Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


O kocie, który leczył dusze

To, że koty działają na ludzi terapeutycznie wiadomo nie od dziś. Kontakt z nimi nigdy nie wychodzi nam na złe (chyba, że mamy ostrą alergię, ale to już insza inszość), a to wiąże się z pozytywnymi emocjami. Po powieści Sheili Jeffries spodziewałam się więc raczej lekkiej i wprawiającej w dobry nastrój lektury, w której nad głowami bohaterów owszem zbiorą się czarne chmury, jednak będzie to tylko przelotne zjawisko. Pomyliłam się, opowieść o kocie leczącym dusze, okazała się nieco bardziej burzliwa niż przypuszczałam.

Nasz kociak, w swoim pierwszym wcieleniu, był towarzyszem niezwykle wrażliwej i delikatnej dziewczynki. Niestety, co jest naturalną koleją rzeczy, nadszedł czas gdy musiał ją opuścić i odejść do świata duchów. Po wielu latach okazało się, że jego ukochanej Ellen nie wiedzie się dobrze, jej życiowe wybory sprawiły, że utknęła w ślepym zaułku i jest nieszczęśliwa. Salomon, skazując się na głód i biedę, postanawia więc wrócić na ziemię i zrobić wszystko aby ją uratować. Kocur próbuje na wszelkie sposoby poskładać życie rodziny i początkowo nie rozumie, dlaczego opiekujący się nim anioł twierdzi, że na to jest już za późno. Dopiero, gdy komornicy wyrzucają Ellen, Joego i Johna z domu, a mąż kobiety popada w coraz większy alkoholizm, kocur zaczyna rozumieć na czym naprawdę polega jego misja na ziemi.

W końcu pechowa rodzina zamieszkuje wraz z parą kotów w obskurnej przyczepie. Joe topi swoje frustracje i gniew w piwie, tracąc powoli wszelkie hamulce. Jest gotów zaatakować nie tylko Ellen i bezbronne koty, ale swój gniew kieruje także w stronę swojego małego synka. Autorka przedstawiła nam tutaj jednak złagodzony obraz funkcjonowania tego typu rodzin. Wyeksponowała biedę i bezradność kobiety, nie przemoc której doświadczała. Na naszych oczach nie dochodzi do rękoczynów, a wykrzykiwane wyzwiska mają bardziej symboliczny niż dosadny charakter. Joe też nie został nam przedstawiony jako potwór. Autorka nie potępia go, tylko uświadamia nam, że mężczyzna po prostu wciąż zmienia się na gorsze (początkowo lubił zwierzęta). Ellen w końcu uwalnia się od balastu i ucieka z synem. Pozostawia jednak na łasce męża koty, które od tej pory skazane są na samotne życie. Para kanapowców zostaje zmuszona do przeżycia zimy w lesie. Jak widać w toksycznych związkach cierpią nie tylko ludzie, ale także zwierzęta. Szkoda, że ludzie nie potrafią zamknąć szkodliwych relacji zanim nie wyrządzą one krzywdy wszystkim wokoło…

Zawarty w tej książce opis emocjonalnego cierpienia zwierząt dotyka czytelnika najbardziej. Stały się one ofiarami okrucieństwa ludzi, którzy nie potrafią dojść do ładu sami z sobą. Przyznaję, że miałam żal do Ellen, za to, że przez jej niezdecydowanie i słabość cierpiały zwierzęta, które przecież tak kochała. Rozumiem jednak jej bezradność typową dla osób żyjących w patologicznych relacjach, dlatego nie potrafię jej za to winić. Poza tym nie nam oceniać dlaczego taka się stała. Nie wiadomo, co sprawiło, że wyszła za Joego – mężczyznę brutalnego w obyciu, który nie doceniał tego kim była. Wiemy jednak, że jak typowa ofiara trwała przy agresywnym, wiecznie bezrobotnym pijaku. Musiała dojrzeć do tego by stanąć na własnych nogach. Wsparcie, dzięki któremu poczuła wolę walki, przyszło z najmniej oczekiwanej strony, od kogoś kochał ją ponad życie – od kota.

Opowieści o zwierzętach mają określoną budowę fabularną, a ich podstawowy cel to nieść pociechę. Co jest więc w pełni przewidywalne, historia Ellen i Salomona kończy się dobrze. Kobieta staje na własnych nogach, wraca po swojego kocura i układa sobie szczęśliwie życie u boku nowego partnera Isaaca. Mimo wszystko, minione wydarzenia rzucają cień na ich obecne życie. Szczególnie doświadcza tego Salomon, który podczas swojej ziemskiej misji ratunkowej doświadczył bólu związanego ze stratą i okrutnej tęsknoty.

Pisarka narratorem powieści uczyniła samego Salomona, co sprawiło, że opowiadana przez niego historia nabrała baśniowego charakteru i pozwoliło spojrzeć czytelnikowi na wydarzenia z pewnego dystansu. Nie mamy tutaj oczywiście do czynienia z powieścią wybitną ani szczególnie oryginalną, pochłania się ją w przeciągu kilku godzin. Język, którego Jeffries używa nie jest zbyt wyszukany, autorka nie dopieszcza szczegółów, a w jej opisach pojawiają się drobne nieścisłości. Historia Salomona jednak, mimo iż miejscami jest bardzo naiwna, wywołuje w czytającym silnie emocje i uwrażliwia go na los zwierząt.

Autorkę do napisania książki zainspirował jej własny kot Salomon. Na dokładkę Sheila Jeffries przekonana jest, że czarno-białe kociaki są obdarzone wyjątkowymi umiejętnościami i mają siódmy zmysł. Na dowód tego przytacza w posłowiu informacje o badaniach, które dowodzą, że koty „we frakach” są bardziej inteligentne i pomysłowe od innych. Podobno pierwszy kot, który przybył do Nowego Świata miał właśnie takowe futerko, również czarno-białe mruczki towarzyszyły Newtonowi i Shakespearowi. Jedyny komentarz, jaki przychodzi mi w takiej sytuacji do głowy brzmi: każda sroka swój ogon chwali. Nie uzależniałabym bowiem inteligencji kota od jego umaszczenia. Nie ważne czy rude, w ciapki, czy w prążki – wszystkie są przecież tak samo cudownymi i niezwykłymi zwierzakami.

Długich dni i zaczytanych nocy
Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com