Alicya w Krainie Słów


Drogę gubią ci, którzy obracają się za siebie


Koniec nie nadejdzie


HIT lub KIT, czyli film tygodnia


Polecamy


Czytam, bo lubię grozę


Wieczór z rekinem #79 Stado wściekłych rekinów i rosyjski mafioso

Ostatnio poszaleliśmy z nowościami, więc na ten tydzień wyszperałam coś starszego: Shark Zone, czyli Rekiny – strefa śmierci z 2003 roku. Niestety nie zaliczę tego filmu do moich ulubionych. Pomijając już jego mizerne wartości artystyczne, słabo umotywowaną historię i miałką fabułę, to jest to produkcja całkowicie niepotrzebna, a wręcz szkodliwa, bo utrwalająca krzywdzące stereotypy. Na dokładkę w bardzo ordynarny i irytujący sposób.

O CZYM TO JEST

Nie wiadomo po co – bo przy małym budżecie sceny kostiumowe nie są najszczęśliwszym pomysłem – na początku filmu cofamy się w czasie do 1712 roku i stajemy się świadkami tragedii: podczas sztormu tonie statek przewożący diamenty i inne kosztowności z Barcelony do Nowego Świata. Następnie reżyser sprowadza nas z powrotem do czasów obecnych, gdzie Jimmy Wagner (Dean Cochran) wraz z ojcem zabiera grupkę turystów na nurkowanie. Podczas podwodnych harców okazuje się, że (może jakieś 4 metry pod wodą) w wodorostach „ukryty” jest wrak wspomnianego wyżej statku. Pilnujący go strażnicy-rekiny nie chcą jednak, by ktokolwiek dowiedział się o jego położeniu, więc pożerają wszystkich, którzy ośmielili się wejść do wody. Z rzezi uchodzi z życiem tylko młody Jimmy. Ku mojemu zaskoczeniu akcja z nurkowaniem także okazała się– już drugim, do bólu łopotanym – flashbackiem, bo dopiero po niej przechodzimy do sedna i zaczyna się właściwa część filmu.

10 lat po śmierci ojca, straumatyzowany Jimmy jako pracownik kurortu ma za zadanie dbać o bezpieczeństwo na plaży i wciąż wypatruje rekinów. Niestety nawet, gdy się w końcu pojawiają (wcale nie trzeba było długo czekać) i dokonują zmasowanego ataku na turystów, burmistrz nie chce zakazać wstępu do wody, bo wiadomo: kasa musi się zgadzać. Na nic zdaje się nawet, ni z gruchy ni z pietruchy, wygłoszony przez głównego bohatera mini wykład o jurajskich dinozaurach i ławicy jurajskich ludożerców, o których nie wie, jak długo są w ciąży. Cochranowi albo posklejały się kartki, gdy uczył się tekstu, albo Jimmy ma zacięcie pedagogiczne i minął się z powołaniem, ponieważ, gdy upija się w knajpie po śmierci kumpli (którzy to mieli pozabijać rekiny, ale stało się odwrotnie), znów włącza mu się „tryb wykład” i opowiada barmanowi o różnych fobiach. Wykorzystując ten pasujący tu jak pięść do oka bełkot, widz może sobie ukuć combo termin na określenie przypadłości Jimmy’ego: hydrogaleofagofobia, czyli lęk przed byciem pożartym w wodzie przez rekina – i to chyba jedyny atut tego filmu.

Podczas gdy Jimmy obmyśla kolejny plan na pozbycie się drapieżników, które to zdążyły już chyba pożreć połowę populacji miasta, źli Rosjanie chcą wydostać z wraku diamenty, ale, jak wiemy, jest tylko jedna osoba na świecie, która wie, gdzie go szukać. Nasz bohater nie daje się im przekupić, więc porywają mu syna Danny`ego (któremu to zaszczepił strach przed wodą, przez co chłopiec nie chce jeść ryb i warzyw – nie pytajcie). Pan Volkoff (Velizar Binev) i jego pozbawieni instynktu samozachowawczego najemnicy, kończą w wiadomy sposób, a nasz tańczący z rekinami twardziel, znów uchodzi z wody cało i wraca z synem do domu w blasku chwały i niezwyciężalności.

Na zakończenie oglądamy jak bohaterski Jimmy podczas rejsu wielkim wycieczkowcem symbolicznie pokonuje swój lęk przed rekinami. No łezka w oku.

