeł i „spocą się” oczy. Sięgając po tę pozycję musicie być świadomi, że wybieracie książkę wymagającą i mocno grającą na emocjach. Jest życie po końcu świata sprawi, że wasze codzienne problemy i dobra materialne, o które wszyscy przecież walczymy, wydadzą się śmieszne i błahe. To książka przede wszystkim dla dociekliwych, którzy nie boją się usłyszeć prawdy, tej najgorszej, nawet o sobie.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!