Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Rozmowa z Michałem Stonawskim w ramach projektu „Żertwa”

Jeśli czytelnik zabierający się za lekturę „Laluni”, wie, że masz reporterskie zacięcie, warstwę obyczajową odchoruje dwójnasób… I będzie miał rację, ponieważ inspirowałeś się prawdziwymi wydarzeniami. Zdradzisz nam coś więcej na temat?

M.S. Był taki wywiad – kiedyś, lata temu, który sprowokował mnie do napisania „Laluni”. Dziewczynka z ośrodka opiekuńczego opowiadała dziennikarzowi o tym, co przeżyła . Zacząłem szperać dalej – a im głębiej szperałem, tym bardziej byłem wkurzony. Podpowiem tylko, że każdy kto przeczytał „Lalunię” wnikliwie będzie mógł ten wywiad znaleźć. Prócz tego w tym opowiadaniu – jak w większości moich tekstów – jest również bardzo dużo moich własnych przeżyć. Wymieszałem więc swoje emocje z tym, co znalazłem robiąc research, oraz ze słowiańskim horrorem nawiązującym do dobrze znanego mi miejsca i… tak powstała „Lalunia”.

Przed napisaniem opowiadania odwiedziłeś TO miejsce?

M.S. Wiele razy. I nie mówię o ośrodku – ten jest całkowicie fikcyjny, przynajmniej jeśli chodzi o położenie go w bezpośredniej odległości kościółka św. Benedykta. I to właśnie ta świątynia jest centralnym miejscem opowieści – znam ją o tyle dobrze, że opisywałem jej legendę w „Mapie Cieni”, a historia związana z kościółkiem w „Laluni” jest moimi własnymi podejrzeniami co do natury nawiedzenia tego miejsca w związku z legendą o czarnej damie z Podgórza. Jeśli doda się dwa do dwóch, biorąc pod uwagę obecność świętego dębu obok tego miejsca – bo na kopcu Krakusa znaleziono jego szczątki -, imię św. Benedykta używane przy egzorcyzmach miejsc nawiedzonych, oraz coś – jakiegoś rodzaju ducha, bądź demona, który od stuleci mami śmiałków kosztownościami po to tylko, by złamali trzymającą tę duszę pieczęć i „uwolnili ją”… cóż, historia pisze się właściwie sama.

Podczas odwiedzin wyczułeś tam czyjąś obecność? Towarzyszyło ci coś złowrogiego?

M.S. Nie, tam przy kościółku akurat nie – co nie znaczy, że nie czułem nic. To bardzo samotne miejsce, krakowianie chętnie przychodzą na kopiec Krakusa obok, pod kościółek nie zagląda wielu. To też smutne miejsce, nie tylko ze względu na legendę, bo dzięki badaniom archeologicznym znaleziono pod murami kościółka dużo szkieletów – w wielu przypadkach szkieletów dzieci. Tutaj też wykonywano kiedyś egzekucje, wbijanie na pal.

Słowiańskość w twoim opowiadaniu funkcjonuje jakby na obrzeżu świata ludzi, tragicznie wplątana w ich losy. Czy taką właśnie rolę przypisujesz jej w swojej twórczości?

M.S. Tak. Słowiańskość zawsze dla mnie drzemie na obrzeżu – jako wykorzeniona z naszych ziem przez Chrześcijaństwo, ale nie zniszczona, zawsze gdzieś w nieokreślonym, „ślepym” polu widzenia. Nie zniknęła całkowicie – ciągle się gdzieś w nas tli i właśnie tak ją opisuję. Wspomniałem wcześniej, że „Lalunia” jest częścią czegoś większego. Nikt chyba tego nie wyłapał, ale rozgrywa się w tej samej rzeczywistości co poprzednie moje słowiańskie opowiadanie „Reguła Niczego” – oba teksty są bardzo luźno powiązane, więc to są szczegóły, ale oba prezentują – tak myślę – podobne pojęcie słowiańskości.

Czy któraś postać ze słowiańskiej mitologii jest ci szczególnie bliska?

M.S. Myślę, że ci którzy czytali „Lalunie” dobrze wiedzą; Mokosz, matka-ziemia. Opiekunka i przewodniczka.

A zdradzisz dlaczego właśnie ona?

M.S. A dlaczego Mokosz – bo do boginii opiekuńcza, kojarzona z naturą, która nas otacza, matką ziemią, dzięki której żyjemy. Podoba mi się ten związek, w moim rozumieniu Mokosz jest bardzo pierwotną siłą, patrząc na świat, patrzysz niejako również na nią. To tworzy więź, faktycznie jak między matką a dzieckiem. Wszystkie inne bóstwa wydają mi się odległe, Mokosz zaś jest po prostu bliska. Ciepła, ale wcale nie oznacza to, że dobra – bo skoro jest jak ziemia i jak natura, to nie jest wcale dobra. Ani zła też nie. Po prostu jest.

 „Lalunia” miała potencjał na to by być powieścią. Myślałeś o tym by pójść krok dalej i jeszcze ją rozbudować?

M.S. Nie, myślę, że „Lalunia” to skończone opowiadanie, ale o wszystkich moich opowiadaniach słyszę ostatnio to samo, że mają potencjał na powieść. Myślę, że to nie kwestia tematyki, a stylu – faktycznie, mentalnie przygotowuję się, żeby wreszcie napisać powieść, chyba wreszcie po jedenastu latach czuję się na tyle gotowy literacko, by to wreszcie zrobić, więc przekłada się to na moje opowiadania. Ale sama „Lalunia” również jest częścią czegoś większego.

O tym, że jesteś „gotów” jestem przekonana od „Paranormalnych”.

M.S. Dzięki ?

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com