Kresowa wendetta
Autor scenariusza serialu Póki śmierć nas nie rozłączy, Kuba Ryszkiewicz, nie ukrywa, że w przypływie entuzjazmu planował, że w pierwotnej wersji Nie przebaczaj miało zaistnieć jako historia filmowa pt. Cel shading. Jak to jednak w życiu bywa, chłodna kalkulacja oparta na analizie kosztów scenografii, kostiumów i szeroko rozumianej post produkcji ostudziła entuzjazm skuteczniej niż koperta z Urzędu Skarbowego. Czasami jednak nie warto załamywać rąk i porzucać marzeń. Wystarczy odrobina kreatywności i szczypta wyobraźni, by doprowadzić pomysł do realizacji. Dzięki tym cechom Ryszkiewicz poniekąd dopiął swego. Mamy więc okazję zabrać się z nim w podróż w czasie do dwudziestolecia międzywojennego i zderzyć się z wykreowaną przez niego twardą, bezlitosną rzeczywistością.
Na przełomie kwietnia i maja będziemy mieli możliwość zapoznać się z pierwszą częścią tej historii. Na pierwszy rzut oka chce się rzec – „Mocna rzecz”. Bohaterów poznajemy w momencie, gdy Eustachy, ciężko doświadczony, okaleczony, tak fizycznie jak i emocjonalnie, weteran Wielkiej Wojny powraca do Warszawy, do swojej rodziny. Brak stabilizacji i niepewność jutra sprawiają, że Eustachy wraz z Marią podejmują decyzję o powrocie do rodzinnego majątku, która jawi się w tych niespokojnych czasach ostoją stabilności i bezpieczeństwa. Tam wiodą dosyć spokojne życie, do czasu, aż nie zainteresuje się nimi sprawnie operujący nożem i nie znający litości Łazar. Eustachy zostaje przez niego zamordowany, a Maria, Tadeusz i nienarodzona jeszcze Iska, muszą uciekać. Schronienie znajdują w pobliskim przybytku płatnej miłości. Jednak nie na długo. I tam nie mogą zaznać spokoju, oczywistym było, że Łazar prędzej czy później „zajmie się” i tym miejscem. Szybko zauważamy, że ten swoisty pierwszy akt Nie przebaczaj, to przejmujące wprowadzenie do dalszej historii, dzięki któremu rozumiemy, gdzie leży źródło, z którego wytryśnie nienawiść oraz palące pragnienie zemsty. Obserwujemy, jak z iskry powstaje płomień, przeobrażający się powoli w pożar, podsycany krwią najbliższych. To kim będzie główny bohater dopiero się jednak krystalizuje i pozostaje w sferze domysłów.
Sam autor otwarcie przyznaje, że inspiracje czerpał z twórczości Quentina Tarantino, z „twardych” westernów, takich jak Unforgiven czy Deadwood. Przyznaje się również do fascynacji klasyczną japońską Anime. Stąd nieprzewidywalna akcja i nieskrępowana fabuła, pełna mrocznej energii. Zważywszy na miejsce, w którym rozgrywa się akcja – położony na odludziu, gdzieś pośród rozległych pilskich bagien, niewielki majątek łatwo dostrzegamy analogie do klasycznych westernów i powieści gangsterskich. Ciekawym zastosowanym w komiksie zabiegiem, jest łamany, polsko-rosyjski język, którym posługuje się Łazar. Co prawda część młodszych czytelników może mieć problemy z prawidłowym rozszyfrowaniem co po niektórych kwestii, ale to ma swój niewątpliwy urok.
Rysowniczka, Marianna Strychowska, konsekwentnie stawia na czarno-białą kreskę. Dominują u niej mocne kontrasty, wyraziste cienie i cierpki mrok. Nastrój buduje poprzez konsekwentnie unikanie szerokich plenerów, bogactwa detali czy dynamizmu. Czuć za to wyraźny kult światła, które niejako z trudem przedziera się na kolejne plansze. Ot, taka surowość określona pustką i klaustrofobicznie brutalnym zbliżeniem, nie zawsze na to, na co chcielibyśmy patrzeć. Najbardziej hipnotyzowały mnie pierwsze plansze. Akty na obrazkach, banalność kuszących nagich biustów, zderzająca się z grozą porozrzucanych na podłodze, nieruchomych kobiecych ciał. Brak miękkości w przejściach – są raczej szarpane – współgra z tekstem tworząc historię szorstką i niepokojącą. Strychowskiej najbliżej jest do stylistyki i klimatu amerykańskiego kina Noir z lat 40-ych albo pierwszych dzieł Kurosawy, takich jak Straż przyboczna czy Rashomon.
