Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Figle i kociaki

Podczas lektury Kociej mamy przeniosłam się myślami do czasów dzieciństwa. Miałam to szczęście, że na każde wakacje wyjeżdżałam do pradziadka na wieś. Spędzonego tam czasu nie zamieniłabym na nic. Do dziś miło wspominam całe dnie na świeżym powietrzu, smak czereśni i papierówek prosto z drzewa oraz mleka prosto od krowy. Wciąż czuję guza, którego nabiłam sobie grabiami podczas sianokosów i podszczypywanie gęsi, które goniły mnie po podwórku. Pamiętam wędrówki za kurczętami i kaczuszkami, szczególnie, gdy tym drugim wybudowało się „basen”. W codziennych zabawach i nicnierobieniu zawsze towarzyszyły mi psy i koty. Do dziś pamiętam imię każdego pupila. Gdy ja „kosztowałam” tego tylko przez kilka tygodni w roku, Zochna – główna bohaterka książki – żyła tak na co dzień, przez calusieńki rok.

Wspomniana już Zochna, nazywana przez wszystkich „kocią mamą”, to grzeczna, chociaż nieco roztargniona dziewczynka, która ma skłonność – zresztą, tak jak i jej rodzeństwo – do pakowania się w różne kłopoty. A to nie nauczyła się wierszy i słówek na lekcję, a to wpadła do stawu i zgubiła buty, a to porządnie potłukła się spadając z drabiny, gdy wspinała się na siano do kotków… Nasza mała panienka to bardzo wrażliwa i empatyczna „przyjaciółka wszelkiego stworzenia”, która postawiła sobie za cel ocalenie kociej rodziny. Nie jest to jednak łatwe zadanie. W czasach, w których Arctowa pisała ową bajkę nikt nie widział niczego złego w topieniu kociąt (zresztą polska wieś pod tym względem w wielu miejscach niestety wciąż się nie ucywilizowała), Zochna i jej rodzeństwo muszą pilnować by nikt się o kociętach nie dowiedział. Gdy już wszystko zdaje się mieć szczęśliwe zakończenie, na wakacje do domu wraca Staś ze swoją pupilką białą myszką. Chłopiec w przeciwieństwie do siostry nie chce zrozumieć, że natury nie da się oszukać i to niczyja wina, że koty polują na myszy. Grozi więc siostrze, że jeśli jego myszce chociaż włos spadnie z głowy, to…

Kocia mama to bardzo ciepła, przenosząca nas do sielankowego świata dzieciństwa książeczka. Bolesne strony życia zostały w tekście zatuszowane, ale mimo to nikt nie zaprzecza temu, że istnieją. Autorka owszem ubarwiła, ale nie przekolorowała rzeczywistości. Znajdzie się więc w tym klasyku miejsce także na kilka dramatycznych zdarzeń, które powoli przybliżą dzieci do dorosłości i ukażą im nieprzyjemną stronę życia. Możecie jednak czytać tę książkę najmłodszym bez obaw: wszystko podane zostało w delikatny sposób, daleki od ponurego klimatu i na dokładkę z odpowiednią dawką humoru.

Jako utwór powstały w dwudziestoleciu międzywojennym i skierowany do dzieci Kocia mama ma w sobie spory ładunek dydaktyczny, którego nie da się przeoczyć. Pisarka nie była zwolenniczką tzw. „pruskiego wychowania”, zwracała raczej uwagę na pozytywny wpływ rozmowy, otwartości i zrozumienia na rozwój jednostki. Przykładowo: dzieci nie zostają ukarane za swoje figle, gdyż ich mama uznaje, że przykre wydarzenia, w których uczestniczyły same w sobie były dla nich karą. Zwraca również uwagę na potrzebę bycia konsekwentnym. Nauczycielka bardzo jasno tłumaczy Zochnie dlaczego nie wolno jej jechać w pole i nie odpuszcza, nawet, gdy dziewczynka zalewa się rzewnymi łzami. Niestety, według mnie, wszyscy zbyt liberalnie podeszli do wyskoku Stasia. Jako najstarszy powinien być najmądrzejszy, a nie tylko mieć  najwięcej praw. Wiem, że mowa o innej epoce, ale dziwi mnie, że jego czyn pozostał bez konsekwencji.

Model wychowania promowany przez Buyno-Arctową w większości przypadków przedstawionych w książce (tak wiem, to fikcja literacka) działa. Zastanawiam się jednak, czy dlatego, że dzieci są po prostu grzeczne, czy może są grzeczne właśnie dzięki temu, że je w ten sposób wychowano. Autorka nie pozostawia zbyt wiele miejsca na dyskusję. Jej postacie mają bardzo wyraziste charaktery – nie możemy mieć wątpliwości. Nawet nadąsana Zochna, gdy czuje żal, że nie została zabrana na sianokosy, wewnętrzny konflikt rozwiązuje praktycznie w kilku zdaniach. Szybciutko tłumaczy sobie swoją sytuację, przegania znad głowy czarne chmury i zapomina o złości. Żeby to było naprawdę takie proste…

Nie musimy zastanawiać się także nad tym, jakie postawy propaguje w swojej twórczości Maria Buyno-Arctowa. Dla młodego czytelnika od razu staje się jasne, że trzeba pomagać innym i nie wolno nikogo zostawiać, gdy wpadnie w kłopoty, także być otwartym, wyrozumiałym i szanować przyrodę. Należy uczyć się, pracować i nie bać się dokonywać szlachetnych czynów. Autorka z całą mocą gani lenistwo, tchórzostwo, zarozumialstwo i brak gościnności. Literatura, która wyszła spod jej pióra ma więc proste zadanie: kształtować postawę wiary w siebie i własnych możliwości oraz afirmować życie. Jak na utwór powstawały w 1905 roku przekaz jest więc całkiem aktualny. Prawdopodobnie dlatego twórczość Buyno-Arctowej „obroniła się”. Po wojnie, gdy zaostrzono politykę kulturalną, trafiła bowiem na „czarną listę” – nie drukowano jej i wycofano jej publikacje z bibliotek – mogła odejść w zapomnienie, wzorem innych pisarzy. Na szczęście tak się nie stało, po zniesieniu zakazu w 1956 roku wznowiono wydawanie jej książek.

Jak przystało na utwór z początku poprzedniego stulecia tekst trąci myszką (tutaj kocięta karmi się bułką moczoną w mleku). Na dokładkę został napisany w dosyć infantylny sposób. Przyjemności płynącej z lektury to jednak w ogóle nie zakłóca. Styl Arctowej doskonale bowiem dopasował się do przekazywanej przez nią treści. Mam nadzieję, że Ci którzy Kocią mamę pamiętają z dzieciństwa i wspominają ją teraz z sentymentem, z ochotą powrócą do tego tekstu, lub zachęcą do niego swoje pociechy. Tym, którzy jej jeszcze nie znają  – no cóż – nie pozostaje nic więcej niż nadrobić tę niewybaczalną zaległość.

Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com