Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Martwa strefa

Jeśli nie macie nigdy dosyć quasi-średniowiecznego „fantasy drogi”, w którym drużyna dzielnych wojów zostaje wysłana w nieznane by wykonać misję niemożliwą, to debiut powieściowy Jacka Łukawskiego pt. Krew i stal jest książką dla was. W pierwszej części cyklu Kraina Martwej Ziemi odnajdziecie bowiem piętrową intrygę, tajemniczy miecz Orhekryst (!), magię, liczne przygody, mnóstwo potyczek i całą masę złowrogich istot.

Nasza czytelnicza przygoda zaczyna się w momencie, gdy drużynnik Arthorn, wierny sługa umierającego króla, wyrusza by wykonać rozkaz namiestnika Garharda. Jego zadanie polega na przywróceniu królestwu Wondettelu czegoś, co zostało ukryte w zapomnianym  klasztorze u podnóża Smoczych Gór. Szkopuł w tym, że terytorium to zostało spowite przez Martwicę: utrzymujący się od 150 lat NIEWIDZIALNY efekt zderzenia się dwóch potężnych zaklęć. Ktokolwiek jej dotknie, natychmiast umiera, dlatego też stanowi ona – póki co – „naturalną” granicę królestwa i z wiadomych powodów nikt nie chce zapuszczać się w jej pobliże. Czar zaczyna jednak powoli ustępować i magiczna ściana miejscami pęka. Do klasztoru można przedostać się więc odnajdując bezpieczną ścieżkę. Przedzierający się przez nieznane oddział żołnierzy prowadzony przez Arthorna, będzie musiał zmierzyć się nie tylko z lękiem przed dotykiem niewidzialnej śmierci, ale także z innymi przeciwnościami.  Po drugiej stronie będą bowiem czekały na naszych śmiałków smoki, wiły, powrotniki, czarty i utopce, a także inni ludzie, którzy w zanikającej Martwicy również szukają magicznego artefaktu. Co gorsza w szeregi drużyny dostanie się zdrajca, który nie cofnie się przed niczym by osiągnąć swój cel.

Jacek Łukawski postawił na szczerość. Nawet przez sekundę nie próbuje nas przekonywać, że napisał dzieło oryginalne, wyjątkowe i niepowtarzalne. Zamiast tego często sygnalizuje, że w Krwi i stali podjął próbę wytyczenia własnej ścieżki w wydeptanym już we wszystkie strony trakcie high fantasy i heroicfantasy. Robi to na dwa sposoby: wypełniając dobrze znane schematy kilkoma własnymi pomysłami i otwarcie nawiązując do klasyki. Jego odniesienia do dzieł mistrzów nie są na szczęście śmiertelnie poważne, przypominają raczej szelmowskie puszczanie oka do wprawionego w „bojach” czytelnika. I chociaż nie mają tak naprawdę większego wpływu na fabułę, to dodają jej smaczku. Np. mamy tutaj chłopca, który bredzi coś o pierścieniu, który należy zniszczyć, głównego bohatera Arthorna, którego imię, przypomina nam o Aragornie i miecz Orhekryst, którego trudno nie skojarzyć z mieczem Orkristem. Warto wspomnieć, że konstrukcja powieści nawiązuje do legend arturiańskich, w które dla nadania jej swojskości, autor wplótł postacie ze słowiańskiego bestiariusza. Nie są to elementy dominujące lecz tylko miłe urozmaicenie, budujące miejscami nieco mroczniejszy klimat. Jak na mój gust jest ich jednak zdecydowanie za mało.

Chociaż bohaterowie nie wypadają zbytnio przekonująco, bo trudno się tutaj do kogoś przywiązać, a uniwersum aż prosi się o to, by je lepiej rozbudować, to pod względem warsztatu trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z debiutem. Godna pochwały pisarska rzetelność objawia się przede wszystkim w warstwie językowej. Język stylizowany na średniowieczną polszczyznę ulega bowiem drobnym modyfikacjom zależnie od tego do jakiej krainy trafiają nasi bohaterowie. Zresztą autor zadbał także o to, by kolejne napotkane ludy różniły się między sobą stopniem rozwoju i zwyczajami. Przykładem mogą być ludy Dao i Dosel, z których pierwsze przypominają Mongołów, a drugie Otomanów. Styl Łukawskiego cechuje plastyczność, dbałość o szczegóły i wiarygodność. Docenić należy fakt, że swoich bohaterów starał się wykreować na ludzi z krwi i kości. Ich rany nie goją się więc na pstryknięcie palców, mają potrzeby fizjologiczne, a ich czas wypełniają głównie różne codzienne czynności. Poza tym nie są ukazani jako superbohaterowie, którzy pokonują każdego wroga, zawsze celnie trafiają i są nieomylnymi geniuszami. Warto wspomnieć o tym, że autor, który z zawodu jest grafikiem, niejednokrotnie podczas pisania wizualizuje sobie sceny, szkicując je na kartce papieru. Dzięki temu zabiegowi unika błędów, a opisywane przez niego sytuacje są realne. Odniosłam jednak wrażenie, że autor tak bardzo skupił się na autentyczności działań bohaterów, detalach językowych i militarnej stronie powieści, że niestety zabrakło mu uwagi dla innych jej warstw…

Ze względu na to, że pomysł się nieco autorowi rozrósł, postanowił historię o Martwej Ziemi zamknąć w trzech tomach. Bez pośpiechu więc odkrywa przed nami kolejne elementy  układanki i powolutku zdradza sekrety krain. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony bowiem tempo powieści utrzymuje się na w miarę równomiernym poziomie, z drugiej cierpi na tym dziurawe uniwersum, którego potencjał nie zostaje w pełni wykorzystany. Póki co, losy bohaterów nie zaciekawiły mnie na tyle, żebym chciała poznać dalsze przygody Arthorna. Po następne tomy nie mam więc zamiaru niestety sięgnąć. Według mnie Krew i stal nie wyróżnia się na tle innych rozrywkowych fantasy czytadeł, jeśli więc przypadnie komuś do gustu, to głównie wiernym fanom gatunku.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com