Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


A imię jej Furia

Furia jest kobietą. Nie dość, że kobietą za mało kobiecą – ta praca, brak męża i krótkie włosy! – to jeszcze pozbawioną tożsamości. Nie zna kraju z którego pochodzi, a ten w którym mieszka nie chce znać jej. I chociaż przyszło jej dorastać i żyć w państwie otwartym na inność, nie potrafi zapuścić tu korzeni. Bo jest kobietą. Czarną. I obcą.

Od chwili, w której Pani Furia trafiła w moje ręce nie minęło wiele czasu, zanim znalazłam się na jej ostatniej stronie. Jednak nim zaczęłam o niej pisać, musiała się we mnie „uleżeć”. Spodziewałam się bowiem nieco innej powieści i to, co przeczytałam wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Oczekiwałam, że Plebanek rzuci nieco światła na mechanizmy działające w brukselskim multi-kulti. Środowisko te, według podziału zaproponowanego przez socjolożkę Maję Gawrońską, to „kultura brzoskwiń”: z początku miła, miękka otoczka skrywa w środku twardą pestkę. Społeczeństwa takie pozornie przyjmują „obcych” z otwartymi ramionami, w rzeczywistości jednak, jej członkowie  nigdy ich do siebie nie dopuszczają (w ramach ciekawostki: Europa Wschodnia, no i my, Polacy, jesteśmy przeciwieństwem brzoskwiń, nas nazywa się kokosami). Stworzenie w powieści przestrzeni dla takiej interpretacji, próba rozłożenia na części pierwsze reguł rządzących wielokulturowym tyglem, mogło przeobrazić się w ciekawe czytelnicze doświadczenie. Autorka postanowiła jednak podążyć inną drogą: skupiła się głównie na postaci Ali. Stajemy się niemymi obserwatorami, którzy śledzą jej losy od wczesnego dzieciństwa. Autorka nie pozwala nam odwrócić wzroku nawet wtedy, gdy przyglądamy się już dorosłej, okaleczonej emocjonalnie kobiecie. Mam wrażenie, że takie przedstawienie tematu ograniczyło i przytłumiło przekaz powieści. Nie można oczywiście zaprzeczyć temu, że bycie emigrantką miało wpływ na jakość życia dziewczyny – jednak nie było jedynym powodem takich, a nie innych, podejmowanych przez nią wyborów. Bez względu na pochodzenie, Ali od małego była po prostu tresowana do bycia wyobcowaną. Trudno nie dostrzec związku między tym kim się staje, a sposobem wychowania – a takie odczytanie powieści zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Nierówne rozłożenie akcentów ukazuje także sposób przedstawienia społeczności emigrantów. Ali przez chwilę przyjaźni się z Polką, ma kilku kolegów, kilka nieudanych związków, kilkoro sąsiadów i pracuje z Muzułmanką. Jej relacje z otoczeniem nie zostają jednak pogłębione na tyle by stały się intrygujące i znaczące. Świat innych w Pani Furii jest powierzchowny i pozostaje dla czytelnika obcy.

Co już wiemy, Grażyna Plebanek, przedstawiła nam Ali przede wszystkim jako kobietę. Dziewczynka, która dostała imię na cześć słynnego boksera – a dokładniej na cześć jednego z jego zwycięstw, które w 1974 roku Kinszasie zachwyciło jej ojca Eddy’ego -, właśnie pięściami musiała utorować sobie drogę przez życie. Droga ta oczywiście nie należała do najłatwiejszych. Matka Ali nie potrafiła dopasować się do nowej rzeczywistości i swoje „ja” próbowała budować na resztkach przemijającej urody. Zajęta rozjaśnianiem skóry i włosów, przerzuciła na córkę odpowiedzialność za wychowanie młodszych braci i zajmowanie się domem. Ojciec – kobieciarz – porzucił rodzinę i uciekł przed Europą z powrotem do Afryki. Przeciwieństwo matki, ciotka, znowuż nadmiernie dbała o wykształcenie dziewczynki, licząc na to, że ono da jej wolność. Tak naprawdę tylko ona jest świadoma niebezpieczeństw jakie czyhają na bratanicę każdego dnia. I w swoich obawach ma sporo racji. Ali nie bez powodu staje się coraz bardziej zagubiona. Nie spełnia niczyich oczekiwań – ani matki, ani babki, ani ciotki – na dokładkę wciąż mierzy się z agresją – bo jest „czarna” i ma pochwę. W końcu na tę agresję zaczyna również odpowiadać agresją: boksuje i wybiera męski zawód. To tutaj tłumione od lat negatywne emocje i poniżenie znajdują w końcu ujście. I chociaż trudno jednoznacznie oceniać bohaterkę – nikt z nas nie wie jak zachowałby się na jej miejscu – to  dla mnie jej postawa jest przygnębiająca: bo walcząc, tak naprawdę wcale nie walczy, tylko płynie z prądem, rzucana przez kolejne fale.

