Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Rozmowa z Wojciechem Gunią w ramach projektu „Żertwa”

Do napisania historii o dziewczynie mającej nietypową relację z naturą, zainspirowało cię serbskie podanie ludowe. Zdradź w jakich okolicznościach na nie trafiłeś. Co się w nim najbardziej zaintrygowało i ile z niego uszczknąłeś?

W. G. Na tę historię trafiłem w książce „Srpska mitologija”, kiedy mieszkałem w Serbii – a żyłem tam przez 5 lat. Spośród wielu fantastycznych opowieści ta wydała mi się najbardziej uderzająca, ponieważ cały wymiar fantastyczny znajdował się w niej na bardzo odległym planie i stanowił w zasadzie pretekst do tego, by opowiedzieć odwieczną opowieść o nietolerancji; o tym jak jakakolwiek inność powoduje jakąś chorą reakcję immunologiczną społecznej tkanki.

Z tej opowieści zaczerpnąłem jednocześnie dużo i mało, to znaczy sama historia w książce źródłowej jest dość prosta i krótka, ponieważ ta pięknie wydana książka jest skierowana raczej do młodszego odbiorcy, i wykorzystałem ją jako bazę do narysowania trochę szerszego, bardziej pogłębionego obrazu. A w zasadzie do rozbudowania go, także poprzez zastosowanie tej ramy narracyjnej, wprowadzającej do historii głos, którego nie ma w oryginale – czyli głos narratorki, będącej w jakimś sensie drugą bohaterką.

Głos, który daje nadzieję?

W. G. Nie wiem, czy daje nadzieję. Chciałbym, ale też narratorka nie wydaje mi się osobą, która żywi jakieś złudzenia wobec ludzi. Jeśli natomiast jest nośnikiem jakiejś nadziei, to może na to, że prawda o ludzkim życiu, o ludzkim cierpieniu, czy o cierpieniu w ogóle, zawsze gdzieś znajdzie ujście, że zawsze będzie ktoś, kto ją zachowa i w odpowiedniej chwili wypowie.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że jeśli chce się tworzyć wiarygodną grozę  to trzeba wpisać w tekst własny strach lub lęk. „W dół rzeki” wzbudził we mnie niepokój o słabszych, piętnowanych za odmienność, naturę. A także podsycił lęk przed tym, że może mi się nie udać obronić przed światem swojego dziecka. Właśnie tego się obawiasz? Co jeszcze budzi w tobie przestrach?

W. G. Tak, ponieważ tak naprawdę nigdy nie wiemy, jaki nasz atrybut osobowy stanie się dla zbiorowości powodem wykluczenia nas albo prześladowania. Czyli to, na mocy czego zostaniemy poddani opresji, w bardzo nikłym stopniu leży w zakresie naszej woli. Jak na ironię, tego rodzaju myślenie mamy wdrukowane, więc na ogół widząc człowieka wykluczonego, poddanego ostracyzmowi, myślimy sobie, że pewnie na to czymś sobie zasłużył. Tak bardzo potrzebujemy idei sprawiedliwości, że za jej manifestacje będziemy brać nawet najbardziej dotkliwe realizacje niesprawiedliwości. I ten sam mechanizm często powoduje, że jeśli nawet nie jesteśmy oprawcami, to zachowujemy bierność wobec cudzej krzywdy. Więc myśl, że z jakiegoś losowego powodu można zostać wyrzuconym na margines, a potem jeszcze stać się ofiarą myślenia, że ten los jest sprawiedliwy, jest dość upiorna.

I ja oczywiście boję się tego w odniesieniu do mojego dziecka, w ogóle uważam, że ramy dla rodzicielstwa wyznacza lęk. Mogę obserwować jako rodzic zachowania dzieci względem siebie i nie mam specjalnych wątpliwości, że dzieciaki mają wyjątkowy dar budowania systemów absurdalnej opresji i wykluczania. Co zresztą wynoszą z domów, bo młody człowiek to idealne zwierciadło stosunków panujących w rodzinie.

Czego boję się jeszcze? Cholera, moje życie to jest permanentny stan lękowy. Boję się o swoich bliskich, boję się nieprzewidywalności polityki i kruchości ładu społeczno-politycznego, boję się odrzucenia przez ludzi, którzy są dla mnie ważni, boję się życia w poczuciu niespełnienia i śmierci w poczuciu zmarnowania życia, przeraża mnie losowość istnienia, ten nie dający się oswoić chaos, no sporo tego. Starczy na jeszcze sporo horrorów.

