Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #64 Osiemdziesięciodwuletnia brzytwa, Burt Reynolds i rekiny

W ramach naszego cyklu, dwa tygodnie temu megarekin walczył z Kolosusem, a w zeszłym tygodniu pokazałam wam najbrzydszego – przypominającego skrzyżowanie ropuchy z chomikiem – rekina jakiego do tej pory widziałam. Nie były to oczywiście produkcje najgorsze z najgorszych. Zanim opowiem wam o takich po których niewątpliwie wypłyną wam oczy, zrobimy sobie przerywnik filmem ciekawostką.

Wyobraźcie sobie moją ekscytację, gdy w ręce wpadł mi film z 1969 roku pt. Ludojad (Shark!) w reżyserii Samuela Fullera. Musicie wiedzieć, że to produkcja owiana wyjątkowo złą sławą, i to nie tylko dlatego, że krytycy nie zostawili na niej suchej nitki. Film głównie kojarzony jest z nieszczęśliwym wypadkiem, który miał miejsce podczas kręcenia jednej z podwodnych scen. Kaskader Jose Marco został zaatakowany przez rekina, który zniszczył zabezpieczenia i wdarł się na plan. Mężczyzna nie przeżył. Myślący portfelami producenci oczywiście postanowili wykorzystać tę tragedię do promocji filmu. W związku z tym zmienili nawet jego tytuł z Caine na Shark!. Fuller nie chciał się na to zgodzić i ostatecznie wycofał się z projektu. Nie jest on więc odpowiedzialny za ostateczny montaż Ludojada, ale mimo próśb jego nazwisko nie zostało usunięte z czołówki. Na początku filmu umieszczono nawet specjalną planszę informującą o tym, że film dedykowany jest kaskaderom pracującym z rekinami. Powiedzieć, że to było perfidne zagranie, to jak nic nie powiedzieć.

Krążyły plotki – na szczęście zdementowane (ale kto wie czy producenci sami ich nie rozsiewali, by jeszcze bardziej podsycić zainteresowanie opinii publicznej) – że nagrania z prawdziwego ataku wykorzystano na początku filmu, kiedy to jesteśmy świadkami nierównej walki nurka i morskiego drapieżnika. Muszę przyznać, że niektóre z zaprezentowanych ujęć wyglądają niepokojąco realistyczne. Nie ma się więc co dziwić, że ówczesna publiczność, mogła w te plotki uwierzyć.

To, że Shark! nie przepadł w czeluściach niepamięci, do której trafia większość mizernych filmów (zwłaszcza takich sprzed kilku dekad) zawdzięczamy także temu, że w głównej roli obsadzono, początkującego wtedy aktora, Burta Reynoldsa. A wiadomo jak jest: prawdziwy fan musi zobaczyć wszystko w czym zagrał jego idol, nawet jeśli nie jest to film z górnej półki. Dlatego film miał szansę przez kilka dekad utrzymać się jako tako przy „życiu”. Zresztą już nawet w takim przeciętnym Ludojadzie wyraźnie widać, że Burt ma ogromny potencjał i jeśli dobrze pokieruje swoją karierą ma szansę na sukces. Niewątpliwie to wykreowana przez niego charyzmatyczna postać, ciągnie film w górę o kilka oczek i spaja pozostałe elementy w znośną całość. Gdyby nie on opowieść o przemytniku broni, który wpada na trop zatopionego skarbu, strzeżonego przez rekiny ludojady, nie byłaby nawet ociupinkę porywająca….

Zanim w ogóle będzie mógł pomarzyć o jakimkolwiek złocie, podczas jednej ze swoich „akcji” nasz szmugler traci cały ładunek i zostaje z niczym, jeśli nie liczyć dosyć cennego zegarka. Wycieńczony i odwodniony trafia do nadmorskiej, sudańskiej miejscowości, gdzie zatrudnia go para naukowców – Dan Mallare (Barry Sullivan) i jego partnerka Anna (Silvia Pinal) – rzekomo prowadzących prace badawcze na dnie oceanu. Caine nie jest jednak w ciemię bity. Gdy tylko odkrywa czego tak naprawdę tam szukają, z uroczego szelmy zamienia się w cynicznego przestępcę i postanawia zrobić, to co potrafi najlepiej: pobić, okraść, oszukać i zwiać. Nie wie jednak, że trafił na kilku godnych siebie przeciwników i nie jest tutaj jedynym „wilkiem”. Każda z postaci – czy to miejscowy inspektor, czy blondwłosa piękność – jest chciwa, dwulicowa i nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć cel (no może poza lekarzem alkoholikiem). Chociaż forma opowieści wytycza granice tego, jak dalece wykreowani na potrzeby historii bohaterowie mogą się rozwinąć, to i tak zostali bardzo dobrze skonstruowani (i zagrani!). Czujemy do nich sympatię, bo są po prostu ludzcy. Zasugerowane nam ich wewnętrzne skomplikowanie pokazuje, że Ludojad to film, który aspirował do bycia obrazem z przekazem. Najwyraźniej miał piętnować ludzką chciwość i realia świata, w którym nikt nikomu nie może ufać. Jak dla mnie, nie do końca osiągnięto ten cel. Znalazło się tutaj bowiem więcej lekkiej przygotówki i szorstkiego dowcipu, niż gorzkiej refleksji i dramatyzmu. Musimy jednak pamiętać o tym, że patrzymy na ten film z perspektywy 2021 roku. Może ludzkie słabości się przez ostatnie 52 lata nie zmieniły, ale sposób snucia opowieści o nich, już tak.

Tempo Ludojada jest dosyć leniwe. Oprócz paru dynamiczniejszych fragmentów, jak gonitwa po straganach, bijatyki i ucieczki przed rekinami, mało co się dzieje. Lwią część czasu spędzamy z zawadiackim Cainem w barze, przyglądając się nietypowej flirto-rekrutacji, obserwując jego relację z młodziutkim złodziejaszkiem, a także wysłuchując niekończących się rozmów, które toczy z Anną nad brzegiem morza. Nie spodziewajcie się tutaj jednak klasycznego romansu, oj nie. Nie w takim świecie jak ten…

Mimo, że – z wiadomych względów – rekiny pojawiały się we wszystkich materiałach promocyjnych, na ekranie nie zobaczymy ich zbyt często. Trzeba jednak przyznać, że zachowano się względem nich konsekwentnie. Jako niemi strażnicy złota, pojawiają się zawsze, gdy ktokolwiek planuje zanurkować po skarb. Podwodne ujęcia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły i to nie tylko ze względu na dobrze zgraną z nimi ścieżką dźwiękową. Ogromne uznanie należy się operatorowi Raúlowi Martínezowi Solaresowi, który tak na lądzie jak i pod wodą wykonał kawał dobrej roboty.

Może i Shark! nie podbił serc widzów, ale nie zrażajcie się tym. Dla mnie seans okazał się sentymentalną podróżą w przeszłość. Do czasów, w których palenie było modne, główną rolę heroiny dostawała dojrzała kobieta (ze zmarszczkami i wcale nie fit), mężczyźni nie golili klat, cios z pięści odrzucał przeciwnika na odległość kilku metrów i nikomu nie śniły się jeszcze komputerowe efekty specjalne.

To film dla każdego kto:

– tworzy listę filmów na planie których zginęli ludzie;
– działa na niego szelmowski urok Burta Reynoldsa;
– lubi staroświeckie kino przygodowe z „szorstkim dowcipem”;
– chce zobaczyć, jak się kiedyś kręciło niskobudżetowe filmy;
– lubi sentymentalne podróże w niepoprawną politycznie przeszłość;

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com