panifuria1To, że Plebanek na główną bohaterkę wybrała Kongijkę, a na miejsce akcji Brukselę nie powinno nikogo dziwić (i nie chodzi o to, że pisarka właśnie tam mieszka). Kongo bowiem to część wstydliwej historii Belgii (chociaż nieobecnej w tamtejszych szkołach), której wciąż czkawką odbijają się niedawne kolonialne zapędy. W  ponurej atmosferze powieści wyczuwa się echa naznaczonych historią relacji. Możliwe, że to w nich trzeba upatrywać przyczyn autentycznych zdarzeń, które zainspirowały panią Grażynę do napisania Pani Furii. To właśnie tutaj, w Brukseli, grasowała bowiem grupa mundurowych znęcających się i zabijających nielegalnych imigrantów. Trzeba przyznać, że wydarzenie to świetnie wpisuje się w nastroje obecnie panujące  w rozhisteryzowanej Europie. Multi-kulti coraz wyraźniej pokazuje, że ma także drugą, mniej „okładkową” twarz:  wyzwiska, dyskryminację, rasizm, poniżenie i zapętlającą się spiralę nienawiści.

W powieści mocno wyróżnia się feminizujący ton. Autorka przedstawia kobiecość jako niedocenianą wartość. Niedocenianą podwójnie, bo nie tylko przez mężczyzn, ale również – niestety – przez same kobiety. ONE mogą być silne tylko w określony sposób: kobieta samotna, trenująca boks, to koszmarne wynaturzenie. Kobieta, która całe żyje daje się bić mężowi, bo dzięki temu ten nie odsyła ją z powrotem na wieś i nie odbiera jej dzieci, to norma. Wojowniczką nazywa się więc tą drugą, odbierając jej status ofiary. Tej pierwszej pewnie po prostu nikt nie chciał, więc zdziwaczała biedaczka. Autorka kilkoma zgrabnymi pociągnięciami tworzy więc literacki szkic mechanizmu, który prowadzi do zniewolenia  społecznego. W prosty sposób (może nawet zbytnio uproszczony) wpisuje kobietę w patriarchalną kulturę obu kontynentów. Wszędzie są bowiem jakieś „normy”, w których trzeba się mieścić i które określają role kobiet. Także sposób w jakiś Plebanek opisuje seks jest dosyć sugestywny. To przede wszystkim biologia, potrzeba chwili i ciała – o dziwo, to jedyny moment w którym nasza bohaterka cokolwiek czuje. I chociaż rozumiem celowość zabiegu i sens dosadnych słów, to fragmenty opisujące chwile „uniesień” brzmiały jak fałszywa nuta, która niespodziewanie wkrada się w zgrabną melodię.

panifuriaPanią Furię, poza kilkoma słabszymi fragmentami czyta się naprawdę dobrze. Autorka potrafi z lekkością prowadzić czytelnika nawet przez niełatwą i bolesną historię. Jej opowieść wciąga i ciekawi, podobnie jak słuchaczy intrygują historie Eddy’ego, gawędziarza z Kinszasy. Przekazał on córce nie tylko miłość do boksu, ale również dar snucia opowieści. Kilkukrotnie miałam nadzieję, że to właśnie słowa ocalą Ali, że pojmuje ona w pełni ich moc, i siłę swoich umiejętności. Bohaterka wybrała jednak inną drogę. Czy jedynie dla siebie słuszną – tego się nie dowiemy. Plebanek nie domyka bowiem opowieści o czarnoskórej emigrantce, pozostawia czytelnikowi miejsce na domysły i spekulacje. Podobnie jak Eddy, i ona, porzuca opowieść, by ktoś inny mógł dopowiedzieć jej dalszy ciąg. I chociaż w takiej formie powieść pozostawiła spory niedosyt, warto docenić tę konstrukcyjną zagrywkę, bo przecież, jak mawiał Eddy: nic się nie kończy, wszystko trwa. Jedni zaczynają opowieść, inni ją kontynuują.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com