Nasz sposób traktowania przyrody też nie jest Ci obojętny…

W. G Nie jest; wydaje mi się dość oczywiste, że sposób, w jaki traktujemy przyrodę wiele mówi o nas. Nasze podejście do przyrody to zwierciadło naszego człowieczeństwa. Dlaczego? Bo przyroda nie reaguje natychmiast, jej odpowiedzi są długofalowe, i ta długofalowość usypia czujność. Ale to, że usypia czujność jednocześnie sprawia, że znikają hamulce, wzbudzane zazwyczaj przez bezpośrednie związki przyczynowo-skutkowe. Więc ta pozorna bierność natury wyciąga z nas nasz prawdziwy stosunek do otoczenia: pokorę i szacunek albo agresję, głupotę i zachłanność.

Mówię natomiast o pozornej bierności natury, bo ona zawsze – prędzej czy później – upomni się o swoje, zawsze prędzej czy później „zareaguje” na nasze działania. Na każdy wymierzony jej cios odpowie ciosem dwakroć mocniejszym, pod tym względem jest absolutnie sprawiedliwa i w tej sprawiedliwości bezwzględna. Dlatego uważam, że poza pewnym wymogiem etycznym, aby po prostu zachowywać się przyzwoicie wobec natury, mieć też na uwadze to, że ona jest wielokroć potężniejsza od nas i choćby dlatego warto ją szanować.

Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że to właśnie groza najlepiej obrazuje czasy w których powstaje?

W. G. I tak i nie. Na pewno groza jest papierkiem lakmusowym szerszych, bardziej uniwersalnych stanów zbiorowych, natomiast horror – taki, który ja uważam za wartościowy – zawsze wyrasta nie ze stanu zbiorowego, „z czasów”, tylko z jakiegoś bardzo osobistego doświadczenia. To, czy to doświadczenie jest dostatecznie uniwersalne, by przemówiło też do czytelników, to już inna sprawa. Natomiast jeśli daje się zauważyć więcej utworów obracających się w poetyce grozy, które podejmują na przykład temat zaburzeń psychicznych – a moim zdaniem taki trend jest dostrzegalny – to dość wyraźnie świadczy to o tym, że mamy w sobie jako zbiorowość silną potrzebę przepracowania spraw, które zatruwają nam życie, czy w zasadzie je powoli niszczą. Bo przecież nie żyjemy w czasach szczególnej higieny psychologicznej, choć coraz więcej się o tym mówi, aczkolwiek im więcej się mówi, tym łatwiej odnieść wrażenie, ze to takie zaklinanie rzeczywistości, myślenie magiczne i samousprawiedliwianie.

Co w takim razie może oznaczać rosnąca popularność słowiańskiego horroru? To nadal nisza, jednak coraz bardziej zauważalna.

W. G. Nie tylko słowiańskiego horroru, ale w ogóle literatury okołosłowiańskiej. To jest oczywiście w pewnym zakresie moda, ale moim zdaniem – jeśli miałbym się pokusić o jakąś bardzo pobieżną opinię – to przede wszystkim wyraz tego, że jako etnos dojrzeliśmy – albo powoli dojrzewamy – żeby odkryć bardziej swoją tożsamość, przygruzowaną tysiącem lat watykańskiej okupacji. A dzieje się tak dlatego, że ten okupant – który opierał zawsze swoją pozycję na kwestiach moralności i etyki, który rościł sobie prawo do bycia etyczną instancją regulującą nasze istnienie – sam okazał się w tym zakresie kompletnym bankrutem. Więc być może zaczęliśmy się uważnie przyglądać temu, co zostało nam zagrabione i odebrane, co zostało zasymilowane i zamalowane przez chrześcijaństwo, i tak szukamy w tym wszystkim jakiegoś ocalenia dla wartości.

Czy jakiś motyw z zaniedbywanej przez lata mitologii słowiańskiej jest Ci szczególnie bliski?

W. G. Nie, raczej nie, nie jestem rodzimowiercą (jako agnostyk), choć sporo motywów wierzeń serbskich ma charakter, który mocno rezonuje z klimatami, w których lubię się obracać jako pisarz. Na przykład mam teraz na warsztacie opowiadanie o talasonie. Talason był duchem opiekuńczym budynku, który zostawał związany z budowlą, gdy człowiek postanawiał złożyć się w ofierze i pozwalał niejako „wbudować” swój cień w fundament. Taka osoba szybko umierała, a jej duch na wieki wiązał się z budynkiem. Talasony były przyjazne z natury, wszak były duchami opiekuńczymi, ale jeśli do domu wchodził ktoś ze złymi zamiarami, potrafiły stać się mordercze. Ludzie nie potrafili ich dostrzec, za to świetnie widziały je psy.

