Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wunderwaffe i inne tajemnice

Tajemnice hitlerowskich bunkrów elektryzują i pobudzają wyobraźnię Polaków od lat. Cóż mogą kryć? Pociągi pełne skarbów, tajne dokumentacje, wrak UFO, albo jeszcze coś dziwniejszego? W każdym razie na pewno jest w nich COŚ. Wie o tym Włodzimierz Turczyński jeden z byłych więźniów Olbrzyma – bunkra wybudowanego w Górach Sowich – który doświadczył TEGO na własnej skórze. Gdy siedemdziesiąt lat po wojnie, trafia wreszcie na ślad potwierdzający jego przypuszczania, przypłaca to życiem. Zaintrygowany znaleziskiem dziadka, sprawę zaczyna badać Tomasz Turczyński. Nie spodziewa się jednak, że w momencie w którym wziął do ręki fragmenty zagubionych raportów, ściągnął niebezpieczeństwo na siebie i na każdego, kto zechce mu pomóc. Tajemnicami nazistów zainteresowane są bowiem rządy kilku państw i ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, by zdobyć odpowiedzi. Czym jest więc „R2212 Ka-goi-teh”, czy nazistom udało się stworzyć wunderwaffe? Jeśli tak, gdzie zostało ono ukryte? I co najważniejsze: czym ono jest?

Debiutancka powieść Piotrowskiego to przeplatana fantastyką i sci-fi sensacja, sowicie okraszona grozą – to się nazywa hybryda gatunkowa, która zresztą wyraźnie swoją budową bardzo mocno koresponduje z treścią powieści. Taka wybuchowa mieszanka sprawia, że Kod Himmlera hipnotyzuje nas od pierwszych stron. Już prolog to niesamowity aperitif. Najpierw oczami mało sympatycznego nazisty przyglądamy się rozwojowi wydarzeń w Olbrzymie: pełne napięcia oczekiwanie na ważny – tajny- transport, potem seria wybuchów, echa walki i świadomość, że jakiś eksperyment wymknął się spod kontroli, a to oznacza, że nie ma już szans na ucieczkę. Następnie autor rzuca nas na Antarktydę, gdzie wchodzimy w skórę pewnego brytyjskiego marines, czekającego na powrót oddziału. Żołnierz jest zły, że nie pozwolono wziąć mu udziału w misji, równocześnie niepokoi go przedłużające się spóźnienie towarzyszy. Gdy w końcu do bazy powraca jeden z członków oddziału i kona mu na rękach, postanawia złamać rozkazy i przejrzeć dokumenty dotyczące celu akcji. Piotrowski skutecznie rozbudza naszą ciekawość, rwie wątki i pozostawia szerokie pole do spekulacji. I chociaż przygoda zmierza w przewidywalnym kierunku, wciąż towarzyszy jej aura tajemniczości, bo z ogranych elementów, jak naziści+runy+okultyzm udało mu się stworzyć coś „innego”. W takiej sytuacji nie sposób nie czytać dalej.

kodhimmlera2

Więc czytamy i pozwalamy na to by autor wprowadził nas w przerażające arkana II wojny światowej, zaprowadził nas w mroczne miejsca, które zostały opanowane przez czyste zło, i przesiąkły krwią ofiar. Chociażby dlatego powinny pozostać zapomniane. Na kartach powieści, co jakiś czas pojawiają się – tworząc złudzenie realności – historyczne postacie, np. „Anioł Śmierci” Josef Mengele, Heinricha Himmlera, którego jako tytułowego autora kodu niebezpiecznie w powieści mało. Niestety poznajemy również głównego bohatera, typowego samca alfa, któremu autor postanawiał znaleźć kobietę – dosłownie.

Kod Himmlera to książka z całą pewnością godna uwagi. Cechuje ją odważny pomysł,  ciekawa fabuła i wartka akcja. Mimo to biłam się z myślami zanim zaczęłam pisać ten tekst. Zastanawiałam się co sprawiło, że powieść, która od pierwszych stron mnie urzekła, ostatecznie nie zrobiła na mnie wrażenia przez wielkie „W”, a wręcz momentami odkładałam ją rozdrażniona. Nie zawiodła tematyka, intrygujące i dynamiczne zwroty akcji, ani kompletnie odjechane (czy aby na pewno niemożliwe?) rozwiązanie zagadki. Zawiniło coś zupełnie innego.

