Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Zamiast światełka w tunelu, tylko wyrzut sumienia

Linia życia (Flatliners) z 1990 roku przez wielu uważana jest za kultową. Sama oglądałam ją swego czasu z niekłamaną przyjemnością. Wczoraj wybrałam się więc do kina na remake, ale niestety ku mojemu zaskoczeniu, seans był mało atrakcyjny, zwłaszcza dla tych którzy widzieli oryginał. Nowsza wersja okazała się filmem płaskim, prostym i niewymagającym, czyli idealnie wpasowującym się w obecny horrorowy (bo w tę stronę skręcili tym razem twórcy) trend.

Dla tych którzy nie wiedzą o czym była/jest Linia życia, krótkie wprowadzenie. Grupa studentów medycyny postanawia przeprowadzić kontrowersyjny i niebezpieczny eksperyment. Wybraniec pozwala wprowadzić się w stan śmierci klinicznej i po paru minutach koledzy przywracają go życia. Efekty okazują się zaskakujące. Mózg delikwenta zaczyna pracować na przyśpieszonych obrotach, jest w stanie zapamiętać i przypomnieć sobie absolutnie wszystko. Poprawia się także wydajność całego organizmu, ni z tego ni z owego, jedna z bohaterek – Courtney – całą noc piecze chleb, po czym przebiega 19 km. Niestety eksperyment przynosi także nieprzyjemne konsekwencje: halucynacje, które z czasem stają się niebezpiecznie namacalne. Bohaterowie zaczynają nawet podejrzewać, że igrając ze śmiercią wpuścili „coś” do swojej rzeczywistości.

Początkowo wydaje nam się, że film będzie jednak o czymś. W ciągu ostatnich dwudziestu siedmiu lat nauka ruszyła ostro do przodu. O budowie mózgu i śmierci klinicznej wiemy o wiele więcej niż w latach dziewięćdziesiątych. Liczyłam więc trochę na medyczno-filozoficzne rozważania, burzę mózgów i starcie się sceptyków z wierzącymi. Szybciutko okazało się jednak, że bohaterowie mają gdzieś sam eksperyment, dla nich liczą się tylko efekty uboczne, które pomogą im bez wysiłku skończyć studia medyczne oraz imprezowanie. Napompowani adrenaliną, tuż po zmartwychwstaniu zdają się w ogóle nie pamiętać, dlaczego w ogóle dali się zabić. Ledwie co (i to bodajże raz) łaskawie zerkają na wyniki, by pobieżnie je przeanalizować i to chyba tylko po to, by pochwalić się nowoczesnym sprzętem. Ostatecznie motywacje większości – jedynie Courtney się tutaj wyróżnia – okazują się więc tanim żartem. W efekcie ich dramaty, pojawiające się w postaci zmaterializowanych grzechów ani nas ziębią ani grzeją i nie są zbytnio wiarygodne. Co gorsza, jakby tego wszystkiego było mało, maksymalnie spłaszczone rozterki, pod koniec filmu przeradzają się w banalny moralitet.

W latach dziewięćdziesiątych Joel Schumacher postawił na mroczny, klimatyczny thriller. W nowej wersji filmu Niels Arden Oplev skręcił w stronę horroru, wplatając w akcję dobrze znane fanom kina grozy tricki. Chociaż są dosyć przewidywalne i raczej nie zmrożą nikomu krwi w żyłach, to dodają całości nieco smaczku. Niestety poza tym Linia życia 2017 została zdecydowanie za bardzo rozciągnięta. Zanim zaczyna się na ekranie dziać coś interesującego, to widz jest już zmęczony i życzy bohaterom rychłej śmierci, byle tylko mógł pójść wreszcie do domu. Dobrze, że pojawiło się tutaj kilka humorystycznych akcentów, w przeciwnym wypadku sama bym podczas seansu wyzionęła ducha, a zapewne nie miałby mnie kto reanimować. Największym żartem okazał się motyw nieużywanego, w pełni wyposażonego i niezamkniętego oddziału szpitalnego, do którego można się dostać jedyną windą, której nie obejmują kamery. To przykład mistrzowskiego wciskania do fabuły rozwiązań, które usprawiedliwią akcję. Co jeszcze rzuca się w oczy? W nowej oprócz humoru i grozy wersji zafundowano nam także poprawność polityczną: w eksperymencie bierze bowiem udział więcej kobiet (w pierwowzorze tylko jedna) no i jest wśród nich Afroamerykanka.

Trzeba przyznać, że aktorzy dali z siebie ile mogli i naprawdę mocno się nagimnastykowali, żeby w swoje – kiepsko napisane – postacie tchnąć życie. Niestety, mimo to, prześliczna Nina Dobrev (znana głównie z Pamiętników wampirów), według mnie nie potrafi wyjść z roli nastolatki zakochanej w wampirze i niezależnie od okoliczności gra tylko samą siebie. Nie przekonali mnie również outsider w wykonaniu Diego Luny ani cierpiąca po starcie siostry Ellen Page. Ale nie oszukujmy się i nie wymagajmy cudów, obsada 2017, to nie ta liga co Julia Roberts, Kevin Bacon, William Baldwin czy Kiefer Sutherland, który zresztą pojawia się gościnnie w remake’u.

Linia życia 2017 to niestety słaby remake, który nie dorasta do pięt oryginałowi. Twórcy filmu nie potrafili wykorzystać szansy, jaką dał im postęp medycyny oraz rozwój technologii. Podreptali tylko trochę w miejscu, zabrali nas do prosektorium i włączyli nam nawiedzone radio, mając nadzieję, że to załatwi sprawę i ukryje wszelkie fabularne niedoróbki.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com