Z jakiego kręgu kulturowego się wywodzi? I ciekawe dlaczego właśnie psy…

W. G. Serbia ? A dlaczego – nie wiem, ale często w serbskich podaniach ludowych psy są tymi zwierzętami, które „widzą więcej”.

A tak z nieco innej beczki: skąd wzięło się twoje zainteresowanie fotografią?

W. G. Trochę z konieczności. Ścieżka zawodowa wymusiła na mnie częste posługiwanie się aparatem do uwieczniania różnych wydarzeń, a ponieważ ja jednak lubię się przykładać do swoich obowiązków, zacząłem zgłębiać temat od strony technicznej. Jestem zodiakalną panną, więc jeśli jakiś temat mnie zainteresuje, to uczę się go do oporu. Biorę podręczniki, książki, czytam fachowe strony i próbuję tę wiedzę przekuć na praktykę. Wcześniej zawsze fotografia przemawiała do mnie bardzo silnie, więc kiedy zacząłem trochę nabywać wiedzy na temat tego, jak się robi zdjęcia, zacząłem rozumieć jak zostały zrobione fotografie, które tak do mnie przemawiały. Wtedy też odkryłem to medium dla siebie, jako środek wyrazu. Choć pewnie tego bakcyla fotograficznego najwcześniej złapałem od mojej żony, która też się pasjonowała tym tematem.

Ciekawi mnie czy kadry znajdują cię same, czy na nie polujesz? Twoje zdjęcia są właśnie tymi, które przykuwają wzrok. Przyciągają nietuzinkowością.  Trudno byłoby nie zauważyć, że masz ten szczególny rodzaj wrażliwości.

W. G. Polować na kadr można, ale on i tak musi dać się znaleźć. Oznacza to mniej więcej tyle, że trzeba być zawsze gotowym, bo fotograf nie zna dnia ani godziny, gdy elementy świata ułożą mu się w scenę wartą uwiecznienia. Bywa tak, że zabieram aparat na jakieś dłuższe wycieczki czy spacery i wracam z kartą zaśmieconą mało interesującymi obrazkami, gdzieś mi się ta rzeczywistość wymyka, a czasami zupełnie niespodziewanie rzeczywistość tworzy mi fotograficzne samograje, że wystarczy tylko dobrać odpowiednie szkło, przycelować i zdjęcia „robią się same”. Oczywiście, pewien dodatek wiedzy technicznej pomaga, tak jak pomaga studiowanie zdjęć, bo pozwala łatwiej dostrzec w świecie to, co jest nieoczywiste i tę nieoczywistość wydobyć. Bo przecież fotografia jest w gruncie rzeczy niezbyt skomplikowana. Ogniskowa, przysłona, głębia ostrości, rodzaj światła, liczba planów i kompozycja. Więc jeśli uważasz, że moje zdjęcia są nietuzinkowe, to bardzo się cieszę, bo właśnie uważam, że rolą fotografii – jedną z ról fotografii – jest wydobywanie ze zwykłości tego, co niezwykłe, wydobywanie na wierzch tej niesamowitej esencji rzeczy.

Skoro twierdzisz, że to niezbyt skomplikowane, to i dla mnie jest nadzieja, chociaż w kwestii znaków, to jestem z przeciwnego bieguna.

Na zakończenie zdradź nam jeszcze: czego życzy sobie Wojciech Gunia? Literacko i nie tylko.

W. G. Życzę sobie… o kurde, wielu rzeczy. Najbardziej tego, żeby literatura, także literatura grozy, była polem żywego, artystycznego eksperymentu, takiego świadomego mówienia o rzeczach, które nas gryzą i męczą. Życzyłbym sobie, żeby horror stał się częścią krajowego dyskursu literackiego, bo moim zdaniem polska groza zrodziła już wiele książek, które jakością artystyczną i ciężarem tematów przebijają to, co wychwala się w mainstreamie, i nie ma ani jednego powodu, aby twórcy tych książek – do których nieskromnie sam siebie zaliczę – byli ignorowani tylko dlatego, że horror jest uważany przez gromadę dziadów za niską rozrywkę.

A poza tym żeby ludzie nie dawali tylu inspiracji do pisania horrorów. Wtedy wszystkim nam byłoby lepiej.

I tego ci, i nam wszystkim, życzę.

Dziękuję za rozmowę.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com