Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #84 O święta Makrelo! Rzecz o postapokaliptycznym rekinim komandosie

Jak mówi stare, ludowe porzekadło: gdy ci się wydaje, że nurt sharks movies znasz już totalnie na wylot i nic cię w nim nie zaskoczy, to wtedy na pewno jakiś złośliwy demon postanowi udowodnić ci, jak bardzo się mylisz. Dokładnie tak było w moim przypadku, bo w najmniej oczekiwanym momencie, gdy głowę miałam zaprzątniętą zupełnie czym innym, w oczy rzucił mi się naprawę zaskakująco groteskowy i frymuśny film. Tak, dobrze widzicie, wyreżyserowany przez Sama Qualiana Post Apocalyptic Commando Shark (2018) znalazł mnie sam. I trochę nie wiem czy się tym faktem cieszyć, czy może powinnam zacząć się obawiać tego, jak „oceniają” mnie algorytmy…

GENIALNE W SWOJEJ GŁUPOCIE

Zacznę od krótkiego ostrzeżenia. Jeśli uda mi się Was namówić i postanowicie ten niesłusznie przemilczany film obejrzeć, musicie wiedzieć, że początek będzie bolał. Mimo to, warto go przetrwać. Mnie wręcz sparaliżowało, nie wiedziałam czy śmiać się, płakać, czy może to już jest ten moment w życiu, w którym trzeba wsadzić sobie mikser w oko. Na szczęście, po kilkunastu pełnych wątpliwości, okrutnych minutach, gdy pojęłam sens tego, na co patrzę, nie mogłam już oderwać się od ekranu. Commando Shark okazał się bowiem naprawdę zmyślną i zabawną (ale, jak wiecie, mam nieco koślawe poczucie humoru) parodią filmów wojennych: tych o podłych, chlejących wódę Ruskach, którzy próbują zniszczyć prawą i bohaterską Amerykę.

Akcja filmu rozgrywa się jakiś czas po – chociaż nic na to nie wskazuje, bo świat się w ogóle nie zmienił – katastrofie nuklearnej. Sowieci wciąż próbują podbić Stany i, o dziwo, szala zwycięstwa przechyla się w ich stronę. Dzieje się tak, za sprawą morderczo pokręconego „wynalazku”. Tym złym udało się bowiem stworzyć superjednostkę komandosów rekinoludzi (takie skrzyżowanie Hammerheada albo nawet Sharkenshteina z Red Down). Ogólnie mówiąc Amerykanie, i ich ruch oporu, dostają niezły łomot. Nawet sławetni amerykańscy naukowcy nie dają tym razem rady. Bo, gdy arcywróg  dysponując już całą armią rybich komando, robi następny krok i tworzy GARGANTUASZARKA, oni nadal nie potrafią stworzyć sensownej hybrydy (gadający pies Bruno się nie liczy). Czego się jednak spodziewać po narodzie, którego obywatele za  patriotyczne uważają zorganizowanie barbeque w ogrodzie i siedzenie przy piwie, podczas, gdy za płotem biegają uzbrojeni po zęby członkowie wrogiej armii?

Cały film, to scena po scenie, pokaz kolejnych potyczek, strzelanin i zagryzania oraz popisowych wręcz idiotyzmów wyprawianych przez rekiny, dowódców ruchu oporu i cywilów. Dopiero końcówka zmienia wszystko, gdy przypadkowa, kilkuosobowa zbieranina, aż żal, że nie uzbrojona tylko w widły, pokonuje w ostatecznym starciu równie nielicznego wroga. Oprócz nich o losach świata ostatecznie przesądzają: dobry Ruski rekin (bo okazało się, że najeźdźca miał tak naprawdę złote serce, ale nie zdradzę więcej, by nie zabierać wam radości z kolejnych odkryć), poskładany naprędce laserowy zmniejszasz i  – jakże mogłoby być inaczej – pilot z wielkim, czerwonym guzikiem.

COMMANDO SHARK: „Każdy kto twierdzi, że rekiny nie lubią ludzkiego mięsa, nie poznał jeszcze mnie.”

