Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kot(d) Syjonu

Mam nieodparte wrażenie, że czegokolwiek nie napisałabym o tej książce, to będzie to za mało. W rękach trzymam bowiem kawał naprawdę intrygującej historii, na dokładkę opowiedzianej w świetny sposób. Jej autor – co tu ukrywać – po prostu miał dobry pomysł i potrafił przelać go na papier.

Głównym bohaterem Kota Syjonu jest Bialas, detektyw mieszkający w dosyć parszywej dzielnicy. Nie da się zaprzeczyć temu, że doskonale do takiego właśnie miejsca pasuje: jeździ samochodem, któremu marzy się już od wielu lat emerytura na złomowisku, zapomniał dawno czym są dobre maniery, zakupy robi na krechę i spożywa zdecydowanie za dużo alkoholu, rozpaczliwie próbując zapić każdy, najmniejszy element rzeczywistości. Przetrwał dlatego, że schronił się w obskurnych, brudnych i skąpanych w kłębach dymu realiach zapomnianej przez Boga i ludzi kamienicy. Zżerany od lat wspomnieniem tragedii z przeszłości przesiąkł w końcu, niepodzielnie panującą wokoło rezygnacją. Niczego nie oczekuje, niczego nie może stracić – osiągnął swoją małą, dającą poczucie bezpieczeństwa, cyniczną stabilizację. Zgęstniałą wokół niego atmosferę beznadziei rozładowuje głównie ironią – to jego oręż w nierównej walce, jaką toczy z kłębiącymi się w nim emocjami.kotsyjonu3

W chwilach trzeźwości dostaje (kiepskie bo kiepskie, ale zawsze) zlecenia, dzięki którym zarabia na swoją nędzną egzystencję. Taki porządek rzeczy ma zostać jednak nagle zakłócony, gdyż wokół jego osoby zaczną kotłować się podejrzane osoby i sytuacje. Na początek, pewna ekscentryczna hrabina Chattearstone, ubzdura sobie, że to właśnie on ma znaleźć dla niej kota. I nie, wcale nie zaginął gdzieś jej kochany mruczuś – ona po prostu chce mieć kota i Bialas ma znaleźć takiego, który będzie do niej pasował! Nasz zgorzkniały detektyw stwierdza, że są jakieś granice, nawet dla kogoś, kto wiedzie tak parszywe życie jak on i nie chce zajmować się tą śmieszną sprawą. Niepokoi go jednak fakt, że tajemnicza hrabina zadała sobie zdecydowanie zbyt wiele trudu by go odnaleźć (wynajęła do tego celu wcześniej innych detektywów) i ewidentnie coś przed nim ukrywa. Poza tym, każde inne przyjęte przez niego zlecenie niebezpiecznie zbliża go do odkrycia czym, to „coś” jest, tak jakby działaniami Bialasa kierowała jakaś niewidzialna ręka, popychająca go nieustannie w stronę wiekowej arystokratki.

Trzeba przyznać, że Wlazło skonstruował ciekawą fabułę, zgrabnie łącząc ze sobą wątki i plotąc z nich pajęczynę misternych intryg. Tekst stale pobudza ciekawość czytelnika, serwując mu kolejne zagadki i – co ważne – zachowując logiczną całość. Budowa powieści przypominała mi matrioszkę: gdy poznajemy odpowiedź na jedno pytanie, rodzi ono następną zagadkę do rozwiązania. To sprawia, że w Kocie Syjonu cały czas coś się dzieje, chociaż o zawrotnym tempie akcji nie ma tutaj mowy. Pisarz nieustannie mruga do czytelnika bawiąc się konwencją. Bialas będąc permanentnie nachlany myśli bardzo klarownie, świetnie wszystko kojarzy, potrafi nawet bez problemu dogonić przestępcę i zdrowo przyłożyć niejednemu osiłkowi. Ma także gołębie serce: nie zawsze przyjmuje wynagrodzenie, bo innym jest gorzej niż jemu, opiekuje się ośmioletnim dzieckiem sąsiada i funduje operacje plastyczne zaginionym szantażystkom. Również motyw związany z przodkami Bialasa – ma polskie korzenie – został przez autora ukazany w nietypowy sposób: bohatera ten kraj właściwie nie interesuje. Mimo, że ojciec sporo mu opowiadał i uczył go języka, nie sprawił, że chłopak stał się na odległość zagorzałym patriotą. Niezmiernie cieszy mnie, że Bialas jest wolny od wzdychania z tęsknotą za – w jego wypadku – obczyzną, taka postawa jest według mnie bardzo wiarygodna. Brak przesady w tej kwestii sprawił, że symboliczny akcent związany z pewnym polskim drapieżnikiem naprawdę miał sens i trafił do czytelnika.

Kot syjonu

Niestety Wydawnictwo Bullet Books przesadziło z obietnicą zawartą w blurbie: nie odnalazłam w tekście elementów charakterystycznych dla stylu noir. Owszem bohater jest poharatany i chropowaty, a wnętrze jego mieszkania przypomina śmierdzącą spelunę – to jednak zdecydowanie za mało. Nie całe miejsce akcji – walijska wyspa Anglesey – cuchnie przetrawionym alkoholem i przepalonym tłuszczem z kebaba. Świat przedstawiony został zbudowany raczej na zasadzie kontrastu: Bialas i jego nora kontra panujące wokół lato i pełna przepychu willa hrabiny.  Jest więc tutaj zbyt słonecznie i świetliście byśmy poczuli, że zanurzamy się w bezkresnym mroku. Zabrakło mi także obecności femme fatale. Hrabina Chattearstone nie za bardzo pasowała mi do tej roli, nawet w ramach gry autora z wyznacznikami gatunkowymi. O trupach również raczej możemy zapomnieć. Tak naprawdę odnajdujemy tutaj tylko jednego – ten konkretny chowa się w szafie detektywa – reszta bowiem to tylko dzieło przypadku. Na szczęście książkę czytało mi się na tyle dobrze, że nieszczególnie brakowało mi tutaj obiecanego noir. Pomijając wpadkę z blurbem, wydawnictwu należą się brawa za rewelacyjnie korespondującą z treścią, hipnotyzującą okładkę.

Nie twierdzę, że powieść pozbawiona jest potknięć i niedociągnięć. Momentami nie za bardzo wiedziałam, gdzie znajduje się bohater i o czym/kim aktualnie myśli – płynność przejść w kilku miejscach znacząco więc kulała. Na dokładkę rozwleczone zakończenie zdecydowanie mnie znużyło. Zdaję sobie sprawę z tego, że jego forma wynikała z potrzeby wyjaśnienia wszystkich zagadkowych wątków w powieści – a tych było naprawdę sporo. Nie tłumaczy to jednak boleśnie odczuwalnego w końcowych partiach braku „iskry”, która utrzymałaby ciekawość czytelnika na takim samym poziomie, jak reszta książki. Na szczęścia epilog tchnął na nowo życie w tekst, zacierając nieco te niemiłe wrażanie.

Ogromna szkoda, że książka przeszła bez większego echa. Mimo kilku potknięć i dowcipu Bialasa, który miejscami wydawał się nieco wymuszony, książkę czyta się naprawdę dobrze. Zawdzięczamy to osobowości bohatera, którego mimo wszystko nie da się nie lubić i sprytnie uknutej intrydze. Autor lekko operuje słowem i potrafi zaciekawić, tym co ma do powiedzenia. Dojrzały warsztat to ewidentnie efekt późnego debiutu Wlazło, który jako dziennikarz zdążył już „stępić” niejedno pióro i na pewno kilkukrotnie zapoznać się z twórczością Chandlera.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com