Osadzenie akcji gdzieś na kresach II Rzeczypospolitej pozwala wykorzystać wiele elementów charakterystycznych dla historii czy obyczajowości tych obszarów. Jedną z kluczowych – aczkolwiek trzymaną nieco na uboczu – postacią jest ”Wiedunja”, czyli stara, „wszystkowiedząca” kobieta. Wiedunja wzorowana jest na autentycznej postaci historycznej, Irenie Gulkinie, o której w swojej książce Cień ponurego wschodu: za kulisami życia rosyjskiego wspomina Antoni Ferdynand Ossendowski. Gulkina była oskarżona o rzekome dokonanie przeszło dwudziestu (sic!) zabójstw z wykorzystaniem trucizny. Prawdopodobnie był to efekt, jak byśmy to dzisiaj nazwali „czarnego piaru” związanego z bezkompromisową walką z wszelkiej maści przesądem i zabobonem. Prawda jest taka, że wioskowe szeptunki, bo tak na Polesiu nazywano „mądre baby”, zajmowały się w głównej mierze ziołolecznictwem, pomocą chorym czy odczynianiem uroków, nie mając, tak po prawdzie wiele wspólnego z Lukrecja Borgią. Wiedunjom zarzucano także, że kradną dzieci na swoje następczynie i w tym miejscu staje pod wielkim znakiem zapytania los maleńkiej Iski.
Ryszkiewicz zdecydował się na ciekawy eksperyment. Wykorzystał kontekst historyczny, nie determinując nim akcji. Czytelnik wie, że w 1918 roku zakończyła się Wielka Wojna i Polska odzyskała niepodległość. Widzimy zresztą cytat z magazynu Life i mapę z granicami II Rzeczypospolitej. Wiemy również, że rok 1919, to rok, w którym bolszewicka zawierucha, upojona świeżo zdobytą władzą, planowała ponieść wicher rewolucji na zachód i uwolnić proletariat Europy z rąk burżuazji. Z jednej strony mamy więc Pierwszą Konną Budionnego mknącą z krwawymi sztandarami rewolucji na zachód, a drugiej rodzinę Eustachego jadącą – jakby na przekór wszystkiemu – na wschód. Autor by nie być posądzonym o brak spójności, nie dookreśla nam dokąd bohaterowie dotarli. Na Kresy Rzeczpospolitej? Tutaj postać Łazara nie miałaby aż takiej racji bytu, gdyż aparat państwowy i policja jednak działały dosyć skutecznie. Chyba, że akcja rzeczywiście dzieje się na zabitej dechami wsi, na co znów nie wskazuje sporawy burdel. Dziwi także brak lekarza w okolicy takiego przybytku. Do Rosji Radzieckiej? Tam ziemiaństwo po 1920 roku naprawdę nie miało czego szukać. Najłagodniejsza opcja, którą im oferowano, to zwiedzanie Uralu. Z zamieszczonej w komiksie mapki ani z tekstu nie jesteśmy w stanie wywnioskować jednoznacznej odpowiedzi. I jest to zabieg wprowadzony celowo. Jestem ciekawa czy w taki sposób zbudowany świat przedstawiony, wybroni się w kolejnych częściach. Trudno bowiem nie czytać tekstu przez pryzmat historii, gdy pojawiają się w nim daty i konteksty polityczne.
Niemniej, pomijając te drobne niuanse i dociekania, samą historię czyta się dobrze. O ile w przypadku niektórych komiksów po przeczytaniu pierwszej części bez żalu odstawiam je na półkę, tak w przypadku Nie przebaczaj będę czekała na ciąg dalszy. Jaki los przypadnie w udziale Tadeuszowi i Isce? Kim okaże się Irena Gulkina? Czy ujrzymy krwawą, kresową wendettę, czy też historia doczeka się bardziej kameralnego zakończenia? Wypada jedynie zaczekać by się przekonać, co zdziała poleska „Wiedunja”.
P.S. Mam tylko nadzieję, że obecna sytuacja polityczna i napięcie panujące między Polską a umownie nazwijmy to „wschodem” oraz „nieatłasowa” wiążąca nas historia nie wpłyną na odbiór komiksu. Oby Nie przebaczaj nie stało się wodą na młyn wszelkich skrajności o ciasnych horyzontach. Bo niektórym wystarczy tylko zestawić ze sobą kilka rysów oraz granice i już resztę sobie dopowiedzą. A komiks ten ma przecież w sobie również wymiar ponadhistoryczny mimo wyraźnego osadzenia w takim właśnie kontekście. To także przykład opowieści toczącej się ponad podziałami, o dramatach, które mogą wydarzyć się wszędzie. Tragediach, które mogą przytrafić się każdemu, bez względu na pochodzenie i trwającą zawieruchę ideologiczną. Bo nienawiść i zbrodnicze instynkty gnieżdżą się w ludzkich sercach, a nie w konkretnych punktach na mapie.