Z dziećmi zawsze jest problem
Mamo, pomyśl, nie miałaś najgorzej. Tylko zabijanie i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali, po kolei.
(…)
Takie tam międzyzabijanie.
Chciałabym móc powiedzieć, że czytanie tej książki było dla mnie przyjemnością. Niestety nie było nią nawet przez chwilę. Czas spędzony nad Małą zagładą był emocjonalnie bolesny, wprowadził mnie bowiem do jądra ciemności ludzkiej natury, do miejsca, z którym nigdy nie oswoiły nas lekcje historii.
To właśnie w szkole po raz pierwszy stykamy się z tematem wojny i jej okrucieństwami. Przekazywane nam informacje są jednak ogólnikowe i bezosobowe, kaci i ich ofiary w większości pozbawieni są twarzy i imion. Co gorsza, z czasem, w natłoku omawianych przez lata tragedii coraz bardziej zatraca się ich istota. Nie da się ukryć faktu, że po prostu obojętniejemy. Wciąż aktualne jest więc, to co mawiał Stalin: Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka. Anna Janko znalazła sposób na to, by obudzić w nas na nowo wrażliwość: wracając do wydarzeń z 1943 roku, zindywidualizowała historię, nadając jej osobisty ton rodzinnej opowieści. Napisany przez nią reportaż – budowany ze wspomnień i skierowany do matki – wchodzi czytelnikowi głęboko pod skórę, odciskając tam swoje piętno. Nigdy nie „wydrapiemy” już stamtąd obrazów, które przywołuje ani uczuć, które wzbudza. Musicie być świadomi, że decydując się na lekturę, będziecie z nimi żyć już zawsze.
Cywil jak to brzmi…A chłop jeszcze gorzej – Podczłowiek z podwioski, aż się prosi, żeby go zastrzelić. Teresa Ferenc była jedną z niewielu osób, które przeżyły masakrę we wsi Sochy na Zamojszczyźnie. I chociaż przez lata jej wspomnienia zaczęły błądzić i plątać się, ich wyraz nic na tym nie stracił. Zapomnienie – paradoksalnie – przypomina nam, że trauma, która dotknęła dziewięcioletnią wtedy dziewczynkę, nigdy nie minęła – jest wciąż żywa i tak samo paraliżująca. Śmierć, której Teresa była świadkiem i poniewierka na którą została skazana, spowodowała, że jej świat się skończył. Na zawsze pozostała małym, przerażonym dzieckiem, które patrzy jak upada jej ojciec, jak od strzału w usta ginie jej matka i płonie wszystko, co do tej pory znała. 1 czerwca 1943 roku, o piątej nad ranem, żołnierze niemieckiej dokonali rzezi: za pomoc partyzantom cała wieś Sochy została „wycięta w pień”. Żadnej litości, żadnych przesiedleń, tylko śmierć. Żołnierze przyzwyczajeni do nadużyć i bestialstwa, nie mieli na szczęście czasu na to, by znęcać się nad zaskoczonymi mieszkańcami. Dokończyć dzieło zniszczenia, czyli zrównać z ziemią osiemdziesiąt osiem domów, miał nalot. Pośpiech wroga oraz kilku Niemców, którzy mimo wszystko nie chcieli strzelać do dzieci, tylko kazali im uciekać, uratowali Teresie życie.
Zabrałam ci twoją historię, mamo, twoją apokalipsę (…) Mam ją we krwi. Janko nie wykorzystuje wspomnień matki, tylko po to by po raz kolejny rozdrapać wojenną ranę. Wydarzenia z Zamojszczyzny posłużyła jej do rozprawienia się z tym kim jest człowiek i do czego jest zdolny. Od początku swoich dziejów ludzie nakręcają spiralę nienawiści i będą to robili do swojego końca. Zło, które w sobie noszą (nosimy!) jest dziedziczne. Tylko przypadek sprawia, że raz stają po jednej stronie barykady, raz po drugiej. Tę książkę wyróżnia właśnie ten poszerzony kontekst i chęć zrozumienia motywacji, tego co kieruje ludzką ręką bezmyślnego okrutnika palącego żywcem najbliższych, rozdeptującego główkę niemowlęcia… Autorka zastanawia się również nad tym dlaczego oczekujemy empatii od kogoś, kto na co dzień traktuje mięso jako abstrakt, odziera żywcem ze skóry słabsze od siebie istoty, karmi się podziałem i wrogością…
Mała zagłada Janko w zasadzie opiera się – może zamierzenie może nie – na trzech prawdach psychologicznych o których w Efekcie Lucyfera pisał Zimbardo: świat składa się zarówno z dobra, jak i ze zła – tak było, jest i będzie zawsze; po drugie granica pomiędzy jednym i drugim jest niewyraźna; po trzecie każdy w każdej chwili może zmienić stronę. W swojej książce skupia się ona jeszcze nad jedną kwestią. Teresa na zawsze pozostała dziewięcioletnią dziewczynką, która nosiła w sobie strach i ten strach przekazała w córce. Nie chodzi tutaj jednak o świadomie snute opowieści – kobieta przez lata dojrzewała do tego, by po raz pierwszy porozmawiać z Anną o swoich przeżyciach – tylko o genetykę. Janko nie myli się, gdy pisze, że strach jest rodzajem pamięci. Potwierdzają to najnowsze badania epigentyczne. Epigentyka zakłada, że skutki ważnych wydarzeń mają wpływ na cały organizm (jego funkcjonowanie), także na to, co przekażemy w genach. Anna poznała tragedię matki, jej ból i strach, na długo przed tym zanim o nich usłyszała.
Sochy, to prawda o wojnie, która nigdy się nie skończy, póki trwa ludzkość. Janko każe czytelnikowi mierzyć się z tą trudną prawdą, chociaż sama jeszcze jej do końca nie przepracowała. Dlatego czytając tekst czujemy jego rozedrganie: pisarka z jednej strony pragnie uporządkowania, z drugiej pozwala wspomnieniom płynąć własnym torem. Bo z jednej strony są surowe podręczniki, raporty, z drugiej ci, którzy pamiętają, i jej matka. Warsztatowo reportaż stoi na bardzo wysokim poziomie. Oparty na fakcie, poetycki język, ukazujący wielowymiarowość przemocy i masakry, stanowi doskonałe dopełnienie dramatycznego obrazu Małej zagłady.
To książka, którą powinien przeczytać każdy.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem.