Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #61 Szczęki po włosku

Dziś będzie krótko, bo naprawę nie ma się nad czym rozwodzić. Ostatni rekin (L’Ultimo squalo znany też jako Great White albo The Last Shark) z 1981 roku w reżyserii Enzo G. Castellari, jest do tego stopnia „inspirowany” kultowymi Szczękami, że w Hiszpanii reklamowano go jako ich trzecią część. Oczywiście Universal Studios zablokowało dystrybucję tego tytułu z powodu rażących podobieństw i firma zajmująca się dystrybucją Ostatniego rekina w USA zbankrutowała. Możecie się oczywiście zastanowić po co komu takie akcje? Nie będzie jednak żadnym odkryciem jeśli napiszę, że zawsze wszystko rozbija się o pieniądze. W latach osiemdziesiątych włoskie kino przechodziło kryzys. Dotychczasowe pomysły, style i gatunki się już wyczerpały. Rozwiązaniem problemów okazało się tworzenie lokalnych imitacji zagranicznych hitów. Nie były to oczywiście dzieła najwyższych lotów, ale niski koszt ich produkcji i popularność tematu dawały możliwość utrzymania się na powierzchni i oddalały, przynajmniej na jakiś czas, widmo bankructwa.

Fabularnie nic was więc w Ostatnim rekinie nie zaskoczy. Film otwiera przydługawa sekwencja z surferem, który wygina się na desce, moczy tyłek w wodzie, wygina się w prawo, wygina się w lewo, moczy tyłek w wodzie, a następnie znów się wygina itd. Czas trwania tego wstępu skutecznie i szybko zabija ledwo kiełkujące napięcie. Po paru minutach oglądania tych wygibasów, jesteśmy tym już totalnie znudzeni i nie możemy się doczekać, aż rekin w końcu się nad nami ulituje i pożre faceta na desce. Kiedy to wreszcie następuje, akcja na szczęście rusza dalej, ale bynajmniej nie z kopyta. Cały film wypełniają bowiem rozciągnięte do maksimum sceny, w których absolutnie nic się nie dzieje. Do rzeczy jednak. Gdy po windsurferze zostaje tylko nadgryziona deska, a miejscowy rybak (a zarazem wytrawny znawca rekinów) znajduje na dokładkę czyjąś odgryzioną rękę to do włodarzy dociera, że coś jest na rzeczy i wypadałoby zamknąć plażę. Niestety pech chce, że w naszej malowniczej, nadmorskiej miejscowości  – film kręcono na Malcie i w Savannah w stanie Georgia – mają się odbyć regaty, a burmistrz (w tej roli Joshua Sinclair) liczy na reelekcję. Sami rozumiecie: nie można odwołać tak ważnej imprezy i stracić wyborców, tylko dlatego, że w wodzie kręci się ludojad.

Znalazło się oczywiście kilku śmiałków, którzy próbowali rekina zabić na własną rękę. Strzelali do niego – ale najwyraźniej to kuloodporny okaz, a nawet próbowali przeciąć go śrubą, co również nie zrobiło na nim wrażenia. Także nasz burmistrz postanowił na niego zapolować uzbrojony w blok wołowiny i helikopter (przekomiczna scena, naprawdę warto zobaczyć). W odpowiedzi na te ataki nasza bestia m.in. zjada helikopter i podgryza córkę głównego bohatera, czyli Petera Bentona (w tej roli niezapomniany James Franciscus). I to właśnie on stoczy ostateczną walkę z rekinem na platformie, którą ten wściekle oderwie i odholuje od brzegu. Peter w akcie desperacji będzie bił rekina deską, a że to raczej kiepski i mało efektywny pomysł, z pomocą „przypłyną” mu zwłoki nurka oblepione C4 (WTF?). Jaki będzie los rekina, nie trudno się domyślić: tak samo kończą wszystkie ludojady w tego typu produkcjach.

Co do samego rekina, to wiadomo: budżet – a raczej jego brak –  zrobił swoje. Kukła „grająca” ludojada jest nieprzyzwoicie wręcz tandetna. Reżyser w ogóle tym nie zrażony wpycha ją jednak do każdej możliwej sceny. W efekcie mamy niezły ubaw, gdy rekin, a raczej jego głowa, wyskakuje na powierzchnię niczym boja, przypominając przy tym ogromną zabawkę. Zdecydowanie groźniej i bardziej przekonująco wypadają żywe rekiny w podwodnych ujęciach. Niestety te są bardzo niewyraźne, przez co więcej się domyślamy niż widzimy. Jeśli chodzi o aktorstwo jest przeciętnie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa: włoska obsada filmów klasy B dała radę. Jedynym który wyróżnia się tutaj na minus to Ron Hamer, który wcielił się dosyć nieudolnie w kiepską podróbę wilka morskiego Quinta (z pierwszych Szczęk). Niektóre postacie są po prostu niepodrabialne. 

Ostatni rekin to kolejny film w którym powtarzana jest bzdurna teoria, że rzekomo rekin, który zasmakuje ludzkiego mięsa, nie zje już niczego innego i dostaje na jego punkcie obsesji. Poza tym atakuje ludzi celowo, jakby miał jakieś poczucie misji i uwziął się na nas do tego stopnia, że potrafi zjeść helikopter, odrywać drewnianą konstrukcję od brzegu, a nawet potrafi zamknąć nurka w jaskini, zagradzając wyjście z niej głazami. O tym, jak szkodliwe są produkcje szerzące taką fałszywą propagandę pisałam już wielokrotnie. Powtórzę więc dziś tylko jedno: to człowiek pcha się tam, gdzie nie powinien i przestańmy się przeceniać – wcale nie jesteśmy smaczni!

Ostatni rekin nie jest zbytnio wyszukanym filmem. Luki w fabule, bezsensowne przeciągnie sekwencji, pozbawiają go napięcia oraz dramatyzmu. Tym bardziej zaskakujące jest to, że mimo licznych wad (i jak się już człowiek przyzwyczai do wolnego rytmu) na tle 3 i 4 części Szczęk wypada naprawdę przyzwoicie! Jeśli macie, więc wolne półtorej godziny, obejrzyjcie go sobie jako ciekawostkę.  Oczywiście to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy oglądają wszystko w czym pojawiają się rekiny i tych którzy uwielbiają się katować włoskimi „makaronami”.

Film dla każdego kto:

– ma ochotę obejrzeć włoską podróbę Szczęk, która okazała się i tak lepsza od ich trzeciej i czwartej części (po klapie tych dwóch filmów Studio powinno Włochów przeprosić za wytoczony im proces);
– lubi wąsy, naprawdę dużo wąsów;
– nie ma ochoty mordować, gdy słyszy nieudolnie podrabiany akcent;
– potrafi się wyłączyć na fatalną śnieżkę dźwiękową;
– lubi końcowe wybuchy;
– lubi deus ex machina uzbrojone w C4;
– tak jak ja zamarzył właśnie o wakacjach na południu.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com