Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #68 Bo rekiny nie chorują…Podobno

W tym samym roku, co pierwsza Piekielna głębia premierę miały również pierwsze Bestie z morza. Jest to informacja o tyle ciekawa, że obu produkcji nie łączy tylko rok powstania, ale również motyw przewodni. U progu nowego tysiąclecia bardzo usilnie wierzyliśmy w to, że dzięki kontrowersyjnym eksperymentom na rekinach, uda nam się odkryć cudowne leki na choroby dręczące ludzkość: w Piekielnej głębi Alzheimera, a w Bestiach raka. I o ile pierwszy z tych filmów, jako kino rozrywkowe, broni się nawet po ponad dwudziestu latach, to drugi nie bronił się – z różnych względów – nawet wtedy.

Zanim przejdę do omawiania dzisiejszego filmu, z przyjemnością obalę pewien mit, z którym jest on dosyć mocno związany. Wiele razy słyszeliście zapewne, że REKINY NIE CHORUJĄ. A już na pewno nie chorują na raka! Dzięki temu przekonaniu rynek z preparatami, chociażby z ich chrząstek, ma się bardzo dobrze (w przeciwieństwie do populacji rekinów). Do rozpowszechniania szkodliwego mitu – bo one tak naprawdę CHORUJĄ – znacznie przyczynił się, w latach dziewięćdziesiątych, amerykański badacz oceanów, William Lane. Obserwując życie tych morskich stworzeń, doszedł do wniosku, że nie chorują, a skoro nie chorują, to tajemnica ich odporności musi tkwić w ich budowie (padło na chrząstkę) i, że zapewne można je wykorzystać do leczenia ludzi. Mylił się w każdej kwestii. Po pierwsze już w 1858 roku opisano przypadki chrzęstnoszkieletowych ryb u których zdiagnozowano nowotwory (więc chorują). Po drugie, chrząstka nie jest cudownym remedium na raka, bo jako lek NIE DZIAŁA.

Brak wiedzy nie przeszkodził Lane’owi w założeniu firmy produkującej preparaty z chrząstek rekinów,  a o swoich doświadczeniach napisał nawet dwie książki – Rekiny nie chorują na raka. Jak chrząstka rekina może ocalić twoje życie i Rekiny wciąż nie mają raka – dalszy ciąg opowieści o chrząstce – dzięki którym rozpowszechniał swoje przekonania. Warto jednak wiedzieć, że Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków nie zarejestrowała tkanki chrzęstnej we wskazaniu w ramach leczenia onkologicznego, lecz tylko jako suplement diety.

Oczywiście Bestie z morza, że to tylko fantazja przeniesiona na ekran i nie możemy wymagać, by została w niej zawarta rzetelna wiedza naukowa, ale myślę, że warto wiedzieć skąd wziął się w niej, taki a nie inny, motyw medical thrillera.

Po tym przydługim wstępie przejdę w końcu do omówienia filmu.

Bestie z morza (Shark Attack, 1999) zaczynają się od brutalnego morderstwa. Nurek, który najwyraźniej dowiedział się czegoś czego nie powinien, zostaje raniony przez oprychów i wrzucony z premedytacją do wody pełnej rekinów. Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć, co głodne drapieżniki zrobią. Następnie poznajemy głównego bohatera, biologa Stevena McKraya (Casper Van Dien), który wybiera się do Afryki, by zbadać przyczyny serii niepokojących ataków rekinów, o których doniósł mu jego przyjaciel, jak się później okazało, wspomniany już pechowy nurek. Upozorowana na wypadek śmierć Marca, to nie jedyna przykra niespodzianka, która czeka na Stevena w Port Amanzi. Nie zostaje zbyt ciepło przywitany przez tubylców, którzy obwiniają naukowców/Amerykanów o nadaktywność drapieżników, które swoją obecnością doprowadzają do bankructwa okoliczną branżę turystyczną i rybołówstwo. Steven szybko dowiaduje się także, że rekiny grasujące w pobliskich wodach nie są „normalne”, bo w wyniku eksperymentów stały się wyjątkowo głodne, pobudzone i agresywne. I, tutaj znów szok, wraz z siostrą zamordowanego, odkrywa, że odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest jego dawny znajomy dr Miles Craven (Bentley Mitchum). Uznając, że cel uświęca środki (bo może przecież w przyszłości uratować miliony istnień) eksperymentuje on, na nieświadomych tego ludziach, nowatorskie metody leczenia nowotworów: wykorzystując do tego zmutowane rekiny. Co prawda, intryga jest tutaj bardziej złożona niż się na pierwszy rzut oka wydaje  (Corinne – Jenny McShan – i Steven nie mają pojęcia z kim tak naprawdę zadarli), ale nawet średnio uważny widz powinien się dosyć szybko domyśleć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi.

