Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #8 Rekin tu, rekin tam

Naiwna myślałam, że tytuł to jakaś metafora. Bo niby co jest takiego zaskakującego w rekinie, który żyje w słodkiej wodzie? Przecież niczym nieskrępowana wyobraźnia kolejnych scenarzystów, reżyserów i producentów, wciąż przekonuje nas, że zdecydowanie łatwiej wymienić miejsca w których rekiny nie bywają, niż te w których możemy się na nie natknąć. Drapieżniki te potrafią latać, ryć tunele w ziemi, mieszkać w piasku, a nawet mogą wyrosnąć im macki, gdy tylko zechcą spenetrować  jakąś większą aglomerację. Ponowię pytanie: co jest więc niezwykłego w zamieszkujących jezioro rekinach? Otóż wyróżnia je to, że występują w całkiem poważnym, normalnym filmie – żadnej tam produkcji klasy „Z”.

 

Przemytnik zwierząt, Clint Gray (Dolph Lundgren), po 5 latach odsiadki wychodzi na wolność. Tuż przed tym, gdy został złapany do Jeziora Tahoe „wymsknęło” mu się pewne zwierzątko i pech chce, że akurat teraz, po pięciu latach, zaczęło dawać o sobie znać (chociaż początkowo za wszystko zostają oskarżone biedne niedźwiedzie). Z sobie tylko znanej przyczyny rekiny nagle stają się aktywniejsze i pozbawiają życia kilka osób. Napiętą sytuację dodatkowo komplikują dwie sprawy: gangsterzy, którzy zgłosili się do Clinta po zaginioną przed pięcioma laty „paczkę” i to, że jej zwartość się niestety rozmnożyła. Ci pierwsi doskonale wiedzą jak szantażować mężczyznę, jego słabym punktem jest jego córeczka. Po tym jak trafił do więzienia adoptowała ją policjantka Meredith Hernandez, która teraz oczywiście bierze go na muszkę, obawiając się, że będzie chciał uprowadzić małą i zemścić się na niej za to, że go zapuszkowała. Wszystko to sprowadza się do kilku dramatycznych scen rozgrywających się w nocy na jeziorze, a kończy – o zgrozo – happy endem. Okazuje się, że Clint nie jest wcale taki zły i obawy Meredith są bezpodstawne. Bez względu bowiem na to, co miało miejsce w przeszłości, pozostaje jej wdzięczny za to, że akurat ona zaopiekowała się jego córką i zrobi wszystko by usunąć z ich drogi zagrożenie. Nawet jeśli jest wściekłe i płetwiaste.

 

Zaserwowano nam w Rekinie z jeziora kiepskie dialogi, marne aktorstwo i śmiertelną dawkę nudy. Nasze oko zaszczyciły standardowe nocne wygibasy półnagiej młodzieży na plaży, atak rekina na ludzi lecących spadochronem za motorówką i parkę baraszkującą w wodzie. Czyli ani nic ciekawego, ani oryginalnego. Dramatycznie kiepsko wyglądają również bohaterowie nakładani na tło z rekinami (żenujące) i tandetne efekty. Sceny w których aż się prosi o zbliżenia, potraktowano wyjątkowo po macoszemu: mięsiste ataki zastąpiono bulgoczącą czerwoną wodą. Zamiast thrillera oglądamy więc nudne i łopaterne kino familijne z ludojadem w tle. Nawet w takim „nudlu” można jednak wydłubać coś interesującego. Jako ciekawostkę można potraktować bowiem informację o rekinach, jaką dzieli się z policją biolog Peter – nie jest ona, o dziwo, wyssana z palca. Żarłacze tępogłowe, które są tutaj głównymi bohaterami, nie są słonowodne, ale naprawdę mogą przetrwać w słodkiej wodzie.

 

Produkcji nie pomogło ani dwóch reżyserów ani mający być twarzą filmu Dolph Lundgren. Ten ostatni zresztą sprawia wrażenie, jakby grał tutaj za karę i był tym okropnie zmęczony. Rekin z jeziora na pewno nie zagrzeje na dłużej miejsca w mojej pamięci.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com