Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Kotka wędrowniczka

Obawiałam się, że książka pt. Mój przyjaciel kot, będzie podróbką historii Jamesa i jego kociego towarzysza, znanego na całym świecie, rudzielca Boba. Na szczęście, chociaż obie mają wiele punktów wspólnych, to identyczne nie są. Różni je chociażby to, że w historii Tabor i Michaela, mamy do czynienia, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, z trójkątem miłosnym i, co za tym idzie, słodko-gorzkim zakończeniem. Biorąc pod uwagę fakt, że w książce opisano prawdziwe wydarzenia, opowieść o bezdomnym i kocie była idealnym, praktycznie nie do zepsucia, samograjem. Ale niestety ktoś – albo Britt Collins albo tłumaczka – postanowił udowodnić,  że nawet to można skiepścić słabym warsztatem.

KIEDY MICHAEL POZNAŁ TABOR

Gdy bezdomny Michael King znalazł ranną kotkę, przez myśl mu nie przeszło, że ta mała ślicznotka przemebluje mu życie. Postanawia się nią oczywiście zaopiekować, jest jednak pewien, że lada moment, gdy tylko  kotka poczuje się lepiej, da nogę. Ale Tabor na przekór wszystkiemu zostaje, a więź między nią i mężczyzną z dnia na dzień staje się coraz silniejsza. Bezdomny robi wszystko, by zapewnić jej nie tylko pożywienie, ale także ciepło i bezpieczeństwo. Podczas wspólnej wędrówki po Stanach przeżywają liczne przygody: spotkanie z niedźwiedziem i szalonym kaznodzieją, zamieć śnieżną, a nawet ucieczkę przed rozjuszonym stadem krów itd. I sielanka pewnie trwała by nadal, gdyby Michael nie zabrał kotki do weterynarza. Wtedy okazało się bowiem, że ta ma wszczepiony chip, a Ron, jej właściciel, rozpaczliwie szuka jej od miesięcy. Poza tym, Tabor tak naprawdę nazywa się Mata, Mata Hairi. Decyzja jaką w tej sytuacji będzie musiał podjąć Michael będzie trudna, i chociaż z góry wiemy co zrobi, nie zmienia to faktu, że jest nam przykro i współczujemy bohaterom zmierzenia się z jej konsekwencjami.

COKOLWIEK ZDECYDUJESZ

O istnieniu wcześniejszego opiekuna kotki, czytelnik dowiaduje się oczywiście dużo wcześniej niż Michael. Autorka książki, Britt Collins, od samego początku opowiada nam bowiem historie obu mężczyzn. Gdy Michael wraz z swoją mruczącą towarzyszką przemierza kraj, obserwujemy nie tylko jego zmagania, lecz patrzymy również, jak Ron tonie w czarnej rozpaczy po stracie czworonożnej przyjaciółki. Poznajemy przy okazji różne fakty z „przeszłości” kotki, które w pewnym stopniu tłumaczą nam, jak to się stało, że Mata znalazła się poturbowana na ulicy. Zapewne niejednemu zwierzolubowi podniesie się od tego ciśnienie. Jak się łatwo domyślić, historię Rona i jego poszukiwań, poznajemy przede wszystkim po to, by spojrzeć na sytuację kotki z szerszej perspektywy. Gdybyśmy poznali tylko więź jaka powstała między nią i Węszycielem, zapewne nie czulibyśmy dramatyzmu zaistniałej sytuacji i nie chcielibyśmy by bezdomny w ogóle pomyślał o  odtransportowaniu kotki do jej dawnego domu. Poznając dogłębnie oddanie, jakim darzą ją obaj panowie, szczerze im współczujemy, bo wiemy, że któryś będzie bardzo cierpiał. Wybór Michaela na pewno złamie komuś serce.

BEZDOMNOŚĆ W WIECZNEJ WĘDRÓWCE

Jeśli zastanawiacie się z czego Tabor i Michael żyją na ulicy, to nie macie się czym martwić: kot na ramieniu bezdomnego sprawia, że ten przestaje być niewidzialny i wciąż dostaje jedzenie oraz pieniądze. Książka pokazuje również w jaki sposób funkcjonują wypchnięci poza nawias społeczeństwa ludzie w USA. Okazuje się, że tworzą całkiem nieźle prosperujące i wspierające się grupy, mają swoje szlaki i miejsca, dzięki telefonom komórkowym (dostają je od organizacji pomocowych) dają sobie znać, gdzie są, co robią i czy jest bezpiecznie, a dzięki różnym portalom organizują sobie niejednokrotnie podwózki, dając znać, gdzie będą łapać stopa. Interesujące, prawda? Gdy u nas bezdomny wejdzie do środka komunikacji miejskiej, to ludzie, którzy ledwie się w nim mieszczą, łamiąc wszystkie prawa fizyki nagle potrafią zająć tylko połowę dostępnej przestrzeni. Drugą połowę zajmuje oczywiście „specjalny” pasażer, najczęściej z całym dobytkiem. W Stanach najwyraźniej bez większych problemów udaje się bezdomnym łapać stopa, chociaż fiołkami pewnie też nie pachną. Przy okazji lektura przypomina nam również, jak różne oblicza może mieć bezdomność i że nie powinno się nikogo oceniać ani potępiać. Ludzie lądują bowiem na ulicy z naprawdę różnych powodów, i tak jak w każdej grupie, można wśród nich spotkać dobrych i złych ludzi.

CIEPŁA HISTORIA Z POTENCJAŁEM

Co by nie mówić Mój przyjaciel kot, to urocza i pełna ciepła historia o pięknej przyjaźni i o tym, że zwierzęta wydobywają z ludzi, to co najlepsze. Niestety i tak momentami dłużyła mi się okrutnie i, jak dla mnie, okazała się zbyt lukierkowa i wygładzona. Rozumiem, że pewne rzeczy trzeba było podkolorować i wyolbrzymić na potrzeby fabuły, która miała nieść pokrzepienie i wywoływać emocje, ale niestety właśnie te emocje, których tutaj szukałam, gdzieś się po drodze zatraciły. I później ani dramatyzowanie Rona, ani cierpienie Węszyciela nie były już w stanie ich wskrzesić. Zawiodły proporcje i warsztat literacki, marnując przy tym potencjał tej fajnej opowieści. I tak jak już wspomniałam na wstępie, nie wiem czy mam za to winić Britt Collins czy tłumaczka. W moim odczuciu więc szału nie było, emocjonalnego spustoszenia również. Mój przyjaciel kot, to opowieść do przeczytania raz i to głównie dla tych, którzy uwielbiają czytać wszystko w czym mowa o kotach.

Warto również podkreślić, że tak jak i przy okazji historii Boba, część czytelników uzna, że opowieść o Tabor/ Macie została „wyprodukowana” pod publiczkę, część zachwyci się nią i stwierdzi, że jednak nadal warto wierzyć w ludzi.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com