Fabuła, chociaż niezbyt zaskakująca, nie jest najgorsza, niestety zerowe napięcie rozkłada ją na łopatki. Momentami czułam się wręcz jakbym oglądała kino familijne z elementami sensacji (pościg samochodem, pościg motorówką, bijatyki, ostateczne starcie z wrogiem-człowiekiem) a nie film o atakach krwiożerczych rekinów. Wiecie, niby mamy tutaj drapieżniki karmione syntetycznymi hormonami wzrostu, którym sterydy deformują mózgi i wątroby, czyniąc z nich wiecznie głodne maszyny do zabijania, ale mimo szumnych zapowiedzi, więcej osób ginie tutaj od dźgnięć i postrzałów niż w ich paszczach. Jedyny popisowy atak na nogę ponętnej brunetki, zostaje przerwany przez bohaterskiego twardziela Stevena, który rzuca się w odmęty by przepłoszyć bestię (i tutaj spoiler: oczywiście mu się to udaje. Zmutowane rekiny najwyraźniej, z niewiadomych przyczyn, czują przed nim respekt). Poza tym nieliczne sceny z drapieżnikami zostały zmontowane bardzo niechlujnie. Wyraźnie widać, że to głównie wklejki z filmów przyrodniczych, i tylko w kilku przypadkach użyto – też  nieudolnie, ale to na szczęście nie tandetne CGI – ich gumowych podobizn.

Aktorsko jest przeciętnie. Casper Van Dien, może i jest przystojny, ale nie jest dobrym aktorem, więc nie ma się co spodziewać po nim cudów. Nie potrafi zagrać zaskoczenia, ani rozpaczy, ani przerażenia, ani zakochania, ani… (wstaw dowolne). Tym bardziej szkoda, że rola Jenny McShane sprowadza się tylko do bycia niemrawym, ładnym dodatkiem u jego boku. W takim zestawieniu wypada bowiem bardziej niż blado. Za to Ernie Hudson w roli drugoplanowej kradnie show tej dwójce za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie. Jeśli już użyć morskiego porównania, to on tu jest jak charakterny, budzący emocje rekin, a oni jak bezosobowy, niesiony prądem plankton.

Bestie z morza raczej nie zachwycą fanów animal attacków. Bardziej przypadną do gustu lubiącym od czasu do czasu rzucić okiem na przeciętnego akcyjnaika. Pozostaje mi nadzieja, że w drugiej części rekiny okażą się bardziej żwawe i łakome.

To film dla każdego, kto:

– ma ochotę na przeciętego akcyjniaka z bijatykami i pościgami;
– wierzy, że rekiny nie chorują;
– chciałby się cofnąć w czasie do 1999 roku (czyli do czasów, gdy monitory komputerowe miały odstające doopki);
-uwielbia rekiny i wszelkie ich mutacje, nawet te obejmujące deformację wątroby;
– chce sobie niezobowiązująco popatrzeć na Caspera Van Diena.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com