Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Nie zadzieraj z kotem

Oko kota to produkcja, którą obowiązkowo musi zobaczyć każdy prawdziwy fan twórczości Stephena Kinga. Film składa się bowiem z ekranizacji trzech opowiadań jego autorstwa: pierwsza (Quitters, inc) i druga (Gzyms) historia pochodzą ze zbioru opowiadań pt. Nocna zmiana, trzecia została napisana przez Mistrza na potrzeby omawianej filmowej produkcji. Reżyser, Lewis Teague, korzystając ze scenariusza napisanego przez Kinga, spiął całość klamrą, której głównym bohaterem jest nikt inny tylko, najprawdziwszy w świecie, chadzający własnymi drogami KOT. Nie spodziewajcie się jednak rasowego horroru. Owszem da się tutaj wyczuć specyficzny „Kingowy” klimat, można rozsmakować się w nieprawdopodobieństwie i momentami wyraźnie odczuć wpełzający pod skórę niepokój. Mimo to, film nasycony jest raczej lżejszą grozą, groteską i czarnym humorem, a ostatnia nowela przypomina bardziej kino familijne niż cokolwiek horroropodobnego.

Już początkowa scena filmu wprowadza nas w uniwersum pisarza z Main. Ewidentnie sponiewierany przez życie bernardyn (wyraźna inspiracja Cujo) z ogromną zaciekłością goni przerażonego kota. Gdy temu w końcu udaje się uciec, doznaje dziwnej wizji: pewna dziewczynka (Drew Barrymore) błaga go o pomoc. Niestety nie może od razu ruszyć na ratunek, zostaje bowiem złapany przez pracownika kliniki leczącej nałogowców.

I tak zaczyna się pierwszy epizod. Morrison (James Woods) postanowił rzucić palenie. Nie przypuszczał jednak, że trafiając do nowojorskiej kliniki wpakował się w niezłe bagno. Stosuje się tutaj bowiem bezkompromisowe i nie podlegające ŻADNEJ dyskusji metody „lecznicze”. Na oczach bohatera pieści się naszego kociaka prądem, by za chwilę poinformować go, że jeśli jeszcze kiedykolwiek sięgnie po papierosa taki los czeka także jego żonę, a następnie córeczkę. Jeśli zapali po raz trzeci znów ucierpi żona – zostanie zgwałcona. Kolejna próba zaciągnięcia się, to już niestety wyrok śmierci. Aby groźby kierownika Quitters miały rację bytu, bohater zostaje poddany stałej inwigilacji. Oczywiście trzymamy za niego kciuki, by już się nigdy nie zaciągnął, zarazem zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że jest to po prostu nierealne. Moim skromnym zdaniem to najciekawsza z zaprezentowanych w Oku kota historii. Zdarzają się tutaj oczywiście słabsze momenty – jak palacze na imprezie – głównie jednak na wyobraźnię widza działa duszna atmosfera panująca wokół Morrisona. Za żadne skarby nikt nie chciałby znaleźć się na jego miejscu.

Kociak znów ucieka. Tym razem trafia do Atlantic City, gdzie wpada w łapy wpływowego gangstera. Bogacz ma nie lada problem, jego żona wdała się w romans z trenerem tenisa (Robert Hays) i planuje z nim uciec. Przez większość produkcji obserwujemy zmagania mężczyzny, przed który próbuje stawić czoła ogromnemu wyzwaniu. Może zginąć lub zdobyć upragnione pieniądze, wolność i kobietę. Warunek jest jeden: musi przejść się po gzymsie drapacza chmur, jeśli okrąży budynek – wygra. Ujęcia przyprawiające o zawrót głowy i walka z własnym lękiem, to siła napędowa tej drugiej opowieści. Dodatkowo odczuwane przez nas napięcie podsyca rogacz, który nie pozwala nudzić się kochankowi stąpającemu po gzymsie. Dosyć to wszystko emocjonujące, ale mało wiarygodne zważywszy na prawa fizyki, którym wszyscy podlegamy.

W trzeciej opowieści kocur nie będzie już tylko biernym obserwatorem. Dociera bowiem do Wilmington i w końcu odnajduje dziewczynkę w potrzebie. Okazuje się, że nękają ją potwory mieszkające w ścianach jej domu. Jak to zwykle bywa nikt z dorosłych jej nie wierzy, może więc liczyć jedynie na kota przybłędę, którego nazywa Generałem. Pech chce, że matka dziewczynki nie przepada za sierściuchem i robi wszystko by się go z domu pozbyć. Posuwa się nawet do tego, że oddaje go do schroniska, gdzie ma zostać uśpiony. Nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób skazuje swoją córeczkę na śmiertelne niebezpieczeństwo. Na szczęście nasz zmyślny kot w porę powraca i rozprawia się z napastnikiem ze ścian. Niestety ostatni segment został właściwie pozbawiony siły rażenia. Główny agresor przypomina małego brzydkiego trolla, który jest tak szkaradny i nieporadny, że aż śmieszny. Możliwe, że nie jego wygląd, a samo wyobrażenie o czyhającym na śpiące dziecko niebezpieczeństwie miało budzić w widzu lęk i niepokój. Historia ma jednak zbyt wiele znamion bajki, by traktować ją w kategoriach innych niż film familijny. Zwłaszcza, że nasz kociak kończąc swoją niebezpieczną tułaczkę, odnajduje przecież dom i kochającą przyjaciółkę

Nie zapominajmy, że Oko kota to produkcja z 1985 roku, część efektów specjalnych (i styl gry), które tutaj oglądamy po prostu się zestarzała. Jeśli dodać do tego elementy kiczu i drobne niedociągnięcia, można odnieść wrażenie, że seans jest niewarty zachodu. Mnie się mimo wszystko film podobał, chociażby ze względu na emocjonalne zabarwienie opowieści, które wzbudzały u widza nie tylko niepokój ale i empatię. Przekonał mnie także – ale czy kogoś to dziwi? – bohaterski kot mający do spełnienia ważną misję. Na uwagę zasługuje także fakt, że w kolejnych epizodach fani Kinga mogą odnaleźć elementy zaczerpnięte z jego innych dzieł: Cujo, Christine, Martwa strefa, Cmętarz zwieżąt. Nie lada to gratka dla wielbicieli mistrza.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com