DLACZEGO NA NIE

Nic się tutaj naprawdę nie trzyma kupy. Film ogląda się, jakby scenariusz został spisany na kolanie i nikt nie próbował nawet spiąć poszczególnych motywów w zgrabną całość. Miałam wrażenie, że pierwotnie produkcja okazała się za krótka, więc doklejono coś na początku i końcu o skarbie i Rosjanach. Trudno w przypadku takiej łatanki zbudować napięcie albo chociażby zalążek klimatu. Wykonanie też pozostawia wiele do życzenia: montaż jest po prostu niechlujny, a niektórzy aktorzy posiedli tajemną umiejętność mówienia z zatkanymi ustami. Wyobraźcie sobie, że wykorzystano tutaj nie tylko wstawki z filmów dokumentalnych, ale także ujęcia z filmu Bestie z morza powracają, dlatego w jednej ze scen możecie zobaczyć Thorstena Kaye’a, który w tym filmie nie grał! Co równie śmieszne, Jimmy wyśnił nawet kadr z filmu Bestie z morza: Megalodon, z rekinem włamującym się na statek.

Pokazane nam rekiny zachowują się absurdalnie i to nie tylko dlatego, że ryczą jak tygrysy i chrupią ludzi jak chipsy. Nadmierna agresja drapieżników w większości tego typu produkcji, zazwyczaj ma jakieś uzasadnienie np. są ofiarami eksperymentów (albo się mszczą jak w czwartej części Szczęk). Z tego filmu wynika jednak tylko tyle, rekiny to skrajnie agresywne, wściekłe wręcz bestie, których jedynym celem życiowym jest mordowanie i pożeranie ludzi. A te ze Strefy śmierci nie dość, że nie wiedzieć czemu atakują stadem, to jeszcze potrafią otworzyć klatki i wyssać z nich nurków jak żelki. Zresztą, klatki zostają umieszczone na tyle daleko od statku, by nurkowie nie mieli szans do niego bezpiecznie wrócić, a Jimmy nie mógł oddać celnego strzału, by ich ratować. Takich głupotek jest tutaj zdecydowanie zbyt wiele.

O aktorstwie trudno cokolwiek powiedzieć, bo nawet jeśli ktokolwiek z obsady posiadał cień talentu, to scenariusz i dialogi nie dały mu szans na to, żeby to pokazać. W efekcie mamy więc posągową żonę jednej miny, której jedyne zadanie polega na ciągłym proponowaniu mężowi zabaw w łóżku, syna niejadka, który musi być ratowany przez ojca w sytuacji, w której poradziłby sobie sam (mina dzieciaka zdradza, że doskonale o tym wie i zadowolony nie jest). Grający Jimmy’ego Dean sam nie wie czy ma być wrażliwym twardzielem, czy ofiarą losu, więc na wszelki wypadek nie wychyla się z emocjami. Prawdziwa rozpacz odmalowała się na jego twarzy chyba dopiero po tym, gdy zobaczył w czym zagrał. Reszta aktorów to żywy bufet więc lepiej dajmy im spokój – nie ma co się więcej znęcać.

KOŃCZĄC

Podsumowując, Rekiny – strefa śmierci, to pozbawiony polotu, pełen głupich błędów niewypał, żerujący na podkręcaniu czarnego PR-u morskich drapieżników.

Najlepiej Zonę spuentuje żart, który wygłasza jedna z przyszłych ofiar, a który pokazuje ogólny poziom skryptu: Co to jest: trzech nurków w klatce i wkurzony żarłacz? Żarcie na wynos. No boki zrywać….

Film dla każdego kto:

– jest spragniony klasycznego animal attacku – bez macek, dodatkowych głów albo latania;
– chce policzyć ile razy bohater wyzwał rekiny od gnoi i śmierdzących bydlaków;
– nie przejadł mu się motyw dzielnych Amerykanów i podłych Rosjan;
– lubi, gdy rekiny strzegą skarbów, jak w Ludojadzie z Burtem Reynoldsem (1969r);
– chce rozszyfrować termin: hydrogaleofagofobia;
– da radę obejrzeć każdego gniota, dla chociażby jednej sceny z golizną.

Zobacz również:

COPYRIGHT © 2024 ALICYA.PL

STRONY INTERNETOWE I REKLAMA:Distort Studioswww.distortstudios.com