Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #82 Człowiek myśli, rekin kreśli

Nie dziwota, że to była jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie tegorocznych premier. Przecież nie dość, że to film o REKINIE, to nakręcony na POWAŻNIE i posiadający BUDŻET! A, jak już zdążyliście zauważyć, te sprawy nie często idzą z sobą w parze. Przyznaję, że z racji zainteresowań moje oczekiwania były wyśrubowane, dlatego fakt, że o Ludojadzie (Great White, 2021) od dnia premiery było raczej cicho, nieco mnie zaniepokoił. Odganiając od siebie złe przeczucia, złożyłam to jednak na karby pandemii przez którą ludzie odzwyczaili się od chodzenia do kina. Filmy „ożywają” teraz przecież  dopiero w momencie, gdy pojawiają się na platformach typu Netflix albo HBO.

Mam więc nadzieję, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment dacie Ludojadowi w reżyserii Martina Wilsona szansę, bo to całkiem przyzwoity średniak i dobrze sprawdza się jako wieczorny czasoumilacz.

KŁÓTNIE I WIOSŁOWANIE

Film zaczyna się z naprawdę wysokiego C. Od razu pobudza wyobraźnię i podnosi widzowi ciśnienie! Obserwujemy bowiem sympatyczną, zakochaną parę, która beztrosko tapla się w wodzie, strzela sobie selfiaczki i snuje plany na przyszłość. Niestety, jak to mawiają „człowiek myśli, rekin kreśli”: nasi bohaterowie pozbawieni najmniejszej szansy na ucieczkę, przepadają w lazurowej głębinie. Widać, że w kwestii konstrukcji prologu, szkoła Spielberga nie poszła na marne. Tym bardziej, trudno mi zrozumieć dlaczego reszta filmu nie mogła dotrzymać kroku oszałamiającemu otwarciu.

Po mocnym wstępie przychodzi czas na przedstawienie nam głównych bohaterów. Są nimi: biolog morski Charlie (Aaron Jakubenko) i jego dziewczyna Kaz (Katrina Bowden), którzy zmagają się z poważnymi kłopotami finansowymi. Niestety dla nich bowiem, obwożenie wodolotem turystów po malowniczej okolicy, nie jest lukratywnym biznesem. Nieoczekiwane zlecenie od zamożnego małżeństwa – Joji (Tim Kano) i Michelle (Kimie Tsukakoshi) – jest więc dla nich jak uśmiech losu.

Gdy bohaterowie – już w piątkę (razem z kucharzem i pomocnikiem Bennym – w tej roli Te Kohe Tuhaka) – wskakują na pokład samolotu, dzięki kilku łopoternym i niezbyt subtelnym scenom, już mniej więcej wiemy, kto kogo nie polubił, kto komu działa  na nerwy i kto będzie robił za czarny charakter. Na dokładkę na wstępie (zdecydowanie zbyt wcześnie!) poznajmy sekrety bohaterów. To powoduje, że bez problemu możemy wytypować, kto zginie – w jakiej kolejności – a kto będzie miał szczęście i przeżyje.  Jedyną zagadką pozostaje więc to, w jaki sposób scenarzysta wpędzi naszych bohaterów w kłopoty (a raczej w szczęki) i wypełni im czas pomiędzy najbardziej oczekiwanym, czyli spotykaniom z rekinami.

Właściwa część filmu zaczyna się w momencie, gdy nasza pięcioosobowa ekipa znajduje na plaży nadjedzone zwłoki mężczyzny i postanawia poszukać jego partnerki w zatopionym wraku. Mają niestety pecha, bo głodny rekin uszkadza samolot i lądują na pontonowej tratwie niesieni przez prąd nie wiadomo dokąd. Co dziwne, gdy zaczyna się ich walka o przetrwanie, napięcie całkowicie opada i film staje się, delikatnie mówiąc, nieco ospały. Można się oczywiście się łudzić, że to tylko chwilowy spadek i reżyser zaraz nas czymś zaskoczy przełamując schematy rządzące tego typu produkcjami, ale zdradzę wam, że na to najwyraźniej zabrakło mu chęci. Mamy więc wszystko co typowe: burzę, skrzypiący dźwięk kołyszącej się łodzi, zgubione wiosło, kłótnie, nieszczęśliwe wypadki i uciekające z tratwy powietrze. Można wręcz odnieść wrażenie, że przez większą część filmu bohaterowie na przemian spinają się na siebie i wiosłują, spinają i wiosłują…

Z letargu wyrywa nas absurdalnie nielogiczne zakończenie, kiedy to następuje ostateczne starcie z rekinami (koniecznie niedaleko brzegu, by dać szansę na przeżycie tym, którzy mieli przeżyć). Widowiskowa końcówka spełnia z jednej strony swoją funkcję, bo ożywia usypiającą akcję, ale z drugiej niestety za bardzo podąża w stronę groteski zaprzepaszczając mozolnie budowany we wcześniejszych partiach klimat powagi i dramatu.

