Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kot w mózgu

Już sam tytuł filmu powoduje, że mózg staje w poprzek i próbuje uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie ulegajcie mu jednak. Kot w mózgu, to taki przystanek na drodze każdego horroroluba, na którym musi on trochę posiedzieć, by móc się prawdziwym horrorolubem nazywać. Ów obraz wyreżyserował (a przy okazji osobiście zagrał w nim główną rolę – czyli siebie) Lucio Fulci, okrzyknięty „ojcem chrzestnym gore”. Chociaż pracował nieprzerwanie od lat pięćdziesiątych, przełom w jego karierze nastąpił dopiero w 1979 roku, gdy nakręcił pamiętne Zombie pożeracze mięsa. Od drugiej połowy lat osiemdziesiątych niestety twórczość Fulciego staczała się po równi pochyłej. Omawiany film to jedna z jego ostatnich produkcji, które – nie ma co ukrywać – należały do najgorszych w całym, pokaźnym dorobku (ponad pięćdziesiąt filmów).

Powyższymi informacjami dzielę się z wami nie bez powodu. Jak już zauważyliście, widowisko zafundowane nam przez Włocha, do genialnych nie należy. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tutaj do czynienia z produkcją na swój specyficzny sposób intrygującą i wyjątkową.

Tytułowy „kot w głowie” to zaburzenie psychiczne na które cierpi główny bohater. Jako znany i powszechnie ceniony reżyser (!) filmów grozy (!) przestaje panować nad swoim życiem, w którym zaczynają dominować przerażające wizje. Kręcąc wciąż sceny nasycone przemocą, brutalnością i perwersją, sprowadził swój umysł na skraj przepaści: ciągła potrzeba szokowania i przekraczania granic odcisnęły na nim piętno. Okrutnie zmęczony materią w której „rzeźbi” nie potrafi oddzielić tego, co rzeczywiste, od tego co zostało przez niego wymyślone. Byle błahostki w otoczeniu stają się dla jego umysłu bodźcami do odtwarzania wynaturzonych scen. Napady utrudniają mu oczywiście normalne funkcjonowanie: bo niby jak po nakręceniu filmu o kanibalu mógłby zjeść ze smakiem tatar w restauracji, jak nie rzucić się do walki z siekierą, gdy z zza okna dobiera warkot piły łańcuchowej? Pokrótce, jak to mawiają: kot mu rozum wychlapał. Wyczerpany, na skraju szaleństwa postanawia udać się do psychiatry. Niestety, trafia na psychopatę-mordercę, który pragnie jego chorobę wykorzystać do własnych, podłych celów: da upust swoim bestialskim tendencjom, a winę zrzuci na niepoczytalnego reżysera horrorów.

Główna oś fabularna jest dosyć przewidywalna i słabo rozwinięta. Nikt nie każe widzowi zastanawiać się czy brutalnych mordów dokonuje nieświadomy tego Lucio, czy podejrzanie zachowujący się lekarz  – to wiadomo od samego początku. Oglądający ma skupić się na czymś innym, a mianowicie na tym, co stanowi najważniejszy w twórczości Włocha element: gore (efekty specjalne lata świetności mają już co prawda za sobą, przy odrobinie wrażliwości mogą jednak nadal wywołać niesmak i zaskoczyć widza kreatywnością). Przedsmak tego co nas czeka podczas seansu dostajemy już na początku, gdy widzimy kota z ogromną zachłannością pożerającego mózg. Następnie – od razu, bez zbędnych wstępów – naszym oczom ukazuje się elegancki kanibal podczas posiłku, który wnętrznościami poćwiartowanej i przemielonej kobiety karmi świnie. Film stanowi widowisko składające się z takich właśnie pozlepianych (kolejność nie jest w sumie istotna) scen epatujących przemocą. Właściwie to mamy tutaj do czynienia z osobliwą antologią scen grozy Lucia Fulci, a główny motyw filmu stanowi tylko pretekst do zaaplikowania nam sporej dawki makabry. Trzeba przyznać, że nie oszczędzono nam niczego, oglądamy więc: tortury, poniżenie, ból, sadyzm, kanibalizm, nazistów, ćwiartowanie, mordy, odcinanie głów dzieciom, wypływające oczy, miażdżone twarze, gnijące zwłoki itd. Z czasem niestety  tego wszystkiego jest za dużo i zaczyna dopadać nas znużenie, dodatkowo spotęgowane wszechobecnym kiczem i przesadą.

Kot w mózgu, produkcja pełna dźwięków i cieni, miejscami rysuje się przed nami jako zabawna gra dziwaka i szaleńca, który  wpadł we własne sidła. Możliwe, że w ten sposób Fulci chciał powiedzieć fanom: „wypaliłem się”, „dotarłem do własnych granic”. To całkiem prawdopodobne, gdy weźmiemy pod uwagę, że sceny, z których zmontował film stanowią kompilację obrazów z jego innych filmów. Trudno nie dostrzec więc w całościowym kształcie tej odgrzewanej pizzy autoironicznego wydźwięku. Z drugiej jednak strony cytowanie samego siebie postawił na równi z cytowaniem innych Wielkich, np. Hitchcocka i jego słynnej sceny prysznicowej. Także zakończenie, nie zamyka ostatecznie historii reżysera, sugeruje raczej, że mimo wyraźniej przerwy na odpoczynek w towarzystwie przepięknej, młodej „asystentki”, nie powiedział on jeszcze ostatniego słowa.

Za sprawą tego pokręconego horroru, podkreślona czarnym humorem i groteską, magia brutalnego kina wkroczyła bezceremonialnie do rzeczywistości. Krwawa i obrzydliwa zdaje się nie mieć końca. Mimo, że podczas oglądania lasuje nam się mózg, to specyficznie przerysowany klimat i absurdalna atmosfera powodują, że nie potrafimy się oderwać i chcemy obejrzeć ten film do końca. W porównaniu z przesyconymi komputerowymi efektami współczesnymi produkcjami, które niewiele pozostawiają wyobraźni, nawet taki maleńki krok w niezbyt odległą przeszłość stanowi widać ciekawą odmianę.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com