Narodziny tytułowych hybryd przebiegają mniej więcej tak: dwaj naukowcy stoją przed gumowym rekinem zabawką, chichocząc przy tym maniakalnie. Jeden z nich (musicie wiedzieć, bo to istotne dla fabuły, jest Niemcem – Siegfriedem Schröderem, którego zagrał sam reżyser) zanurza strzykawkę w słoiku i aplikuje jej zawartość wspomnianej zabawce. Ta błyskawicznie przemienia się w całkowicie ubranego, rybiego potwora: SHARKOMANDOSA. Za każdym razem gdy patrzę na jego chybotliwą, rekinią głowę z papier-mache, wybucham niekontrolowanym śmiechem. Te krzywe, kaprawe oczka! To się twórcom naprawdę udało! Jakby tego było mało, rekinia poczwara mówi, a gdy z lubością morduje każdego, kto stanie jej na drodze, zdaje się uśmiechać – chociaż to fizycznie niemożliwe.  Świetna robota! Crème de la crème tandety i chłamu.

IT’S FISHING TIME. I HAVE A SHARK TO KILL

Nie zapominajmy, że to film niskobudżetowy. Powinniśmy więc docenić staranność z jaką, wykorzystano to, co znalazło się w zasięgu twórców. Gdy to dostrzeżecie, nie będziecie się czepiać kilku dłużyzn ani powtórek zgranych gagów. Oprócz spójnej, jak na standardy tego typu produkcji,  fabuły, dużym plusem Commando Sharka jest także to, że w ogóle trudno mówić w jego kontekście o efektach specjalnych. Ich obecność sprowadzono bowiem do minimum. Pomijając cudne kostiumy komandosów, na które zużyto całe mnóstwo twórczej energii, mamy tylko kilka wybuchów, lampki choinkowe do krępowania jeńców, wspomniane już słoiki, kilka gumowych głów i kończyn oraz żołnierza potykającego się przez cały film o własne jelita (które udaje mi się na szczęście załatać taśmą).

Obsada nieustannie rotuje. Większość bohaterów zostaje wprowadzona (czasami tylko z poziomu narracji) do akcji, by zaraz zginąć. Dlatego początkowo czujemy się nieco zagubieni i nie wiemy co się tu oderkinia do momentu, w którym staje się jasne, że głównym bohaterem zostanie niezbyt rozgarnięty i fajtłapowaty Marty Warbuck (Simeon Qualiana). To on, nikt inny, przeprowadzi nas z pola walki, do tajnej bazy, by znów wyruszyć w teren i uratować świat.

W Post Apocalyptic Commando Shark wystąpiły chyba też wszystkie, albo przynajmniej większość, wyprodukowanych do tej pory flag USA. Jeśli więc zechcecie wypić kielicha za każdym razem, gdy takowa mignie wam na ekranie, marny wasz los.

NIE DO ODZOBACZENIA

To film, którego z jednej strony nie wypada nie obejrzeć, gdy się już wie o jego istnieniu, a z drugiej  tego co się zobaczy nie da się wymazać z pamięci (dla niektórych zapewne, niestety). To czy Commando Shark będzie wam się podobał zależy od waszej tolerancji na czerstwe żarty, campowe aktorstwo, tragiczne akcenty, melodramatyzm, a także od tego, jak znosicie nabijanie się z patriotyzmu, stereotypów, narodowej dumy Amerykanów i ich polityki. Nie bez powodu bowiem filmowy prezydent cytuje butnie słowa Trumpa: „ogień i wściekłość, jakich świat nigdy nie widział”, po czym zostaje zagryziony przez „tajniaka” rekina, nie bez powodu również gargantuaszark rozwala dwa wysokie bloki …

Fani tego typu kina będą zachwyceni.
Reszta będzie mnie przeklinać.

Film dla każdego, kto:

– marz o armii humanoidalnych rekinów z papier-mache;
– ma wysoki poziom odporności na głupotę i szajs;
– dostrzeże piękno w scenie z rudym kotem (patrz screeny);
– też trzyma w domu słoik ze łzami swoim wrogów;
– bawią go gadające psy i rekiny;
– dosyć ma filmów o podłych Rosjanach i prawych Amerykanach;
– uwielbia parodie;
– nie uważa, że żart powinien być subtelny;
– chcecie zobaczyć na co jeszcze stać reżysera Snow Sharków.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com