PLUSY

Ludojad zachwyca wspaniałymi i zarazem niepokojącymi zdjęciami Tony’ego O’Loughlana oraz malowniczymi krajobrazami wysp w pobliżu Queensland w Australii. Kolorystyka, chociaż dla mnie jest zbyt cukierkowa i wolałabym zdecydowanie surowsze i zimniejsze obrazowanie, trzeba to przyznać, doskonale pasuje do obsady, która składa się na najatrakcyjniejszy pływający bufet, jaki kiedykolwiek widziałam! Wymieniając atuty produkcji trudno nie wspomnieć właśnie o aktorach, którzy dali z siebie naprawdę wszystko, by nadać swoim sztampowym postaciom indywidualistyczny rys. Film na dokładkę pokazuje, jak koszmarnie byłoby utknąć w sytuacji zagrożenia z ludźmi którym nie można ufać (szkoda, że ów wątek nie został bardziej wyeksploatowany).

Wisienką na torcie, jak dla mnie, są nagłe i szybkie zgony. Bez zbędnego przesadyzmu, przedłużającej się w nieskończoność agonii i wrzasków. Po prostu jak w życiu: jesteś i cię nie ma, znikasz pod taflą wody, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Figura rekina w tym wypadku świetnie koresponduje z lękami bohaterów stając się ich katalizatorem i determinując ich działania. Pod tym względem fabuła jest bardzo dobrze przemyślana.

.

MINUSY

Atutem Ludojada nie jest na pewno rozmemłanie środkowej partii filmu, które strasznie spłyca rozgrywający się na morzu dramat. O czym wspomniałam powyżej, film jest strasznie przewidywalny, szczególnie dla każdego, kto zna język kina grozy. Oprócz tego, niestety, znajdziecie w nim także sporo błędów i uproszczeń. Nie trzeba też chyba nikomu tłumaczyć, że rekiny nie zachowują się w sposób, jaki tu przedstawiono. I nie chodzi tylko o to, że nie ryczą jak lwy, ale także o to, że nie jedzą przecież aż tak dużo (żarłacz, jeśli zjadłby pół człowieka, czekałby kilka dni, zanim wyruszył za inną zdobyczą). Nie to jest jednak najgorsze, wszelkie granice absurdów pobiła końcówka. Trudno zrozumieć zachowanie drapieżnika, który woli gonić płotkę, podczas gdy pod jego nosem krwawi gigant. Poza tym okazuje się, że, gdy strzelisz rekinowi w paszczę racę, to ten zatrzymuje się w miejscu i grzecznie czeka aż go zadźgasz na amen.

PODSUMOWUJĄC

Nie jest to film wybitny. Daleko mu do Szczęk, Rafy czy Oceanu Strachu, bliżej raczej do   miłych dla oka produkcji typu Podwodna pułapka, 183 metrów strachu albo Śmiertelna głębia.

Pozycja obowiązkowa dla fanów filmów o rekinach, którym przejadły się wszelkie latające, widmowe i uzbrojone w macki, wielogłowe dziwactwa.

Film dla każdego kto:

– chciałby zobaczyć coś o rekinach, ale bardziej na poważnie;
– lubi trafnie typować kolejność zgonów w filmach (tutaj się na pewno nie pomyli);
– planuje strzelać z racy do rekina i chciałby się dowiedzieć, co robić potem;
– uważa za plotkę to, że rekiny NIE płyną tam, gdzie wyczują krew;
– chce sobie popatrzeć na wyjątkowo przemiły dla oka, pływający bufet;
– zastanawia się jakby to było wylądować na tratwie z obcymi ludźmi, za którymi się nie przepada;
– nie będzie miał za złe Charliemu, że jako wybitny specjalista od rekinów, nie wie o nich właściwie nic;
– da radę przeżyć kilka scen z podejrzanie słabym CGI i brak golizny;
podobnie jak ja twierdzi, że „nie ważne jak i nie ważne co, grunt, że są rekiny”.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com