Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Królowa jest tylko jedna! Czyżby była nią Locha?

Jak się czuję po lekturze? Mniej więcej tak jakby Marek Zychla przywalił mi z pięści w splot słoneczny, a potem jeszcze skopał po nerkach. A na koniec tej jakże atrakcyjnej przygody, tarł moim mózgiem o chropowaty beton. Jednym słowem: Przesmyk okazał się typową dla tego autora, czyli wymagającą i intelektualną porcją rozrywki.

Fani będą zadowoleni.

***

Nie dla każdego treść książki będzie zaskakująca. Tych, którzy mieli okazję czytać Hardboiled (Wydawnictwo Gmork) powinien ucieszyć fakt, że Przesmyk to pochodząca z tej antologii Ambisentencja na sterydach, albo jak kto woli: w długim metrażu. Zgodnie z oczekiwaniami czytelników bowiem, autor zdecydował się rozwinąć opowiadanie w minipowieść.

Jak się już zapewne domyśliliście najnowsza książka Marka Zychli, funduje nam jazdę bez trzymanki. Na pierwszy rzut oka nic tutaj się nie klei, no bo przepraszam: dwoje narratorów mieszkających w jednym ciele, kosmici, żółte światła, osiedle otoczone murem (kopułą?) ze skóry i kości, krew wylewająca się z piwnic? Jedyne co wydaje się sensowne to nasycone skrajną i ohydną patologią, obdarte z godności blokowisko i stanowiący jego centrum sklep monopolowy. Mimo całkowitego zwichrowania rzeczywistości, nie potrafiłam się oderwać od tekstu i jak zahipnotyzowana dałam się wciągnąć w, ze strony na stronę, dziwniejszą historię. Jak się szybko okazało, w tym odrealnionym i umierającym miejscu, tylko siłą zasługuje się na szacunek. Tu wszystko jest złowrogie, ciężkie, brudne, każdy krok jest niebezpieczny i bolesny… okazana słabość grozi utratą prestiżu, a stąd już tylko droga w jedną stronę. Zło nie przyjmuje tutaj konkretnego kształtu, a żywa groza wyziera spod każdej płytki chodnikowej, z każdego okna i zza każdego śmietnika, oblepiając nas poczuciem bezsilności. Podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie wygląda piekło, gdy w końcu je wokół siebie dostrzeżemy. Jest nam dobrze znane, zaskakująco bliskie, a zarazem tak niepojąco obce. No i przede wszystkim: do cna porąbane.

Początkowo może się nam nawet wydawać, że dostaliśmy do rąk psychotyczne postapo – wypełnione po brzegi patologią i rozkładem. Czujemy jednak, że coś nam w tekście umyka, że wyjaśnienie nie może być tak proste. Tkwi w tym wszystkim bowiem jakaś nieuchwytna, bezkompromisowa niezgodność, karykatura i zgrzyt świata nasyconego atmosferą klęski. Już sama geneza narodzin głównego bohatera, czyli Kuby i Marzeny, zatopionych w jednym, rozlewającym się i niezniszczalnym cielsku, jest nie tylko brutalna i traumatyczna, ale również niesamowicie abstrakcyjna. Im głębiej wchodzimy w tekst, tym większy mętlik mamy w głowie. Próbujemy odgadnąć, jakie prawdy na temat człowieczeństwa bądź jego stracie chce przekazać nam autor. Zastanawiamy się czy to opowieść o końcu świata w skali mikro, wegetacji, kresie ludzkości, która pożarła własny ogon? A może o tragedii matki, traumie kobiety, cierpieniu chłopca, którego samotność rozpadła się, rozmnożyła i zdeformowała? Niestety, czegokolwiek nie próbujemy dowieść sami przed sobą, w którejkolwiek płaszczyźnie tekstu próbujemy się zakotwiczyć (społecznej, indywidualnej, fantastycznej czy realnej) jesteśmy skazani na porażkę. Poznając prozaiczne – czyżby? – zakończenie uświadamiamy sobie bowiem, że daliśmy się wywieźć w pole. A co gorsza, dociera do nas, że autor od samego początku podawał nam odpowiedzi na tacy, tylko robił to w tak zmyślny i chaotyczny sposób, że nie pozwał nam ich zobaczyć. Najwidoczniej tak właśnie chciał – byśmy pozostali ślepi, tak samo, jak śledzeni przez nas bohaterowie. Byśmy zrozumieli, że się od nich w ogóle nie różnimy.

Nie powinno nas dziwić, że po raz kolejny, za sprawą swojej twórczości, Marek Zychla wytrącił czytelnika z równowagi, i wepchnął go tam, gdzie zło zostawia po sobie trwałe ślady. Nie od dziś wiadomo przecież, że pisarz ma swój własny, niepowtarzalny styl i talent do przeobrażania wszystkiego co zwyczajne w nieoczekiwane formy. Jego plastyczny i barwny język sprawia, że ponura atmosfera absurdu unosząca się nad wykreowanym przez niego światem, staje się dla czytelnika wręcz namacalna. Ciężar ten, by nie stał się zbyt nieznośny, często rozładowuje bolesną ironią i czarnym humorem.

To nie jest proza dla każdego. Nie każdy jest gotowy na to, by dać się rozłożyć na części pierwsze i wyprowadzić ze strefy komfortu, zajrzeć pod oniryczną zasłonę i pogmerać w otwartych ranach rzeczywistości. Taką literaturę i taką formę wyzwania – zawstydzającą, szaloną, niepokojącą, męczącą, wchodzącą jak drzazga pod paznokieć – trzeba lubić i trzeba chcieć się z nią zmierzyć. Mam nadzieję, że się odważycie, bo warto.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com