Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Są realia, moralia i dupalia

Jedną z najpiękniejszych części świata jest penis – zaznaczyła kolejne miasto na mapie, obrysowując je różowym flamastrem w kształt chujka. Tak rozpocząć powieść może tylko Gretkowska. Trzeba przyznać, że kobieta ma talent do przykuwania uwagi, szokowanie opanowała do perfekcji. Dlatego też w Na linii świata, spodziewajcie się niejednego, rzucanego tu i ówdzie, obrazoburczego, podkręcającego atmosferę smaczku. Spełniają swoją funkcję niezawodnie: działają na umysł czytelnika lepiej niż sole trzeźwiące, gdy zawodzi fabuła, tempo i logika powieści.

Historia, którą autorka postanowiła nam opowiedzieć zaczyna się w Polsce. Natasza, studentka psychologii, dorabia na erotycznych wideoczatach. Tam poznaje nieśmiałego i wycofanego Toma, naukowca z Doliny Krzemowej, który proponuje jej pracę opiekunki. Dziewczyna ma zajmować się jego autystycznym synem Ethanem. Natka nie waha się zbyt długo, w końcu, co może się równać ze słoneczną Kalifornią? Chociaż początkowo czuje się tam jak w raju, to z czasem pobyt zaczynają zakłócać niepokojące zdarzenia. Ktoś hakuje komputery, śledzi i szantażuje bohaterów. Powodem jest odkrycie, krok od którego jest Tom. Lada moment mają bowiem powstać komputery kwantowe, całkowicie niezależne i samowystarczalne. Sieć nie może pozwolić na to by powstały, zaczyna się więc niebezpieczna gra, między wirtualną a realną rzeczywistością. Gra o tyle niebezpieczna, że granice między tymi światami przestają w niej istnieć.

Książkę można podzielić na dwie części: tę która się broni, czyli – nazwijmy ją umownie – obyczajową i tę drugą, czyli chaotyczne i odjechane scif-fi z elementami sensacyjnymi. Na nasze nieszczęście połówki tej pomarańczy do siebie nie bardzo pasują i przez tę literacką schizofrenię, całkowicie zawodzi tempo akcji. Na początku niewiele się dzieje, panuje raczej stagnacja. Mamy wrażenie, że opowieść Gretkowskiej będzie kręciła się wokół problemów dręczących współczesnych, zdezorientowanych (i rozczarowanych) światem ludzi. Pisarka w charakterystyczny dla siebie sposób – krytykując ile wlezie – punktuje naszą polską rzeczywistość. I muszę przyznać, że dobrze (i z posmakiem goryczy w ustach) się to czyta. Następnie, gdy w treść wkrada się tajemnica, technologia i naturatorzy akcja nabiera rumieńców i niesamowitego tempa (że aż się kręci w głowie). I chociaż trudno połapać się w nadmiarze wątków to, gdy połapiemy się już o co w tym wszystkim chodzi, odczuwamy niekłamaną satysfakcję i przestrach zarazem – bo przecież ten świat jest też naszym udziałem. I to jest główny mankament powieści: we fragmentach jest błyskotliwa, zabawna i refleksyjna, ale jako całość zawodzi brakiem konsekwencji, porządku i jasności. Pozostaje nam uznać, że to zamierzony przerost formy nad treścią, który szokując ma nam uświadomić prawdę o świecie w jakim przyszło nam żyć.

Nie tylko budowa kuleje: nie zachwycają również postacie. Natasza, główna bohaterka początkowo wydaje się zdecydowaną silną kobietą, która wie czego chce i w jaką stronę zmierza. W Kalifornii traci wszystkie te cechy, staje się niejaka, wciąż trzęsie się ze strachu i pozwala by decyzje podejmowano za nią. Przemiana z błyskotliwej, przebojowej studentki w amebopodobną galaretę jest dla mnie całkowicie niezrozumiała. Mamy także Toma, wybitnego geniusza zdominowanego przez kobiety. To skrzywdzony przez matkę, porzucony przez partnerkę, samotny i nie radzący sobie z nową rolą, ojciec. W nim nie zachodzi żadna przemiana, w Na linii świata pełni rolę przesuwanego ze strony na stronę, nieruchawego klocka. Pod koniec powieści na pierwszy plan wysuwa się także Piter, ale jego postać uciemiężonego przez emocjonalną beznadzieję bogacza, który postanawia żyć samotnie na pustyni i żyć z reperowania płotu jest tak banalna, że nie ma w sumie czego więcej o niej pisać.

To co proponuje nam Gretkowska: teologię, fizykę kwantową, filozofię bezsprzecznie intryguje i skłania do refleksji, niestety jako całość wypada słabo. Nie to jest jednak tutaj najważniejsze. Najistotniejsze okazuje się to, czego w tej powieści brakuje: nie ma w niej miejsca na pytanie, dokąd zmierzamy. Mamy za to smutną opowieść o tym do czego już doszliśmy i co nam pozostało. Okazuje się, że jedynym ratunkiem dla zrakowaciałej ludzkości jest tylko całkiem nowy świat. Chwiejąc się nad przepaścią czekamy więc aż ktoś nas w końcu popchnie.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com