Wieczór z rekinem #92 Roborekin z kartonu vs dzieciaki z sąsiedztwa
Dziwię się, że ciągle się dziwię, że coś może jeszcze mnie zdziwić. A przyznaję, że zdziwiło, znowu. Początkowo nie wierzyłam w to, co znalazłam podczas przekopywania zakamarków internetu. Trudno było mi jakoś przełknąć fakt, że TO, czyli alternatywna wersja Jurassic Sharka (omawialiśmy już inny film pod tym tytułem, też z 2012 roku) naprawdę istnieje!
Zdaję sobie sprawę z tego, że screeny raczej nie przykują dziś waszej uwagi, ale wierzcie mi, że w tej produkcji chodzi o coś innego: o determinację, upór, pasję i odwagę. Bo wiecie, to nie jest film, który się poleca, ale taki, który docenia się po prostu za to, że powstał. Bo komuś się chciało i zaraził tym „chciejstwem” innych.
Bo warto walczyć o siebie.
Polowanie czas zacząć, czyli o czym to jest
Gdy wyrzucają człowieka z pracy w „InGen”, czyli z firmy w której konstruuje się zabójcze, mordercze rekiny, to w ramach zemsty – a co jest przecież oczywiste – trzeba jednego z takowych wypuścić na wolność. Niech sieje spustoszenie w okolicy i atakuje niewinnych ludzi, a co! Gdy wychodzi na jaw, że w pobliskich lasach szaleje mechaniczna bestia, zbiera się oczywiście grupa ochotników, którzy narażając życie i nie bacząc na niebezpieczeństwo, urządzą na nią polowanie. Jak to w takich filmach bywa, zakończone sukcesem, ale okupione krwią towarzyszy.
Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa i nie stanowi powiewu świeżości w temacie filmowych rekinów (mechaniczny już był, jurajski też, znamy także świetnie setki odmian grasujących na lądzie). Zaskakuje tutaj zgoła coś innego. Tajne laboratorium z którego wydostaje się robot, to zwyczajny garaż, „okolica”, to lasek za domem, a dzielni łowcy, to zgraja dzieciaków uzbrojona w kije i zabawkowe pistolety.
Tak, mamy tym razem do czynienia z totalną amatorszczyzną, którą ożywia fantazja dzieci.
Rekin inny niż wszystkie
Podczas naszej rekiniej wyprawy, widzieliśmy już wiele rekinich konstruktów. Oczy wypalało nam lepsze i gorsze CGI, rozśmieszały nas dmuchańce, lateksowe pianki i papier mache. Rekin z Jurassic Sharka przebił jednak wszystkie inne. Powstał bowiem głównie z tego, co było pod ręką: bibułek, taśmy, kartonu, folii itp. Ktoś się tutaj ewidentnie zabawił w MacGyvera i z ogromnym zaangażowaniem zrobił coś z niczego. Co ciekawe, ów twór okazał się bardzo wytrzymały i przetrwał film, chociaż łatwo nie było. Łowcy okładali go bowiem kijami, plastikowymi pistoletami, strzelali do niego, szarpali. Widać, że ta interakcja sprawiała dzieciom radość. A „operatorowi” rekina podobało się najwyraźniej gonienie ich i kłapanie paszczą.
Od strony technicznej
No cóż, realizacja pozostawia wiele do życzenia, wyszło po prostu słabo. Scott nie dysponował niestety profesjonalnym sprzętem, a jako, że nagrywał w 2012 roku, więc nie mógł posiłkować się bajeranckim smartfonem, który zrobiłby za niego połowę roboty (jak za nas dziś). Dlatego obraz często jest zamazany, o stabilizatorze nawet nie ma co marzyć. W kadrze, niejednokrotnie, nie ma akurat tego, co być powinno, tylko to co udało się przypadkiem złapać. Sceny nagrywane w ciemności i o zmierzchu są bardzo niewyraźne – właściwie to nic na nich nie widać. Podczas montażu, nasz domorosły reżyser nie wyciszył też dźwięków otoczenia, dlatego dialogi zagłusza wiatr albo szalejące wokoło kosiarki. I właśnie głównie z tego powodu słabego wykonania na film spadła fala krytyki.
Scott miał też problemy z powodu kilku ograniczeń praw autorskich dotyczących muzyki. Próbował zakwestionować roszczenia powołując się na to, że nie zarabia na filmie ani na jego muzyce. Nie znalazłam jednak informacji, jak się ta sprawa skończyła.
Inicjatywa
Oglądałam tę produkcję z sentymentem. Z jednej strony przypomniało mi się bowiem, jak w dzieciństwie biegaliśmy po podwórku, wcielając się w wymyślne role i realizując dziwaczne scenariusze. Wyobraźnia pozwalała nam na wszystko. Z drugiej strony cały projekt pokazuje nam coś ważnego: że jeśli chcemy, potrafimy tworzyć i że taką postawą można zachęcać młodych ludzi, do tego by w przyszłości również nie bali się realizować siebie.
Żałuję, że nie miałam takiego sąsiada jak Scott Pincus. Takiego, który pewnego dnia postanowiłby nakręcić film o roborekinie i zaangażowałby w swój zwariowany projekt dzieciaki z okolicy. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to byłaby świetna przygoda, którą wspominałabym do dziś. Pozostaje mi więc zazdrościć młodym „aktorom” występującym w Jurassic Sharku, bo widać, że mają ogromną frajdę z tego, co robią. I chcą brać w tym udział, a to jest przecież najważniejsze.
Owo dzieło, podzielone na sześć około piętnastominutowych części (oraz dodatkowe 20 minut niewykorzystanych materiałów) możecie zaleźć na you tube. I, nie uwierzycie, powstały dwie kolejne części, jedna lepsza od drugiej (The Retribution i The Revolution). Znaczy się jest progres.
Film dla każdego kto:
– nie boi się tego, co wyszpera w zakamarkach internetu;
– chce zobaczyć rekina zrobionego, najpewniej przy udziale dzieci, z bibułek, taśmy, kartonu i folii;
– ceni ludzi, którzy nie boją się działać i realizują swoje cele;
– chętnie obejrzy film, w którym występują tylko dzieci;
– wyznaje zasadę: chcieć, to móc;
– nie zmęczy się kiepską jakością nagrania;
– sam chciałby coś takiego zrobić, alba brakuje mu bodźca do działania;