Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Czy miłość jest silniejsza od śmierci? – nekrofilka i zombie

Żeby nie było, że nie jestem romantyczna i nie dbam o walentynkowy klimat, specjalnie z okazji dzisiejszego święta przedstawię wam Opowieść Haeckela.

Jeśli głównego bohatera filmu zapytacie, czy według niego miłość jest silniejsza od śmierci, z całą pewnością odpowie wam, że tak. Jak bowiem na zrozpaczonego śmiercią ukochanej wdowca przystało, jest całkowicie przekonany, że zniósłby wszystko i przetrwałby każdą próbę, byle tylko jego ukochana wróciła. Nie ma więc na tym świecie siły, która w porę powstrzymałaby go przed udaniem się ciemną nocą do domostwa znanej w okolicy nekromantki. Nie straszne mu ani złowroga aura, ani trzy groby przy wejściu na ganek, ani wyjątkowo zrzędliwe zaproszenie do środka. Chociaż gospodyni, pani Carnation (Micki Maunsell), do najmłodszych nie należy, to w stosunku do młodego i przystojnego gościa zachowuje się podejrzanie kokieteryjnie. On jednak zdaje się niczego nie zauważać zajęty przekonywaniem rozmówczyni aby spełniła jego prośbę. Wypisana na twarzy mężczyzny rozpacz sprawia w końcu, że starucha postanawia opowiedzieć mu historię nieszczęsnego Ernsta Haeckela. Nasz bohater nie zdaje sobie niestety sprawy z tego, że w ten sposób zostaje wystawiony na próbę, a wysłuchanie opowieści Miss Carnation, to zaledwie niewinny początek jego kłopotów.

Po tym intrygującym wstępie, zostajemy przeniesieni w sam środek właściwej historii. Ernsta Haeckela (Derek Cecil) poznajemy jako pewnego siebie, butnego studenta medycyny, zafascynowanego opowieścią o Frankensteinie. Wierzy on, że dzięki nauce można przywrócić martwe ciało do życia. Kolejne nieudane próby powodują jednak, że postanawia poszerzyć nieco obszar swoich poszukiwań i wybiera się nawet na pokaz nekromanty. Wbrew przekonującemu show, nadal nie daje wiary czarom i magii, nazywając to czego był świadkiem „sztuczkami dla głupców”. Oczywiście bardzo szybko boleśnie przekona się na własnej skórze, jak bardzo się w swoim osądzie mylił. Bieg wydarzeń powoduje bowiem, że musi wybrać się w samotną podróż. Kilkudniowa wędrówka daje mu się nieźle we znaki, dlatego, gdy podczas szalejącej nocą burzy, obcy mężczyzna proponuje mu nocleg, godzi się bez zastanowienia. Domostwo, w którym przyjdzie mu skorzystać z gościny, zamieszkuje dziwne małżeństwo: starszy, zmartwiony mężczyzna i przepiękna, młoda kobieta, od której Haeckel nie potrafi oderwać wzroku. Gdy obiekt jego westchnień, nocą wymyka się z domu, by udać się na cmentarz, nie zapala mu się w głowie lampka ostrzegawcza i nie potrafi oprzeć się pragnieniu by pójść za nią. Gospodarz oczywiście usilnie próbuje napędzanego hormonami młodzieńca zatrzymać, ale Haeckel jest odważny, bojowy i ambitny, a Elise taka ponętna…

Wydarzenia, których jesteśmy świadkami rozgrywają się na kanwie sporu: nauka czy magia, wiedza czy zabobon. Bohaterowie w pewnym sensie „głowią” się nad tym, gdzie przebiegają granice i czy wolno je przekraczać, a jeśli już to w jaki sposób to czynić. W obliczu tego, do czego zdolny jest człowiek, który chce spełnić swoje pragnienia (a może trafniej: żądze) szybko okazuje się, że nie ważne po który ze sposobów się sięgnie – cel i tak zawsze będzie uświęcał środki. Problem pojawia się dopiero później, wraz ze skutkami ingerencji w określony porządek rzeczy. Fabuła prowadzona jak w klasycznej opowieści grozy, ma niestety bardzo tandetne zakończenie. Okazało się, że to, co zapowiadało historię w klimatach Frankensteina nadmiernie skręciło w stronę nietypowej cmentarnej orgii. Na szczęście bohaterowie żyjący w „naiwnej epoce”, opustoszały cmentarz, szalejąca w lesie burza i ukryta w tym wszystkim, tragiczna historia odwiecznych niespełnień człowieka, mogą wynagrodzić to niedociągnięcie. Dzięki nim, mimo rozczarowującego zakończenia, ta nastrojowa groteska – chociaż może wydać się niektórym niesmaczna – ma swój urok i świeżość. Niektórym widzom obraz Johna McNaughtona może wydawać się przesadnie perwersyjny (horrorowi wyjadacze stwierdzą jednak, że do perwersji zabrakło tutaj całych lat świetlnych), jeszcze innym czegoś w nim zabraknie: a to mroku, a to krwi, a to brutalności…

O dziwo, tym razem bardzo dobrze spisali się mało znani aktorzy. Bez zbędnej bufonady, z dystansem do fabuły, wykreowali wyraziste i wiarygodne postacie. Trzeba przyznać, że w szczególności przykuwa wzrok, nawet wtedy, gdy jest ubrana, wyjątkowo atrakcyjna Leela Savasta w roli Elisy. Jak to jednak w życiu bywa: nie ma nic za darmo. Skoro nie zawodzą aktorzy, to nie liczcie na powalające efekty specjalne. Zamiast nich podziwiajcie kostiumy, klimat XIX wiecznej Anglii i nieco filozoficzne rozważania nad życiem i śmiercią.

Widzieliśmy już seksowne Striptizerki zombie (tekst TUTAJ) i zakochanego nieumarłego (Wiecznie żywy). Czytaliśmy o zombie dziwkach (Zombiefilia) i o żywych trupach, które zakładały rodziny i miały dzieci (Lament zombie). W Opowieści Haeckela doświadczyliśmy „miszungu” takich romantyczno-rodzinnych zombiastycznych elementów. Mimo, że nie jest to produkcja wybitna, w przeciwieństwie do innych wchodzących w skład serii Mistrzowie Horroru, nie wiało tutaj nudą i na pewno na dłużej zagościła ona w pamięci widza (Większość fabuł tej serii umyka mi z pamięci przerażająco szybko – wyparcie?). Może niektórych z was do obejrzenia filmu zachęci także fakt, że tym razem nie będziemy podziwiali na ekranie nekrofila lecz nekrofilkę, a towarzyszyć jej będzie kilku bohaterów romantycznych o dosłownie i w przenośni rozdartych sercach.

P.S. Opowieść Haeckela powstała w oparciu i opowiadanie Clive’a Barkera Dark Delicacies. Pisarza znowuż zainspirowała autentyczna postać: Ernst Haeckel (1834 – 1919) był niemieckim biologiem, filozofem i podróżnikiem.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com