Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Mono no aware i kot

Nie wiedziałam, czego mam się po tej książce spodziewać. Określenia takie jak „literacki fenomen” i „powieść-medytacja” obiecywały wiele, ale nauczona doświadczeniem nie za bardzo im ufałam. Tym razem okazały się jednak mniej przesadzone niż to zazwyczaj bywa. Kot, który spadł z nieba, to nieszablonowa i wartościowa lektura, która z jednej strony przybliża nam japońskie mono no aware, z drugiej porusza tematy bliskie sercu każdego człowieka: przemijanie, stratę i miłość.

Zdaniem pewnej pani fotograf każdy miłośnik kotów uznaje swoje własne zwierzę za najpiękniejsze i podobno świata poza nim nie widzi. Ona sama również uwielbiała koty, ale od czasu, kiedy zrozumiała tę zależność, fotografowała już tylko koty bezpańskie, niekochane przez nikogo i zaniedbane.

Powszechnie wiadomo, że Japończycy mają szczególny stosunek do kotów. W ich kulturze kot to m.in. symbol szczęścia, to oni zakładali pierwsze kocie kawiarnie i to w Japonii znajduje się niezwykła wyspa – Aosihma – zamieszkała głównie przez koty (na jednego mieszkańca przypada aż sześć futrzaków). Nie jest prawdą jednak, że każdy Japończyk za mruczkami przepada. Ludzie są różni i mają różnorodne upodobania, niezależne od długości i szerokości geograficznej na której przyszło im żyć. Nie powinno więc nikogo dziwić, że bohater Kota, który spadł z nieba, nie pałał miłością do miauczących czworonogów. Nadmierna czułość z jaką miłośnicy tych zwierząt traktowali swoich pupili wręcz go gorszyła, posądzał ich nawet o zaprzedanie im duszy. Podobnie dla jego żony – co prawda potrafiła nawiązać więź z każdym żywym stworzeniem (oprócz kaczek, których nie znosiła) – koty nie miały jakiegoś szczególnego znaczenia. Los lubi jednak płatać figle. Ich stosunek do mruczków miał się bowiem diametralnie zmienić, od momentu w którym w ich spokojne życie wkroczyła delikatna i płocha Chibi. Mimo iż tytuł może to sugerować, nie pojawia się nagle jak grom z jasnego nieba. Przygarnięta przez sąsiadów kotka, powolutku wkraczała w monotonne życie naszych bohaterów, z czasem stając się wyczekiwanym gościem, towarzyszem zabaw, a poniekąd także członkiem ich – do tej pory – dwuosobowej rodziny. Oprócz radości, obecność Chibi przynosi z sobą także smutek, najbardziej bowiem z życiu boli utrata tego, co się kocha…

Uważam, że trzydzieści parę lat to okrutny wiek. Dopiero teraz widzę, że dotąd beztrosko spędzałem czas, zupełnie nieświadomy tego, że w każdej chwili mogę zostać wciągnięty w wir trudności, z którego nie zdołam się wyplątać.

Akcja – chociaż to zdecydowanie zbyt wielkie słowo – powieści rozgrywa się na niewielkiej przestrzeni. Nasi bohaterowie wynajmują domek gościnny, umiejscowiony na obrzeżach pięknej posiadłości, zarządzanej przez parę staruszków. Na uwagę głównie zasługuje tutaj przede wszystkim pełen nieuchwytnej magii ogród. Dopiero obecność kotki sprawia, że bohaterowie stają się wrażliwi na jego urok i życie, które niezmordowanie się w nim toczy. Dostrzegają drobiazgi, które wcześniej nie były dla nich istotne, zatapiają się powoli w jego rytmie. Tak jakby otwierając się na Chibi zmienili perspektywę i zaczęli spoglądać na świat jej oczami.

Skąd się bierze to pragnienie serca, by stanąć w miejscu, w którym spoczywa ciało zmarłego? Może to chęć, by – gdy już upewnimy się, że ten, kogo utraciliśmy, był nam drogi i nikt nam go nie zastąpi – połączyć się z nim w innym wymiarze.

Kot, który spadł z nieba, to nie tylko tocząca się w cieniu wielkiej historii opowieść o przyjaźni i o drobnych zmianach, które przewracają świat do góry nogami, ale przede wszystkim traktat o przemijaniu. W powieści niejednokrotnie powraca temat straty, żałoby, śmierci i fatum, wzorem Machiavllego, porównanego do wezbranej rzeki, która prędzej czy później wystąpi z koryta siejąc zniszczenie. Bohaterom towarzyszy także przekonanie, że szczęście nie jest nikomu dane na zawsze i niestety, mimo iż nasze serca zapuszczają w jakimś miejscu korzenie, czasami jesteśmy zmuszeni je opuścić. Bo chociaż świat próbuje usilnie trwać, to tak naprawdę wciąż przemija…

Ponad nami księżyc w pełni oświetlał całą długość pokoju przez szklany sufit, którego szczeliny przypominały splot bambusowego parawanu. Jego promienie płynęły ponad nami niczym mleczny, szeroki strumień.

Gdybym miała opisać tę mini-powieść jednym słowem, brzmiałoby ono: cisza. Bez względu na to, co dzieje się w życiu głównych bohaterów mam wrażenie, że ich świat spowija bezgłośna harmonia. Ogromnym atutem tej historii jest także jej prostota oraz zawarty w niej spokój. To one głównie składają się na jej intymność. Dzięki nim odnosimy wrażenie, że znamy bohaterów od zawsze i, że są nam bardzo bliscy. Czasami  tylko tyle – albo aż tyle – wystarczy, by przemówić do czytelnika na wielu poziomach. Nie potrzebne są do tego gwałtowne przemiany, nagłe zwroty akcji i karkołomne intrygi, ale nostalgia i pokorna zgoda na to co nieuniknione. Dzieło Takashi Hiraide, ukazuje jego ogromną wrażliwość na szczegół, autor z wdziękiem maluje przed oczami czytelnika kunsztowne obrazy, a my za każdym razem, gdy na nie zerkniemy dostrzegamy w nich coś nowego. Poetyckość Kota, który spadł z nieba czyni z książki nie tylko pretekst do spojrzenia w głąb siebie i zarazem spojrzenia na siebie w szerszym kontekście, ale także czyni z niej prawdziwą perełkę na tle bestsellerów królujących obecnie na półkach księgarń.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com