Zacznijmy od tego, że Przemysław Piotrowski miał pecha. Po jego książkę sięgnęłam tuż po lekturze Cieniorytu Piskorskiego – ten nawet jeśli coś zaplątał, to czytało się to z ogromną przyjemnością. Dlatego ze zdwojoną siłą dostrzegałam wszelkie mankamenty pojawiające się w Kodzie Himmlera, tak wyraźnie nie pozwalające zapomnieć podczas lektury o tym, że jest to powieść debiutancka. Bez względu więc na to jakie pochwały blogosfera kieruje w stronę pisarza – sporo jeszcze pracy przed nim i wiele jeszcze upłynie wody zanim wypracuje on sobie warsztat i styl na wysokim poziomie. Mam więc nadzieję, że Piotrowski nie osiądzie na laurach – bo to materiał na świetnego pisarza. Poza tym pomysły ma rewelacyjne, więc szkoda, żeby nie ujrzały światła dziennego – byleby zostały dobrze spisane.

kodhimmlera

Partie tekstu w których autor ewidentnie dosiada swojego konika – opisujące historię, tajny plan mający oczywiście spełnić sny o potędze i wciągające czytelnika w intrygę – są warsztatowo najlepsze. Zdarzają się tutaj drobne potknięcia np.  akcja powieści rozgrywa się od marca do maja, ale w opisie autor zahacza nawet o październikowy wieczór.  W pewnym momencie myślałam, że coś mi umknęło zgubiłam konspekt retrospekcji, ale jednak nie. Takie rzeczy się jednak zdarzają i to akurat żadna tragedia, tylko test na czujność czytelnika. To co wypadło naprawdę kiepsko to postacie – płaskie  i nijakie. Piotrowski nie potrafił tchnąć w nie życia. Nie miał szans dokonać tego tworząc masakrycznie nienaturalne dialogi (sic!). Sztuczny efekt dawało także ciągłe zwracanie się do siebie per Kasiu i per Tomku kochanków. Zresztą cały ten romans wydaje się nie na miejscu, podobnie jak podryw w bibliotece: supersamiec nagle zachowuje się jak spłoszona pensjonariuszka. Kompletnie niepotrzebny wątek, nie wnoszący do fabuły niczego, wywołujący tylko irytację, nie pasuje do klimatu książki. Moim zdaniem było to zbędne i rozcieńczyło tylko tekst. Całe szczęście, że w porę Piotrowski z tym wątkiem odpuścił ograniczając relację tej dwójki do tego, że ona wrzeszczy z przerażenia, a on zawsze obroni „swoją kobietę”. W innym wypadku popełniłby ten sam błąd co Łoniewska w Szóstym. Pisarka zamierzała napisać kryminał z elementami romansu, a  wyszedł jej romans z elementami kryminału. Przy każdej możliwej okazji przypominała nam także, że bohaterka ma blond włosy i zielone czy, a bohater jest super zbudowany. I oboje piękni, że aż strach. To również brzmi niebezpiecznie znajomo prawda?

kodhimmlera1

Jak pisałam już wcześniej, tekst zmierza w przewidywalnym kierunku, łatwo odgadnąć także, kto przeżyje, kogo pisarz ewentualnie poświęci, żeby nie można było mu zarzucić, że giną tylko „Ci źli”. Mimo tego, powieść ciekawi i nie traci na atrakcyjności. Trudno było jednak przywiązać się do którejkolwiek z kartonowych postaci i jej kibicować. Adonis, playboy Tomasz jest dobrze zbudowany, działa na kobiety jak magnes i do tego posiada legendarne superprzyrodzenie. Kasia jest naturalnie urodziwa, ma świetne cycki, co łatwo stwierdzić bo nie nosi stanika, i ma czerwone, seksowne oprawki do okularów. Autor nazbyt często nam o tych kilku kwestiach przypomina i niestety nie działa to na korzyść postaci – brakuje im po prostu osobowości. Zawiódł także zasób słownictwa. Np. w prawie każdej scenie, w której pojawia się Kasia lub bohater o niej myśli, potykamy się epitet „młoda bibliotekarka” – odmieniony na każdy możliwy sposób. Użycie najprostszego zaimka byłoby dla tekstu korzystniejsze. Tego typu uchybienia – w moim odczuciu – świadczą o tym, że autor nie spędził nad doszlifowaniem powieści tyle czasu, ile powinien.

JAKI TO KOD?

Czego by nie pisać, to debiut jednak nie najgorszy. Jeśli autor nie spocznie na laurach i weźmie sobie do serca pojawiające się gdzieniegdzie głosy krytyki, ma szansę w przyszłości zawojować rynek nieszablonowymi pomysłami. Pokazał bowiem, że ma odwagę wprowadzać takowe w życie. Nie mogę pominąć jeszcze jednej ważnej sprawy: okładka. Dariusz Kocurek po raz kolejny trafia ilustracją w sedno – odpowiednio przyprawiona zapowiedzią przemocy i zagrożenia, zatrzymuje wzrok potencjalnego kupca i „czytacza”.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podajcie za Atramentowym Królikiem.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com