Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #63 Gdzie jest rekin?

Jak wiecie każdy z filmów oglądam kilkukrotnie, więc skoro i na ten zmarnowałam kawałek życia, to musicie trochę pocierpieć i wysłuchać mojego biadolenia. Tym razem zabrałam się za kolejną włoską podróbkę pt. Monster Shark aka Shark: rosso nell’oceano aka Devil Fish aka Red Ocean aka Devouring Waves z 1984 roku. Tak, dobrze widzicie, pod każdym z wymienionych tytułów kryje się ten sam niskobudżetowy i tandetny monser movie, który zebrał tak skrajnie negatywne opinie, że trafił nawet na listę najgorszych produkcji filmowych wszech czasów. Swego czasu piastował na niej zaszczytne 83 miejsce. Jego reżyser Lamberto Bava zapewne pękał z dumy, w końcu nie ważne jak – ważne, że mówią.

Punkt wyjściowy Monster Sharka jest naprawdę niezły. W nadmorskiej miejscowości zaczynają dziać się niepokojące rzeczy: patrol morski znajduje roztrzaskaną w drobny mak łódkę i mężczyznę z odgryzionymi nogami, a biegający po plaży chłopiec trafia na ledwie żywego rybaka z urwaną ręką. Zgodnie z filmową logiką, winne temu mogą być tylko REKINY. Tego, że coś jednak w tej diagnozie się nie klei domyśla się jedynie naukowiec Bob Hogan (Dino Conti). Podczas jednej ze swoich wypraw badawczych zarejestrował bowiem dziwne dźwięki, wydawane przez tajemniczą istotę zamieszkującą głębiny. Wraz ze swoją asystentką dr Stellą Dickens (Valentine Monnier) postanawia, oczywiście dla dobra nauki, schwytać stwora zanim na celownik weźmie go straż przybrzeżna. Powabna Stella werbuje do pomocy przystojniaka Petera (Michael Sopkiw), z którym najwyraźniej coś ją kiedyś łączyło (jego obecna dziewczyna nie jest z tego faktu zadowolona). I w tym momencie reżyser niestety zapomniał o tym, że kręci film o potworze i skręcił znacznie w stronę przygodowej sensacji. Pomijając już rozcieńczające fabułę problemy uczuciowe bohaterów, reżyser za dużo miejsca poświecił TYM ZŁYM, którzy próbują za wszelką cenę ukryć przed TYMI DOBRYMI istnienie monstrum. W pewnym momencie można się nawet zastanawiać, kto jest tu większym potworem: kreatura, płatny morderca czy ten kto go wynajmuje? W efekcie to na co czekamy, czyli sama bestia zdaje się być tylko słabo wykorzystanym dodatkiem, który od czasu do czasu, próbuje o sobie rozpaczliwie przypomnieć. A bohaterowie ględzą, piją zimne piwo i ględzą…

Fanów monster movies, jeśli dotrwają, może zainteresować tak naprawdę tylko ostatnie 10 minut produkcji, podczas których możemy podziwiać ostateczne starcie z bestią, a ta wreszcie pokazuje na co ją stać. Trzeba przyznać, że nasi bohaterowie, trochę się namęczą zanim ją pokonają, ponieważ tym razem, wyjątkowo, nie można potwora zwyczajnie, po ludzku, wysadzić w powietrze. Szok!

Gdzie jest REKIN? To jest moi drodzy pytanie kluczowe, ponieważ…

Po pierwsze, na palcach jednej ręki można zliczyć sytuacje, w których reżyser zdecydował się pokazać nam, przez ułamek sekundy, fragmencik morskiego potwora. Trochę to dziwne zważywszy na to, że głowa kreatury została naprawdę nieźle zrobiona (nie wiem dlaczego kojarzył mi się z Jabbą). Bava chyba nieco za bardzo wzorował na Szczękach, w których to również nam się długo rekina nie pokazuje, zapominając przy tym, że to nie jedyny godny zgapienia aspekt tej produkcji. Zamiast więc budować napięcie i przywiązać nas do postaci, pokazuje nam jak od czasu do czasu bestia szmergla kogoś macką. Tak, macką bo….

Po drugie, nasz rekin, to nie do końca rekin. Krwiożerczą bestią tym razem okazało się bowiem powstałe w wyniku nielegalnego eksperymentu genetycznego monstrum, które klasycznego fana rekiniego kina może rozczarować. Nasz mutant jest krzyżówką rekina, ośmiornicy i prehistorycznej ryby. Na dokładkę, podobno bo jakoś tego nie pokazuje, został również obdarzony inteligencją delfina. Jeśli dobrze zrozumiałam bełkot naukowca, bestia ma zdolność (i jej kawałki także) mutowania w różne inne monstra. Wysadzenie jej w powietrze nie wchodzi więc w rachubę, bo to tylko rozmnożyłoby problem.

Jeśli wyobrażając sobie naszą diabelską rybę z mackami, przed oczami cały czas macie OŚMIOREKINA, to nic w tym złego. Jako ciekawostkę zdradzę wam, że twórcy bestii, która zwojowała ekrany w 2010 roku inspirowali się właśnie naszym wstydliwym Monster Sharkiem z 1984 roku!

W Shark: rosso nell’oceano nie zobaczycie aktorów mogących pochwalić się jakimś konkretnym dorobkiem. Np. wcielający się w głównego bohatera Michael Sopkiw w całej swojej karierze pojawił się raptem w czterech filmach, a jego partnerka Valentine Monnierm aż w ośmiu. Nie jest jednak tak źle, jak mogłoby się wydawać: właściwie każdy tutaj gra jak kawałek drewna, ale w niepozbawiony uroku sposób. Mnie teatralność gestów, sztywność i przesadyzm jakoś specjalnie nie przeszkadzały. Co naprawdę godne podziwu każdy na planie wypowiadał kwestie w swoim ojczystym języku (!) wiedząc, że pod dialogi przed wypuszczeniem filmu do kin będzie podłożony angielski dubbing. Jestem naprawdę ciekawa ile z tego powodu wynikło w trakcie produkcji nieporozumień. Bo łatwe takie dialogi na pewno nie były.

Głównym problemem filmu jest to, że malutki budżet nie miał szans udźwignąć tak rozbudowanego (niegłupiego!) scenariusza. Nieumiejętnie poskładane elementy mimo iż fabularnie trzymają się kupy, jako całokształt pozbawione są napięcia i rozczarowują. Bava próbował po prostu złapać zbyt wiele srok za ogon, co się na nim zemściło. Mamy w Monster Sharku za mało potwora, szczyptę golizny, sporo gangsterki i rozciągające akcję, naukowe wywody przeplatane z bzdetnymi romansami. Na dokładkę ten miszmasz dopełnia przyprawiająca o ból zębów ścieżka dźwiękowa…..

Największym przegranym filmu pozostaje nasz nieszczęsny rekin-nie-rekin, który może rozwala mackami statki, ale ucieka w popłochu przed małym nożykiem i mimo ogromnej inteligencji daje się zwabić w banalną pułapkę…

To film dla każdego kto:

– dzielnie mi tutaj w piątki towarzyszy;
– lubi serię o Ośmiorekinie i chciałby poznać jego protoplastę;
– po obejrzeniu Last Shark doszedł do wniosku, że włoskie makarony wcale nie są takie złe i może zacząć z nimi przygodę;
– ma w domu wystarczający zapas alkoholu, żeby dotrwać do końca seansu – tym razem na trzeźwo naprawdę się nie da.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com